16 marca 2017

Rozdział 67

            To było jakieś cholerne deja vu. Olga znowu czuła ból, znowu miała piasek pod powiekami i wyschnięte na wiór usta i gardło. Powoli otworzyła oczy i znów do jej mózgu wdarła się fala światła, zbyt jasnego, żeby przyjąć ją bez protestu. Dlatego mruknęła coś niepochlebnego, a właściwie usiłowała, bo sklejone wargi za bardzo nie pozwalały na nic innego.
- Nareszcie – usłyszała z boku westchnienie pełne ulgi. Doktor Stocky siedział na krzesełku i uśmiechał się szeroko.
- Pić – zażądała w odpowiedzi Olga, na co Teo zwilżył jej wargi i znów usiadł. - Co się stało? Nic nie pamiętam…
- W ranie zrobiła się przetoka, a w niej zgorzel. Wypełniony ropą po brzegi – wyjaśnił krótko. - Doszło do zakażenia, w nocy dostałaś gorączki. Kiedy przyszedłem na poranny obchód… - urwał na sekundę. - Zdążyliśmy w ostatniej chwili.
- Coś mi świta – kobieta zmarszczyła brwi z wysiłkiem. - Faktycznie poczułam się jakoś tak gorzej.
- Dlaczego od razu nie wezwałaś pielęgniarki? - zapytał surowo.
- Bo to nie pierwszy raz poczułam się gorzej – wyjaśniła.
- Jezu, Olga! - jęknął Teo, bo nie takiej odpowiedzi się spodziewał. - Mogłaś umrzeć!
- Jakoś nie robi to na mnie wrażenia…
- A powinno – niemal warknął. - Zespół ludzi ratował cię z naprawdę wielkim zaangażowaniem. Powinnaś wziąć to pod uwagę, kiedy  znów poczujesz się gorzej i uznasz, że masz to w dupie! - wyglądał na naprawdę rozgniewanego. Nie cierpiał ludzi, którzy tak jawnie lekceważyli jego pracę. Olga poczuła się głupio. Faktycznie, ci wszyscy lekarze i pielęgniarki ratowali ją z wielkim poświęceniem i zaangażowaniem. Też by się wściekła, gdyby ktoś tak olał jej starania.
- Dobra, przepraszam – burknęła, żeby nie pokazać mu, że trafił w sedno. – Masz rację, powinnam była powiedzieć. Następnym razem tak zrobię.
- Mam nadzieję, że nie będzie następnego razu – z tymi słowami lekarz wyszedł. Był wściekły, ale z drugiej strony czuł ulgę, że wszystko skończyło się dobrze. Nie lubił tracić pacjentów, w żaden sposób, nawet tak głupi.
Olga została sama i znów zamknęła oczy. Czuła się zmęczona, słaba i senna. Ze słów Teo oraz z jego zachowania wynikało, że było kiepsko. Chyba kolejny raz umknęła śmierci spod kosy.

            Obrażenia Olgi goiły się długo, a ona sama z trudem walczyła o powrót do dawnej sprawności. Teraz, prawie cztery miesiące po tamtych wydarzeniach, czuła się już znacznie lepiej, właściwie prawie dobrze. Fizycznie, oczywiście. To, co jej mąż zrobił jej psychice, było znacznie głębsze niż początkowo sądziła. Bardzo osobiście potraktowała zdradę Max’a i to, jak bez skrupułów ją wystawił tym bandytom. I strzelił do niej. Nie wiedziała, czy chciał ja zabić, czy tylko zranić, żeby dac sobie czas na ucieczkę. Ale miała zamiar się tego dowiedzieć. Gdyby nie Hetty i jej akcja, pewnie już by nie żyła. Agentka Lange nie pojawiła się u niej więcej, nic jej nie wytłumaczyła, ani nie rozjaśniła sytuacji. Martom także nie wpadł z wizytą, wiedziała tylko, że trzyma rękę na pulsie. Nie była pewna, czy szuka Max’a i reszty tej bandy, czy czeka na jej powrót. Nie miała okazji go zapytać. Bo kiedy udało jej się w końcu wstać z łóżka, skupiła się przede wszystkim na sobie i swoim ciele. Dostała fizjoterapeutów, którzy pomagali jej odzyskać siły i sprawność. Już było zdecydowanie lepiej, z części szpitalnej przeniosła się do rehabilitacyjnej, gdzie pokój mniej przypominał salkę szpitalną, a bardziej hotel. I walczyła. Również ze sobą i własnymi słabościami. Oraz koszmarami, które pojawiły się w jej snach. Chociaż koszmar to było zbyt dużo powiedziane. Raczej ze wspomnieniami i budzącymi się w ten sposób demonami.

