25 stycznia 2017

Rozdział 66

            Olga czuła, że coś jest nie tak. Bolało. W ustach miała pustynię, a pod powiekami piasek. Chciała otworzyć oczy, ale nie czuła się na siłach, aby wykonać nawet tak mały wysiłek. Chciało jej się pić, w głowie łupało, jakby biegało tam stado słoni, a całe jej ciało wydawało się tak słabe, że nie była w stanie unieść dłoni. I było jej niewygodnie. Poruszyła się niemrawo i lekko uchyliła powieki. Jasność wdarła się w do jej świadomości i posłała w jej mózg serię drobniutkich ukłuć. Kobieta jęknęła cicho, najchętniej wróciłaby do tej słodkiej i kuszącej spokojem ciemności, ale nie umiała mdleć na zawołanie. Powolutku otworzyła oczy i zamrugała. Było jasno. Zbyt jasno jak na jej gust. Dodatkowo biel ścian wzmacniała ten efekt, który już sam w sobie był cholernie nieprzyjemny.
- Nareszcie, panno Lenkov – z prawej strony dobiegł ją znajomy, lekko chropowaty głos. – Długo kazała pani na siebie czekać – w głosie nie było pretensji, raczej troska i niepokój. Olga z trudem odwróciła głowę i zmrużonymi oczyma spojrzała na niewielką postać siedzącą na krześle przy jej łóżku. Bo już nie miała wątpliwości, gdzie się znajduje. Białe ściany i szum aparatury medycznej dobitnie jej uświadomił, że jest w szpitalu. I przypomniał, co się stało. Na to wspomnienie przez jej twarz przebiegł grymas bólu.
- Hetty? Jak? – wychrypiała z trudem.
- Jak się pani tutaj znalazła? Przywieźliśmy panią.
- Nie. Jak ty się znalazłaś? – Olga czuła, że plącze jej się język. I myśli. Było zbyt wiele spraw, o które chciała zapytać. I nie nadążała.
- To długa historia – Henrietta Lange, pierwsza nauczycielka Olgi, nieco spochmurniała. – Nie na twoje siły. Dość, że weszliśmy w idealnym momencie.
- Max…? – imię męża Olgi zawisło w powietrzu niczym ostrze gilotyny. Agentka nie wiedziała, czego się spodziewać.
- Uciekł, niestety. A przedtem strzelił do pani… Trzy razy.
- Reszta? – Olga, już blada, zbladła jeszcze bardziej. Słowa Hetty wbiły się niczym nóż prosto w jej serce i umysł.
- Oprócz Tamul’a, reszta zniknęła. Dlaczego nie pytasz o swoje zdrowie? – Lange spojrzała badawczo na kobietę.
- Jak z moim zdrowiem? – posłusznie zapytała Olga. Ale miała gdzieś odpowiedź.
- Wkrótce przyjdzie lekarz i wszystko ci wyjaśni – Hetty wstała i poklepała ją po dłoni. – Będzie dobrze. – ruszyła do wyjścia.
- Hetty! – okrzyk Olgi, a raczej jego mierna namiastka, zatrzymał agentkę przy drzwiach. – Jak długo?
- Dwa tygodnie – z tymi słowami Hetty zniknęła. Lenkov jęknęła. Dwa tygodnie! Leżała tu dwa tygodnie, pozbawiona świadomości. Nieprzytomna, ranna, zapewne na granicy życia i śmierci, bo trzy kule to już nie przelewki. A w tym czasie… W tym czasie ta banda oszołomów, bandytów i terrorystów, na czele z jej, pożal się Boże, mężem, szalała. Zapewne dokończyli interesy i teraz zniknęli.
- Niech to szlag! – syknęła Olga, jednocześnie ze złości i bólu, bo ranne ramię pulsowało.
- Widzę, że się pani obudziła – do sali wszedł lekarz w asyście pielęgniarki. – To doskonale. Panna Lange prosiła, żeby poinformować panią o szczegółach…
- Jak subtelnie – prychnęła agentka. – Co ze mną, doktorze? Jak długo tu będę?
- Trzy kule – odpowiedział na to lekarz. – Jedna przeszyła ramię. Druga płuco. Ale najgorsza była trzecia. Weszła w brzuch, na szczęście ominęła najważniejsze narządy. Ale umiejscowiła się blisko kręgosłupa i mieliśmy problem, żeby ją usunąć.
- Jak długo?? - powtórzyła swoje pytanie z naciskiem.
- Jeszcze co najmniej trzy do czterech tygodni – lekarz zaniechał medycznej gadki i spojrzał na kobietę z pewną dozą współczucia. Sprawiała wrażenie ogłuszonej tą wiadomością.
- Ile??
- Plus rehabilitacja – dodał uczciwie. Zawsze dokładnie informował swoich pacjentów o ich leczeniu.
- Rehabilitacja?? - Olga nie była w stanie bardziej rozwinąć swoich wypowiedzi, przez co czuła się jak papuga.
- To konieczne – wyjaśnił lekarz. - Trzeba przywrócić sprawność mięśniom.
- Ale dlaczego aż tyle?
- Wszystko wymaga czasu…
- Nie mam czasu! Muszę… - Olga zająknęła się. Właściwie to nie wiedziała, co musi zrobić. Nie było tu Martom’a, jej szefa, nie miała pojęcia, co się dokładnie wydarzyło w czasie, kiedy była nieprzytomna. Czy jeszcze pracowała dla Ósemki? Czy uznali, że jest zagrożeniem, zbędnym ogniwem, którego należy się pozbyć? Może sprawę Stavros'a dostał ktoś inny, bo nie było czasu?
- Na razie musi pani wyzdrowieć – przerwał jej stanowczo mężczyzna. - Cokolwiek chce pani zrobić później, nie uda się, jeśli nie będzie pani w pełni sprawna.
Lekarz wyszedł, a Olga zamknęła oczy. Czuła się wyczerpana. Fizycznie i psychicznie. Co było o tyle dziwne, że przecież cały czas leżała w łóżku. Ale z jednym się zgadzała z panem doktorem. Nic nie zrobi, jeśli nie będzie w pełni zdrowa.

