28 czerwca 2013

Rozdział 9

Wkrótce znaleźliśmy się w niewielkim hoteliku, gdzieś na obrzeżach tego cholernego miasta. Pokoik, który na nas czekał, nie przedstawiał się zbyt zachęcająco. Zacieki na ścianach, stare meble, ascetyczna wręcz łazienka. Ale pościel była świeża, a z pobliskiej knajpki dochodziły całkiem miłe zapachy. Nie miałam jednak siły jeść. Szybki prysznic, podczas którego dokładnie się obejrzałam, nie poprawił mojego samopoczucia. Liczne siniaki na moim brzuchu nie wyglądały dobrze. Kiedy się wycierałam, ból zgiął mnie w pół, złapałam się umywalki, żeby nie upaść, ale i tak przed oczami zatańczyły mi czarne plamki. Wyszłam z łazienki i po prostu zwaliłam się na łóżko, nie mając na nic siły, nawet, żeby przykryć się kocem. To były wyczerpujące dni, mimo tej całej towarzyszącej mi adrenaliny. Polubiłam już swoje życie i ciężko było mi wyobrazić sobie, że mogę robić coś innego.

Kiedy się obudziłam, za oknem było ciemno, w pokoju nie świeciła się żadna lampka, jednak wyczułam, że ktoś tu jest i w dodatku mi się przygląda. Poprawiłam się na poduszce i pomacałam wokół w poszukiwaniu broni. Gdzieś tu, kurczę, była!
- Nie miotaj się tak, nic ci przecież nie zrobię – usłyszałam w ciemności drwiący głos. Zapaliła się lampka i na fotelu zobaczyłam Manuela.
- Nie?
- Nie – potwierdził. – Jesteśmy z tej samej firmy.
- To jeszcze o niczym nie świadczy.
- Widać, że to Hetty cię szkoliła – zaśmiał się. – Zasada ograniczonego zaufania.
- W końcu musiałam się czegoś od niej nauczyć…
- Nauczyłaś się dużo więcej, tylko jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy.
- A właśnie, gdzie ona jest? – zainteresowałam się.
- Pojechała dalej. Pilne wezwanie.
- Jak to, pojechała? – usiadłam gwałtownie. Cholera, to nie był dobry pomysł, bo zabolało niemożliwie. Wciągnęłam ze świstem powietrze do płuc, a potem powoli je wypuściłam. Pomogło. Troszeczkę.
- Nowe zadanie – powtórzył.
- A co ze mną?
- Ty też masz już nowe zadanie.
- Jakie?
- Wszystko jest tutaj – rzucił mi na kolana cienką teczkę.
- Co to? – zapytałam, otwierając ją. Ze środka wysypało się kilka zdjęć i plik kartek.
- Twoje cele. I efekt mojej pracy w szeregach Ramosa.
- To są jego potencjalni następcy? – zaczęłam czytać zdobyte informacje, prawie natychmiast zapominając o bólu i zmęczeniu.
- Dokładnie – Manuel usiadł obok mnie. – Musimy ich ukrócić, siatka Ramosa jest dość rozgałęziona, poucinamy główne konary i pójdzie w rozsypkę.
- Manuel… – zaczęłam, ale mi przerwał.
- Mów mi Manu – powiedział. – Brzmi bardziej amerykańsko – mrugnął do mnie.
- To niekoniecznie jest atut – zauważyłam.
- Ale mnie się podoba – błysnął zębami w uśmiechu.
- Wobec tego, czy mamy jakiś plan, Manu?
- Wszystko, co się dało, jest tam zapisane – brodą pokazał kartki. – Musimy z tego sklecić coś naprawdę dobrego. I szybkiego.
- Jest ich trójka – zamyśliłam się. – Mają ochronę, solidne fortece, zmieniają trasy przejazdów, rzadko spotykają się w jednym miejscu… - zaczęłam wyliczać.
- Chcesz ich zebrać do kupy i załatwić hurtem?
- Jeśli zabijesz jednego, reszta natychmiast wzmocni ochronę – zauważyłam. – A skoro mamy pozbyć się całej trójki, nie widzę innego sposobu.
- W dodatku musimy się spieszyć – dodał. – Zanim podzielą się schedą po Ramosie.
- Mogliby się sami wytłuc – westchnęłam tęsknie. – Zostałby tylko jeden i byłoby z głowy.
- Jasne – prychnął. – I jeszcze by sam by ci się wystawił…
- Dobra, dobra. Nie musisz kpić.
- Sprowadzam cię na ziemię, fantastko.
Przewróciłam oczami i z powrotem zabrałam się do czytania. Coś mi się rysowało, ale musiałam to jeszcze przemyśleć.