            Olga siedziała na łóżku i pełnym zastanowienia wzrokiem wpatrywała się w swoją komórkę. O dziwo, odzyskała wszystkie swoje rzeczy, które miała przy sobie podczas konfrontacji w magazynie. A w telefon wpatrywała się, bo wciąż zastanawiała się, czy napisać do Aleksandra, czy dać sobie spokój. Sasza milczał, nie miała pojęcia, czy wie o jej „wypadku”, a jeśli wie, to czy wie również, że jednak przeżyła. Miała także swojego laptopa, ale jej poczta milczała. Przynajmniej w kwestii Darylev’a. Wciąż tliła się w niej nadzieja, że chociaż on pozostał po jej stronie. Od kiedy tylko poczuła się lepiej, a w zasadzie na tyle dobrze, żeby zacząć ćwiczyć, jej wszystkie działania skierowane były w jedną stronę: wrócić do gry. Pomimo słabości i bólu, zaciskała zęby i parła do przodu. Napędzana jakąś dziwną siłą, nie poddawała się. Dlatego wizytę swojego szefa przyjęła ze zdziwieniem.
- Szefie? – Olga przerwała bawienie się komórką i wstała z łóżka.
- Dostałem raport na temat twojego leczenia – odezwał się po chwili. – I widzę, że w całości pokrywa się z rzeczywistością…
- To chyba dobrze?
- Nawet lepiej. Czekam na ciebie jutro w naszym ośrodku szkoleniowym. – Martom najwyraźniej uznał, że wizyta skończona, bo po prostu wyszedł. Oszołomiona agentka opadła z powrotem na łóżko. Tego się nie spodziewała. Najwyraźniej jej szef miał coś dla niej.

            Olga pakowała swoje rzeczy, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Nie spodziewała się gości, bo i też nikt nie wiedział, że tu jest. Oprócz, rzecz jasna, kilku osób. Ale one raczej by nie pukały.
- Proszę – rzuciła, nie przerywając aktualnej czynności.
- Cześć – za plecami usłyszała głos Teo. – Co robisz?
- Pakuję się.
- Wyjeżdżasz? – zdziwienie w jego głosie było bardziej niż namacalne.
- Nie wiedziałeś? – też się zdziwiła. Myślała, że wszystko było uzgadniane z jej lekarzem prowadzącym.
- No nie – przyznał. Nie podobało mu się to. – Kto uznał, że jesteś na tyle zdrowa, że możesz już opuścić szpital?
- Mój szef…
- Jest lekarzem? – zapytał ironicznie.
- Jest agentem i chyba uznał, że mnie potrzebuje…
- Jesteś pewna?
- Nie – przyznała, zgodnie z prawdą. – Ale nie mam wyjścia. Najpierw jadę na szkolenie, a potem… Potem pewnie wracam do pracy.
- Szkolenie?
- Trening, szkolenie, zaprawa… Trudno to określić jednym słowem.
- Tajne przez poufne? – westchnął. Teo pracował już tutaj długo, nie jedno widział i nie jedno słyszał. I wiedział, że z każdym pacjentem wiąże się jakaś poufna sprawa, o którą lepiej nie pytać. Z Olgą zapewne było tak samo. Nie pytał jej nigdy, co się stało, że została ranna, zresztą jej spojrzenie wyraźnie mówiło, żeby tego nie robić. Polubił ją, nie jako pacjentkę, ale jako człowieka. Jako kobieta też mu się podobała, ale miał swoje zasady. Poza tym wiedział, że to nie ma sensu, bo ona zaraz wyjedzie, a on zostanie tutaj dalej. Ale cieszył się z jej postępów, tylko mina, którą czasami miała, zazwyczaj podczas ćwiczeń, zawzięta i nieprzystępna, wcale mu się nie podobała. Robiła z niej kogoś nieprzyjemnego, złego i bez skrupułów.
- Mniej więcej – odparła, przerywając jego przemyślenia.
- Będzie trudno?
- Teraz? Teraz nie. Dopiero później… - Olga zamyśliła się na moment. Każda komórka jej ciała chciała dorwać tych skurwieli i zamknąć sprawę. Chciała odnaleźć Max’a i napluć mu w twarz. Nie myślała o zabijaniu. Raczej o zemście.

            Dzień później Olga zameldowała się w recepcji ośrodka szkoleniowego. To tutaj przywieźli ją Sara i Terry. I to tutaj przeszła swoje pierwsze i kolejne szkolenia. Tu nauczyła się wszystkiego, co powinna wiedzieć o pracy agenta. Przynajmniej w teorii. Praktyki odbywała już pod okiem Max’a i tak naprawdę całą swoją wiedzę i doświadczenie zawdzięczała właśnie jemu. Dlatego tak bardzo bolało ją to, co zrobił. Wyrzucała sobie, że nie dostrzegła nic wcześniej. Żadnych symptomów, że coś kombinuje. Albo, że widziała, ale zlekceważyła. Więc odnalezienie tych wszystkich ludzi było swego rodzaju rehabilitacją. Kobieta, która siedziała w recepcji, od razu skierowała ją do jej pokoju. Tam Olga znalazła już dokładny harmonogram zajęć. Było tam wszystko, co ćwiczyła do tej pory oraz kilka nowych rzeczy. Głównie sztuki walki i strzelnica. Oraz treningi wzmacniające wytrzymałość fizyczną. Zarówno w salkach ćwiczeniowych, jak i w terenie. Czas opiewał na najbliższe cztery tygodnie i po przyjrzeniu się planowi Olga doszła do wniosku, że nie będzie miała nawet chwili wolnego.