            Dwa dni później do sali, którą zajmowała Olga, wszedł Martom. Jak zwykle ubrany w elegancki garnitur, szyty na miarę, bo zupełnie nie było widać, że pod marynarką ma kaburę z pistoletem. Zatrzymał się w progu i popatrzył na leżącą w łóżku kobietę. Była blada, podłączona do rurek i wężyków, miała zamknięte oczy, a spod kołdry widać było opatrunki. Olga, kiedy usłyszała, że drzwi się otwierają, tylko lekko uniosła powieki. Nie miała ochoty na wizyty i pogawędki, a opiekujący się nią lekarz bardzo w tym celował. Jednak widząc Martoma, przestała udawać, że śpi.
- Szefie – chciała się podnieść, ale ból zatrzymał ją niemal od razu.
- Lenkov – Martom podszedł bliżej i omiótł spojrzeniem całą jej sylwetkę. - Nieźle cię urządzili – stwierdził.
- Szefie… - zaczęła, ale jej przerwał.
- Nie chcę żadnych tłumaczeń – oznajmił stanowczo. - Żadnych, rozumiesz? Masz wrócić do pełni sił, a potem dorwać tych sukinsynów.
- A… Max? - zapytała cicho. Samo wymówienie tego imienia sprawiało jej ból.
- Wszystko w swoim czasie. Nie przejmuj się nim. Znajdziemy go. Zdrowiej, Lenkov. Masz zadanie do wykonania – Martom odwrócił się i wyszedł. Nie cierpiał szpitali, tej dusznej, przygnębiającej atmosfery  chorób i śmierci. A nade wszystko nienawidził zapachu środków aseptycznych. Miał wrażenie, że całe jego ubranie przeszło tą medyczną wonią. Poza tym, nie miał Oldze nic więcej do powiedzenia. Teraz musiała się skupić na swoim zdrowiu i powrocie do pełnej sprawności. Cała reszta musiała poczekać. Ale pomimo porażki, pomimo zawalenia zadania, zaczął już dostrzegać jasne strony tej sytuacji. Dostał nieoczekiwany prezent dla siebie i Sektora. Wiedział, że Olga, kiedy już wróci, będzie chciała ich dopaść. Każdego po kolei. A to znaczyło, że zamieni się w łowcę. Bez skrupułów. A nawet, jeśli jeszcze będzie jakieś miała, on pomoże jej się ich pozbyć. Ma swoje sposoby.

            Olga, której nerwy i mięśnie przez całą tą wizytę były napięte jak postronki, teraz rozluźniła się i odetchnęła z ulgą. Bała się, że jej szef będzie na nią wściekły. Że wyładuje na niej swoją frustrację z powodu zdrady jednego z najlepszych agentów Ósemki. A tu nic. Zaskoczył ją. I chciał, żeby wróciła i dokończyła zadanie. A to znaczyło, że znów ma cel. I że musi się postarać, żeby jak najszybciej wrócić do pracy.