       Manu zostawił mnie w pokoju, a sam pojechał zebrać kolejne informacje od swoich konfidentów. Co jakiś czas dostawałam nowa porcję danych, które szybko zapisywałam na marginesach jego notatek. Trójca Po Ramosie zaczęła się ze sobą kontaktować, na razie tylko telefonicznie i mailowo, powolutku ustalając swoje kompetencje. Ponieważ każdy z nich zajmował się inna działką w tym światku przestępczym, podział nie stanowił większych problemów. Pytanie, czy spotkają się celem przypieczętowania nowego sojuszu, czy dadzą sobie spokój i nie wychylą nosa z domów? Zadzwoniła moja komórka, więc odebrałam.
- Joses wyjechał – usłyszałam głos Manu. – Jedzie na kolację do Hiltona…
- Już się zbieram – rozłączyłam się, złapałam niewielką torbę i kluczyki od samochodu i po chwili gnałam w kierunku centrum, gdzie przy jednej z bocznych, ale ekskluzywnych uliczek stał Hotel Hilton.

     Zaparkowałam z boku i rozejrzałam się w poszukiwaniu samochodu Joses’a. Po chwili przyjechał, zatrzymał się na moment pod głównym wejściem, mój cel wysiadł z niego i szybkim krokiem wszedł do budynku. A auto odjechało i zaparkowało kawałek dalej. Szybko wybrałam numer Manu.
- Będziesz mi potrzebny – rzuciłam, kiedy odebrał.
- Gdzie? – to mi się właśnie podobało w ludziach tej branży. Brak zbędnych pytań i dywagacji. Tylko konkrety.
- Uliczka przylegająca do hotelu.
- Dwie minuty – rozłączył się. Szybko wysiadłam i udałam się w umówione miejsce.

       Długo nie czekałam, Manu pojawił się kilka sekund po mnie.
- No?
- Musimy zbliżyć się do auta Joses’a – wyjaśniłam. – Mam dla niego niespodziankę – pokazałam niewielki nadajnik z ładunkiem wybuchowym, wielkości empetrójki. Mój towarzysz rozciągnął usta w uśmiechu. Dobrze wiedział, co te maleństwa potrafią, bo sam mi je dostarczył.
- Dobrze – objął mnie ramieniem. – Pijani czy zakochani?
- Pijani i zakochani – rozpięłam górny guzik koszulki i rozpuściłam włosy. Manu roześmiał się cicho, zmierzwił swoją fryzurę i przyciągnął mnie do siebie. Objęłam go w pasie i chwiejnym krokiem ruszyliśmy przed siebie.

      Roześmiani, objęci i „na rauszu” podeszliśmy do wozu, przekomarzając się, obmacując się (to on), chichocząc (to ja) i sprawiając wrażenie pary z krótkim stażem, która nie może się sobą nacieszyć. Tacy rozbawieni i lekko podnieceni, oparliśmy się o tył limuzyny, gdzieś na wysokości tylnego koła i zbiornika paliwa. Manu zaczął mnie całować, mocno i intensywnie, a jego ręce zaczęły błądzić na wysokości mojej pupy. Muszę przyznać, że był bardzo przekonywujący, zresztą ja też w niczym mu nie ustępowałam. Dosłownie przez moment zapomnieliśmy o wszystkim, skupiając się na jak najbardziej realistycznym odgrywaniu naszych ról. Dopiero głośne „hej! Jazda mi stąd!” oderwało nas od siebie.
- Spokojnie, gościu – odezwał się Manu, uśmiechając się głupkowato. – Sam rozumiesz, że takiej lasce nie można się oprzeć. Zachichotałam, słysząc te słowa. Nie musiałam grać inteligentnej babki.
- Powiedziałem, spadać – kierowca Joses’a był śmiertelnie poważny. – Jak chcecie sobie pobzykać, to idźcie do hotelu.
- Rany, człowieku – jęknął mój towarzysz. – Nie bądź taki sztywny…
- Powiedziałem, jazda! – facet się wkurzył, bo złapał Manu za rękę i szarpnął. Solidne, bo pociągnął zarówno jego jak i mnie. Uklękłam na jedno kolano i wykorzystując zamieszanie, przykleiłam moje maleństwo przy nadkolu, dokładnie pod bakiem.
- Gościu! – krzyknął Manu, wkurzony. – Trzymaj łapy przy sobie! – pomógł mi się podnieść i obejmując się, ruszyliśmy dalej, lekko chwiejnym krokiem upojonych kochanków.

     Ledwie zniknęliśmy za rogiem budynku, natychmiast wyzwoliłam się z objęć Manu.
- Dobra, wystarczy – zapięłam koszulkę i z powrotem związałam włosy. – Ale byłeś bardzo przekonywujący – uśmiechnęłam się. – Prawie uwierzyłam.
- Tobie też niczego nie można zarzucić – odpowiedział uśmiechem. – Udało się?
- Oczywiście.
- Co teraz?
- Teraz musimy poczekać…
- Na?
- Na wielkie spotkanie.