            I tak istotnie było. Plan zajęć był tak skonstruowany, że nie pozostawał wielu chwil na odpoczynek. Ani na myślenie. Zmuszał do działania, do odnajdywania w sobie sił, o których normalni ludzie nie mają pojęcia. Każdego wieczora Olga padała na łóżko niezdolna do czegokolwiek, poza spaniem. Często nawet nie miała siły iść pod prysznic i padała tak jak stała, w brudnym ubraniu, przepocona i zakurzona. Początki były cholernie trudne, bolało ją wszystko, nawet najmniejszy mięsień. Dopiero po kilku dniach rozruszała się na tyle, że była w stanie bez jęku wstać lub usiąść, czy też się schylić. Część treningów miała w grupie, a część indywidualnie. Z innymi agentami prawie nie rozmawiała, ćwicząc z zajadłością i zaciętością, o jaką do tej pory siebie nie podejrzewała. Ale każdy dzień tutaj zbliżał ją do zaplanowanej zemsty, pozwalał napawać się satysfakcją przekraczania kolejnych granic i barier. W ostatni dzień szkolenia, kiedy właśnie kończyła zajęcia z instruktorem, do salki wszedł młody, ubrany w garnitur mężczyzna i stanął z boku. Nic nie mówił, tylko obserwował. Olgę to na chwilę rozproszyło i ten moment wystarczył, żeby wylądowała na macie, bo jej instruktor takich błędów nie wybaczał. To ją otrzeźwiło i pozwoliło z powrotem skupić się na pojedynku. Który zakończył się chwilę później jej efektowną przewrotką. Ale udało jej się pociągnąć za sobą przeciwnika i w rezultacie oboje wylądowali na macie. Agentka i jej instruktor podnieśli się, ukłonili, po czym, już rozluźnieni, skomentowali swoje wyczyny. Dopiero potem Olga, z ręcznikiem w ręce, podeszła do stojącego w rogu mężczyzny.
- No? – rzuciła, mało przyjaźnie. Ostatnio w ogóle była mało przyjaźnie nastawiona do rzeczywistości, innych ludzi i otoczenia ogólnie.

- Martom wzywa -  podobnym tonem opowiedział jej facet i ruszył do drzwi. Tam zatrzymał się jeszcze na moment i odwrócił. – Teraz!