            Jednak chęci, a możliwości to dwie różne sprawy. Rany nie goiły się tak, jak powinny. I tak, jak sobie życzyła. Zwłaszcza ta w brzuchu była szczególnie oporna. Jątrzyła i bolała, uniemożliwiając Oldze szybki powrót do normalnego funkcjonowania. Jakby jej organizm sam postanowił o siebie zadbać. I miał w głębokim poważaniu, że agentce zależy na nieco szybszym procesie zdrowienia. Olga czuła ten bunt, każdej komórki, ale zaciskała zęby i bez protestów wypełniała wszystkie polecenia lekarza. Doktor Stocky. Teo Stocky. A w zasadzie Teo. Po tygodniu mówili sobie po imieniu, łamiąc dystans lekarz – pacjentka. Tak było prościej. Teo nie ukrywał, że jest pod wrażeniem tej kobiety, jej determinacji i zawziętości. Pomagał jej, jak tylko mógł. Ale nie mógł zrobić nic ponadto, co już robił. Leczył ją najlepiej jak umiał, ale za każdym razem jej organizm odrzucał tę pomoc. Jakby sam chciał się ze wszystkim zmierzyć.
Teo pracował w rządowym szpitalu już wystarczająco długo, żeby nie pytać swoich pacjentów gdzie i w jakich okolicznościach odnieśli swoje obrażenia. Nie obchodziło go to, nie wnikał, po prostu ich leczył. Z Olgą było inaczej. Widział jej cierpienie, widział ból w oczach, pomimo ciętych ripost i żartów, które mu serwowała przy każdej wizycie. I chciał jej pomóc się z tym uporać. Chciał się dowiedzieć, co lub kto, sprawiło, że zamiast radości, że żyje, widział w jej wzroku jedynie ponurą determinację. Ale Olga nie zamierzała się zwierzać, a on nie miał zamiaru pytać.
- I jak tam moja ulubiona pacjentka? - jak co dzień rano doktor Stocky wszedł do pokoju Olgi, żeby sprawdzić co się przez noc zmieniło. Olga nie odpowiedziała, jak zwykle sarkastycznie, że chyba jest jego jedyną pacjentką, skoro spędza tu tyle czasu. A jemu jeden rzut oka wystarczył, żeby stwierdzić, że jest źle. Kobieta miała rozpaloną twarz, cała się trzęsła, a jej wzrok błyszczał, bynajmniej nie z radości, że go widzi. - Cholera, Olga! - natychmiast przypadł do niej i dotknął jej czoła. Było gorące, niczym piec. - Judy – zwrócił się do pielęgniarki, która ruszyła z nim na obchód. - Lód, natychmiast! Okłady z lodu, krew na cito, proszę wezwać technika z usg i przygotować antybiotyk o szerokim spektrum. Już! - ryknął, chociaż pielęgniarka natychmiast wybiegła, żeby wezwać pomoc i rozdzielić te wszystkie zadania. Pół minuty później w pokoju zaroiło się od ludzi, Olga została obłożona woreczkami z lodem, żeby zbić temperaturę, pobrana krew już wędrowała do laboratorium, a technik z mobilnym usg już toczył swój wózek korytarzami szpitala. Kiedy tylko wszedł do sali i ustawił aparat, Teo niemal wyrwał mu głowicę z rąk, podwinął koszulkę Olgi i natychmiast zabrał się za badanie. Nie wygłupiał się ze sprawdzaniem pozostałych ran, goiły się doskonale, tylko ta na brzuchu sprawiała problemy. Wycisnął żel i przytknął koniec głowicy do mokrej od potu skóry. Olga zatrzęsła się jeszcze bardziej i wymamrotała coś, czego nie zrozumiał i czym nie zawracał sobie głowy. Przesuwał śliską kulką po odsłoniętym fragmencie, wpatrując się z napięciem w czarno-szary obraz na niewielkim monitorze. Po kilkunastu sekundach dostrzegł coś i aż syknął.

- Jasna kurwa! Zgorzel! Dlaczego nie zauważyliśmy wcześniej?? - dopiero teraz dotarł do niego charakterystyczny, nikły jeszcze, zapach. Ropa. - Niech to szlag! Dzwońcie na blok, niech szykują stół. Zabieramy ją! - na te słowa wszystkie postacie poderwały się i o ile można było jeszcze bardziej przyspieszyć, to przyspieszyły, po czym sprawnie przygotowały kobietę do transportu na blok chirurgiczny. Już po chwili łóżko sunęło korytarzem, razem z pielęgniarkami pilnującymi lodu i kroplówek. Teo niemal biegł tuż obok, wydając jeszcze po drodze polecenia i jednocześnie rozmawiając z drugim lekarzem.

1 komentarz:

  1. Oj Olga, moja biedna Olga :( A Ty ją lubisz tak dręczyć jeszcze :P Ciekawe jak Hetty się tam znalazła? NCIS też musiało polować na tych samych ludzi. Jak tylko Olga wróci do zdrowia to im wszystkim pokarze! A ja nie mogę doczekać się tego momentu :)

    OdpowiedzUsuń