25 stycznia 2017

Rozdział 66

            Olga czuła, że coś jest nie tak. Bolało. W ustach miała pustynię, a pod powiekami piasek. Chciała otworzyć oczy, ale nie czuła się na siłach, aby wykonać nawet tak mały wysiłek. Chciało jej się pić, w głowie łupało, jakby biegało tam stado słoni, a całe jej ciało wydawało się tak słabe, że nie była w stanie unieść dłoni. I było jej niewygodnie. Poruszyła się niemrawo i lekko uchyliła powieki. Jasność wdarła się w do jej świadomości i posłała w jej mózg serię drobniutkich ukłuć. Kobieta jęknęła cicho, najchętniej wróciłaby do tej słodkiej i kuszącej spokojem ciemności, ale nie umiała mdleć na zawołanie. Powolutku otworzyła oczy i zamrugała. Było jasno. Zbyt jasno jak na jej gust. Dodatkowo biel ścian wzmacniała ten efekt, który już sam w sobie był cholernie nieprzyjemny.
- Nareszcie, panno Lenkov – z prawej strony dobiegł ją znajomy, lekko chropowaty głos. – Długo kazała pani na siebie czekać – w głosie nie było pretensji, raczej troska i niepokój. Olga z trudem odwróciła głowę i zmrużonymi oczyma spojrzała na niewielką postać siedzącą na krześle przy jej łóżku. Bo już nie miała wątpliwości, gdzie się znajduje. Białe ściany i szum aparatury medycznej dobitnie jej uświadomił, że jest w szpitalu. I przypomniał, co się stało. Na to wspomnienie przez jej twarz przebiegł grymas bólu.
- Hetty? Jak? – wychrypiała z trudem.
- Jak się pani tutaj znalazła? Przywieźliśmy panią.
- Nie. Jak ty się znalazłaś? – Olga czuła, że plącze jej się język. I myśli. Było zbyt wiele spraw, o które chciała zapytać. I nie nadążała.
- To długa historia – Henrietta Lange, pierwsza nauczycielka Olgi, nieco spochmurniała. – Nie na twoje siły. Dość, że weszliśmy w idealnym momencie.
- Max…? – imię męża Olgi zawisło w powietrzu niczym ostrze gilotyny. Agentka nie wiedziała, czego się spodziewać.
- Uciekł, niestety. A przedtem strzelił do pani… Trzy razy.
- Reszta? – Olga, już blada, zbladła jeszcze bardziej. Słowa Hetty wbiły się niczym nóż prosto w jej serce i umysł.
- Oprócz Tamul’a, reszta zniknęła. Dlaczego nie pytasz o swoje zdrowie? – Lange spojrzała badawczo na kobietę.
- Jak z moim zdrowiem? – posłusznie zapytała Olga. Ale miała gdzieś odpowiedź.
- Wkrótce przyjdzie lekarz i wszystko ci wyjaśni – Hetty wstała i poklepała ją po dłoni. – Będzie dobrze. – ruszyła do wyjścia.
- Hetty! – okrzyk Olgi, a raczej jego mierna namiastka, zatrzymał agentkę przy drzwiach. – Jak długo?
- Dwa tygodnie – z tymi słowami Hetty zniknęła. Lenkov jęknęła. Dwa tygodnie! Leżała tu dwa tygodnie, pozbawiona świadomości. Nieprzytomna, ranna, zapewne na granicy życia i śmierci, bo trzy kule to już nie przelewki. A w tym czasie… W tym czasie ta banda oszołomów, bandytów i terrorystów, na czele z jej, pożal się Boże, mężem, szalała. Zapewne dokończyli interesy i teraz zniknęli.
- Niech to szlag! – syknęła Olga, jednocześnie ze złości i bólu, bo ranne ramię pulsowało.
- Widzę, że się pani obudziła – do sali wszedł lekarz w asyście pielęgniarki. – To doskonale. Panna Lange prosiła, żeby poinformować panią o szczegółach…
- Jak subtelnie – prychnęła agentka. – Co ze mną, doktorze? Jak długo tu będę?
- Trzy kule – odpowiedział na to lekarz. – Jedna przeszyła ramię. Druga płuco. Ale najgorsza była trzecia. Weszła w brzuch, na szczęście ominęła najważniejsze narządy. Ale umiejscowiła się blisko kręgosłupa i mieliśmy problem, żeby ją usunąć.
- Jak długo?? - powtórzyła swoje pytanie z naciskiem.
- Jeszcze co najmniej trzy do czterech tygodni – lekarz zaniechał medycznej gadki i spojrzał na kobietę z pewną dozą współczucia. Sprawiała wrażenie ogłuszonej tą wiadomością.
- Ile??
- Plus rehabilitacja – dodał uczciwie. Zawsze dokładnie informował swoich pacjentów o ich leczeniu.
- Rehabilitacja?? - Olga nie była w stanie bardziej rozwinąć swoich wypowiedzi, przez co czuła się jak papuga.
- To konieczne – wyjaśnił lekarz. - Trzeba przywrócić sprawność mięśniom.
- Ale dlaczego aż tyle?
- Wszystko wymaga czasu…
- Nie mam czasu! Muszę… - Olga zająknęła się. Właściwie to nie wiedziała, co musi zrobić. Nie było tu Martom’a, jej szefa, nie miała pojęcia, co się dokładnie wydarzyło w czasie, kiedy była nieprzytomna. Czy jeszcze pracowała dla Ósemki? Czy uznali, że jest zagrożeniem, zbędnym ogniwem, którego należy się pozbyć? Może sprawę Stavros'a dostał ktoś inny, bo nie było czasu?
- Na razie musi pani wyzdrowieć – przerwał jej stanowczo mężczyzna. - Cokolwiek chce pani zrobić później, nie uda się, jeśli nie będzie pani w pełni sprawna.
Lekarz wyszedł, a Olga zamknęła oczy. Czuła się wyczerpana. Fizycznie i psychicznie. Co było o tyle dziwne, że przecież cały czas leżała w łóżku. Ale z jednym się zgadzała z panem doktorem. Nic nie zrobi, jeśli nie będzie w pełni zdrowa.

            Dwa dni później do sali, którą zajmowała Olga, wszedł Martom. Jak zwykle ubrany w elegancki garnitur, szyty na miarę, bo zupełnie nie było widać, że pod marynarką ma kaburę z pistoletem. Zatrzymał się w progu i popatrzył na leżącą w łóżku kobietę. Była blada, podłączona do rurek i wężyków, miała zamknięte oczy, a spod kołdry widać było opatrunki. Olga, kiedy usłyszała, że drzwi się otwierają, tylko lekko uniosła powieki. Nie miała ochoty na wizyty i pogawędki, a opiekujący się nią lekarz bardzo w tym celował. Jednak widząc Martoma, przestała udawać, że śpi.
- Szefie – chciała się podnieść, ale ból zatrzymał ją niemal od razu.
- Lenkov – Martom podszedł bliżej i omiótł spojrzeniem całą jej sylwetkę. - Nieźle cię urządzili – stwierdził.
- Szefie… - zaczęła, ale jej przerwał.
- Nie chcę żadnych tłumaczeń – oznajmił stanowczo. - Żadnych, rozumiesz? Masz wrócić do pełni sił, a potem dorwać tych sukinsynów.
- A… Max? - zapytała cicho. Samo wymówienie tego imienia sprawiało jej ból.
- Wszystko w swoim czasie. Nie przejmuj się nim. Znajdziemy go. Zdrowiej, Lenkov. Masz zadanie do wykonania – Martom odwrócił się i wyszedł. Nie cierpiał szpitali, tej dusznej, przygnębiającej atmosfery  chorób i śmierci. A nade wszystko nienawidził zapachu środków aseptycznych. Miał wrażenie, że całe jego ubranie przeszło tą medyczną wonią. Poza tym, nie miał Oldze nic więcej do powiedzenia. Teraz musiała się skupić na swoim zdrowiu i powrocie do pełnej sprawności. Cała reszta musiała poczekać. Ale pomimo porażki, pomimo zawalenia zadania, zaczął już dostrzegać jasne strony tej sytuacji. Dostał nieoczekiwany prezent dla siebie i Sektora. Wiedział, że Olga, kiedy już wróci, będzie chciała ich dopaść. Każdego po kolei. A to znaczyło, że zamieni się w łowcę. Bez skrupułów. A nawet, jeśli jeszcze będzie jakieś miała, on pomoże jej się ich pozbyć. Ma swoje sposoby.

            Olga, której nerwy i mięśnie przez całą tą wizytę były napięte jak postronki, teraz rozluźniła się i odetchnęła z ulgą. Bała się, że jej szef będzie na nią wściekły. Że wyładuje na niej swoją frustrację z powodu zdrady jednego z najlepszych agentów Ósemki. A tu nic. Zaskoczył ją. I chciał, żeby wróciła i dokończyła zadanie. A to znaczyło, że znów ma cel. I że musi się postarać, żeby jak najszybciej wrócić do pracy.

            Jednak chęci, a możliwości to dwie różne sprawy. Rany nie goiły się tak, jak powinny. I tak, jak sobie życzyła. Zwłaszcza ta w brzuchu była szczególnie oporna. Jątrzyła i bolała, uniemożliwiając Oldze szybki powrót do normalnego funkcjonowania. Jakby jej organizm sam postanowił o siebie zadbać. I miał w głębokim poważaniu, że agentce zależy na nieco szybszym procesie zdrowienia. Olga czuła ten bunt, każdej komórki, ale zaciskała zęby i bez protestów wypełniała wszystkie polecenia lekarza. Doktor Stocky. Teo Stocky. A w zasadzie Teo. Po tygodniu mówili sobie po imieniu, łamiąc dystans lekarz – pacjentka. Tak było prościej. Teo nie ukrywał, że jest pod wrażeniem tej kobiety, jej determinacji i zawziętości. Pomagał jej, jak tylko mógł. Ale nie mógł zrobić nic ponadto, co już robił. Leczył ją najlepiej jak umiał, ale za każdym razem jej organizm odrzucał tę pomoc. Jakby sam chciał się ze wszystkim zmierzyć.
Teo pracował w rządowym szpitalu już wystarczająco długo, żeby nie pytać swoich pacjentów gdzie i w jakich okolicznościach odnieśli swoje obrażenia. Nie obchodziło go to, nie wnikał, po prostu ich leczył. Z Olgą było inaczej. Widział jej cierpienie, widział ból w oczach, pomimo ciętych ripost i żartów, które mu serwowała przy każdej wizycie. I chciał jej pomóc się z tym uporać. Chciał się dowiedzieć, co lub kto, sprawiło, że zamiast radości, że żyje, widział w jej wzroku jedynie ponurą determinację. Ale Olga nie zamierzała się zwierzać, a on nie miał zamiaru pytać.
- I jak tam moja ulubiona pacjentka? - jak co dzień rano doktor Stocky wszedł do pokoju Olgi, żeby sprawdzić co się przez noc zmieniło. Olga nie odpowiedziała, jak zwykle sarkastycznie, że chyba jest jego jedyną pacjentką, skoro spędza tu tyle czasu. A jemu jeden rzut oka wystarczył, żeby stwierdzić, że jest źle. Kobieta miała rozpaloną twarz, cała się trzęsła, a jej wzrok błyszczał, bynajmniej nie z radości, że go widzi. - Cholera, Olga! - natychmiast przypadł do niej i dotknął jej czoła. Było gorące, niczym piec. - Judy – zwrócił się do pielęgniarki, która ruszyła z nim na obchód. - Lód, natychmiast! Okłady z lodu, krew na cito, proszę wezwać technika z usg i przygotować antybiotyk o szerokim spektrum. Już! - ryknął, chociaż pielęgniarka natychmiast wybiegła, żeby wezwać pomoc i rozdzielić te wszystkie zadania. Pół minuty później w pokoju zaroiło się od ludzi, Olga została obłożona woreczkami z lodem, żeby zbić temperaturę, pobrana krew już wędrowała do laboratorium, a technik z mobilnym usg już toczył swój wózek korytarzami szpitala. Kiedy tylko wszedł do sali i ustawił aparat, Teo niemal wyrwał mu głowicę z rąk, podwinął koszulkę Olgi i natychmiast zabrał się za badanie. Nie wygłupiał się ze sprawdzaniem pozostałych ran, goiły się doskonale, tylko ta na brzuchu sprawiała problemy. Wycisnął żel i przytknął koniec głowicy do mokrej od potu skóry. Olga zatrzęsła się jeszcze bardziej i wymamrotała coś, czego nie zrozumiał i czym nie zawracał sobie głowy. Przesuwał śliską kulką po odsłoniętym fragmencie, wpatrując się z napięciem w czarno-szary obraz na niewielkim monitorze. Po kilkunastu sekundach dostrzegł coś i aż syknął.

- Jasna kurwa! Zgorzel! Dlaczego nie zauważyliśmy wcześniej?? - dopiero teraz dotarł do niego charakterystyczny, nikły jeszcze, zapach. Ropa. - Niech to szlag! Dzwońcie na blok, niech szykują stół. Zabieramy ją! - na te słowa wszystkie postacie poderwały się i o ile można było jeszcze bardziej przyspieszyć, to przyspieszyły, po czym sprawnie przygotowały kobietę do transportu na blok chirurgiczny. Już po chwili łóżko sunęło korytarzem, razem z pielęgniarkami pilnującymi lodu i kroplówek. Teo niemal biegł tuż obok, wydając jeszcze po drodze polecenia i jednocześnie rozmawiając z drugim lekarzem.

12 stycznia 2017

Rozdział 65

            Byli tam. Stavros, Latal, Nikolic, nawet Tamul. I oczywiście Max. Max siedział na krześle, nie był związany, ani nawet zakneblowany. Po prostu siedział, a obok niego stało dwóch uzbrojonych strażników. Idąc, Olga zdążyła się nieco rozejrzeć. Magazyn był typowy, to znaczy okna miał wysoko pod sufitem, pod ścianami stały regały zapełnione drewnianymi skrzynkami z wojskowymi oznaczeniami  z różnych krajów. Skradziona broń. Przez środek szedł kolejny rząd zapełniony do połowy skrzynkami, reszta półek była pusta. Oni znajdowali się po jego prawej stronie, bliżej bramy przez którą weszła agentka. Druga brama znajdowała się na tyłach, kobieta zdążyła dostrzec prześwit pomiędzy regałami. Ta była dwuskrzydłowa, tradycyjna. Jednak magazyn tutaj się nie kończył. Dalej było kolejne pomieszczenie, prowadziło do niego przejście między regałami. Ale co tam było, tego już agentka nie zobaczyła. Zapewne dalsze zapasy broni. Olga podeszła do grupki mężczyzn i zatrzymała się, omiatając wzrokiem ich oraz przestrzeń za ich plecami. Dostrzegła uzbrojony oddział ochroniarzy, który bardziej przypominał grupkę najemników. Głównie ze względu na wyposażenie.
- No proszę – pierwszy odezwał się Stavros, bo Olga uparcie milczała. Zauważyła jeszcze, że jej mężowi nic nie jest, nie ma widocznych siniaków ani zadrapań, czy też innych ran. Ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. – Dobry argument i w końcu się spotykamy.
- To nie argument, to szantaż – odpowiedziała mu uprzejmie kobieta. – Czego chcesz?
- Jaki argument przekona cię, żebyś odpuściła?
- Odpuściła? – Olga uniosła brwi i spojrzała Stavros’owi prosto w oczy. – Twoja śmierć, oczywiście. I likwidacja tej całej zgrai… -  powiodła wzrokiem po reszcie grupy. Chyba nie spodobała im się tam odpowiedź, bo zaczęli coś mruczeć, ale Stavros uciszył ich jednym gestem.
- Żądanie niemożliwe do spełnienia –zauważył. – Bądź rozsądna, Olgo.
- Rozsądna? Jestem rozsądna.
- To nie rozsądek, to szaleństwo – zaśmiał się.
- Szaleństwem nazywasz lojalność wobec własnego kraju i własnych przekonań? – zapytała agentka zimno. – W sumie, dlaczego się dziwię… W twoim świecie rządzi pieniądz, a kto zapłaci więcej, tego wiarę wyznajesz…
- Głupia jesteś – syknął Stavros, po czym niespodziewanie uderzył kobietę w twarz. Olga zachwiała się, ale nie upadła, ani nawet nie cofnęła się o pół kroku.
- Możliwe – zgodziła się z nim, powstrzymując chęć roztarcia bolącego policzka. – Ale nikt nie zarzuci mi zdrady.
- Zdrada? – zakpił. – Zbyt mocne słowo. Ja bym to nazwał biznesem.
- Biznesem nazywasz kupowanie agentów innych państw? To chyba mamy inne pojęcie na temat prowadzenia interesów…
- Mam podobne jak twój kochanek – warknął, nieco już wkurzony Stavros. Irytowała go ta kobieta. Wyglądała jakby się go nie bała, a on lubił wzbudzać strach. I szacunek.
- Mój kochanek? – zdziwiła się teatralnie Olga, ale poczuła na plecach zimny pot. Facet wiedział zdecydowanie za dużo i całość przestała jej się podobać. I jeszcze Max, który z niewzruszoną miną przysłuchiwał się tej dziwnej rozmowie.
- Nie udawaj głupiej – prychnął mężczyzna. – Wiem o Darylev’ie.
- Nie wiem, co wiesz i o kim, i gówno mnie to obchodzi – wycedziła Olga lodowato. – Wiem tylko jedno: zabiję cię, a tą twoją zgraję rozpędzę na cztery strony świata.
- Odważna deklaracja jak na kogoś, kto jest sam i bez broni – Stavros roześmiał się nieprzyjemnie i podszedł do Olgi tak blisko, że aż poczuła jego zapach.
- Kto powiedział, że jestem sama i bez broni? – zapytała agentka, nieco ironicznie.
- Myślisz, że Max ci pomoże? – znów śmiech. – Moja droga, jesteś w ogromnym błędzie – złapał Olgę za włosy i przyciągnął jej twarz do swojej. – Nawet nie wiesz, jak ogromnym. I jak bardzo bogatym człowiekiem jest twój mąż od kiedy dla mnie pracuje…
- Kłamiesz! – wysyczała kobieta, jednocześnie szarpiąc się, żeby się uwolnić. Ale Stavros tylko wzmocnił chwyt, po czym zmusił ją, żeby uklękła. Olga poczuła pod kolanami zimny beton, a w sercu jeszcze zimniejszy kawałek lodu.
- Ja. Nie. Kłamię. – wycedził mężczyzna i puścił ją, ale tylko po to, żeby znów uderzyć. Tym razem cios był znacznie mocniejszy i posłał kobietę na ziemię. Ale nie zwróciła na to uwagi. Wbiła wzrok w siedzącego na krześle Max’a, który blady podniósł się i podszedł do niej. Nie zatrzymywany przez nikogo.
- Powiedz, że to nieprawda – wyszeptała, kiedy pomagał jej wstać. – Powiedz, proszę, że on kłamie. Powiedz! – zażądała, nieco już histerycznie.
- Przepraszam – głos Max’a był spokojny i zupełnie pozbawiony skruchy. – Ale zaoferowali lepsze warunki płacy i pracy niż Wujek Sam… - Olga poczuła się, jakby znów oberwała. Ale tym razem w plecy, bez ostrzeżenia i od najbliższego jej człowieka. Poczuła ból, trudny do opisania. Poczuła, jak jej serce zamienia się w kawał lodowatej skały. Zamrożonej na amen. – Przyjmij ich propozycję – Max delikatnie dotknął brody kobiety, przy okazji ścierając z niej krew. – Tak będzie najlepiej.
- Nie – Olga cofnęła się gwałtownie. – Nie. Nie wierzę. To niemożliwe.
- Lepiej uwierz – prychnął Stavros. – I weź przykład.
- Nie wierzę – Olga nie słuchała mężczyzny, tylko wciąż wpatrywała się w swojego męża. Jakby cały czas miała nadzieję, że zaraz się roześmieje, popuka palcem w czoło i zapyta, czy naprawdę uwierzyła w tą bzdurę. I że to oczywiście nieprawda. Ale Max milczał. Mało tego, wcale nie wyglądał na przejętego, czy też zmieszanego. – Nie. Wierzę.
- Olga, kochanie – Max zrobił krok w jej stronę i wyciągnął rękę, żeby ją złapać, ale mu nie pozwoliła. – To nic takiego, naprawdę…
- NIC TAKIEGO?? – niemal zawyła kobieta. – Zdradę określasz jako „nic takiego”?? Sprzedałeś się, Max! Sprzedałeś się bandycie i terroryście. Sprzedałeś swoje przekonania i swoją lojalność!
- Nie dramatyzuj – Doherty skrzywił się z niesmakiem. Doprawdy, Olga mogłaby się w końcu ogarnąć. – To tylko praca, nic więcej. A w pracy przecież właśnie o to chodzi, żeby zarabiać pieniądze. Jeśli jeden pracodawca płaci za mało, to się idzie do innego. Tak działa rynek.
- Rynek? Praca? – Olga wyglądała na ogłuszoną jego słowami. – Posłuchaj siebie. Co ty gadasz??
- Przedstawiam ci swój punkt wiedzenia – wyjaśnił, wciąż spokojnie. – I gdybyś się zgodziła, moglibyśmy dalej razem pracować…
- Razem pracować? – agentka szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. – Dla kogo? Dla niego? – pokazała palcem na Stavros’a. – Czy dla tego, który zapłaci więcej?
- Wszystko zależy od warunków – Max wzruszył ramionami.
- Warunków?? I jako kto? Mordercy do wynajęcia??
- A teraz jako kto pracujesz? – zirytował się jej mąż. – Dokładnie tak samo! Tylko nazwa jest inna i płace są inne. Czas iść do przodu, rozwijać się.
- Wiedziałam, że jesteś sukinsynem, ale nie wiedziałam, że aż takim – Olga spojrzała na Max’a z nienawiścią. To zadziwiające, jak łatwo przejść od miłości do nienawiści. – Sprzedałeś mnie, Max. Twoja lojalność to tylko puste słowo.
- Czyli nie? – upewnił się Doherty, chociaż tak naprawdę od początku wiedział, że Olga nie pójdzie na ten układ.
- Nigdy! – zapewniła go z mocą. – Nie jestem sprzedawczykiem jak ty – warknęła, po czym wymierzyła mu siarczysty policzek. Zaskoczony Max cofnął się i roztarł uderzone miejsce. Za to jeden z najemników Stavros’a bez wahania walnął kobietę kolbą karabinu w brzuch. Olga zgięła się w pół i znów upadając na kolana, próbowała spazmatycznie złapać oddech.
- Bardzo to wszystko dramatyczne, niemal jak brazylijska telenowela – Stavros, który od dłuższego czasu milczał i tylko słuchał, w końcu postanowił się wtrącić. – Ale czas ucieka. Więc skoro Olgo, nie masz ochoty na nasze towarzystwo… – podszedł do klęczącej agentki i przystawił jej lufę swojego pistoletu do głowy. -  …to nie widzę przeszkód, żeby cię od niego uwolnić… - Olga zamknęła oczy słysząc te słowa. Nigdy nie myślała, że skończy w ten sposób i to za sprawą własnego męża. Ale strzał nie padł. Pewnie dlatego, że bramy prowadzące do magazynu wyleciały z hukiem i do środka wpadły dwa uzbrojone po zęby oddziały ubranych na czarno mężczyzn. Dodatkowo, z jeszcze większym hukiem rozleciały się świetliki dachowe i na linach opuściło się kilku dodatkowych komandosów, strzelających w powietrze. Najemnicy i banda Stavros’a natychmiast odpowiedzieli ogniem, a Olga wykorzystała powstałe zamieszanie. Poderwała się gwałtownie, walnęła Stavros’a i wyrwała mu pistolet. Nie zdążyła jednak zrobić z niego użytku, bo mężczyzna z całej siły odepchnął ją, po czym zaczął uciekać. Olga upadła na posadzkę, co prawdopodobnie uratowało jej życie, gdyż miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się jej głowa, przecięła seria kul. Kobieta przewróciła się na brzuch i oddała kilka strzałów w stronę uciekającego Stavros’a, ale chybiła. Zaklęła pod nosem, uniosła się na nogi i rozejrzała po magazynie. Wokół trwała regularna walka, najemnicy i komandosi ostrzeliwali się wzajemnie, po obu stronach dostrzegła ofiary. Dostrzegła też coś jeszcze. A raczej kogoś: uciekającego Max’a. Bez namysłu uskoczyła za regał i pognała za nim. Musiała go dorwać.
- Max, stój! – wrzasnęła, kiedy znalazła się już całkiem blisko niego. – Stój, do cholery!! – byli w drugiej części magazynu, nie było tutaj nikogo, oprócz nich. Słychać było tylko strzały i okrzyki z toczącej się obok walki. – Myślisz, że nie strzelę ci w plecy?!
- Myślę, że nie – Max w końcu w końcu się zatrzymał, ale nadal stał tyłem do niej. – Masz zasady…
- Moje zasady znikają, kiedy mam do czynienia z czymś takim – wycedziła. – Odwróć się – zażądała wściekle.
- Daj mi odejść, Olgo – poprosił, ignorując jej rozkaz.
- Co?? – zdębiała.
- Pozwól mi odejść – powtórzył. – Chociażby przez wzgląd na to, co nas łączyło.
- Zniszczyłeś wszystko, co nas łączyło – odpowiedziała mu lodowato. – Sprzedałeś wszystko. Każdą dobrą chwilę, każde dobre wspomnienie, każde uczucie… Nie ma już nas, Max… - Olga poczuła, że zaraz się rozpłacze. Nie takiego zakończenia się spodziewała.
- Olgo…

- Odwróć się! – wściekłość w jej głosie sprawiła, że Max aż drgnął. To była czysta nienawiść. Odwrócił się powoli i dopiero wtedy Olga dostrzegła, że w ręce trzymał broń. JEJ Sig’a. „Dlaczego nie strzelił?” przemknęło jej przez głowę. Nie zdążyła zapytać, bo pistolet plunął ogniem, a ona poczuła ból nie do opisania. Ołowiana kula zagłębiła się w jej trzewiach, rozrywając tkanki i paląc żywym ogniem. Po chwili druga i trzecia. Kobieta niesiona siłą wystrzału runęła na podłogę, a wokół niej natychmiast pojawiły się strumyczki krwi, które rozlały się ciemnoczerwoną plamą. Ból był tak wielki, że zagłuszył wszystkie inne uczucia. Olga nie widziała już nic. Chciała tylko zasnąć. Żeby wszystko zniknęło. Żeby nic już nie czuć. Ani bólu, ani rozpaczy. Zanim odpłynęła w niebyt, usłyszała jeszcze znajomy głos, ale uznała go za majak jej spowitego bólem umysłu. Bo pojawienie się tej osoby tutaj było tak nieprawdopodobne, że praktycznie niemożliwe.