8 grudnia 2013

Rozdział 11

Kilka dni później

Kolejne spotkanie u Martom’a. Jak zwykle pilne i jak zwykle tajemnicze. Ostatnie dni spędziłam poznając mojego nowego partnera i oswajając się z nim. On chyba zresztą ze mną też, bo do tej pory nie miał stałego wsparcia. Max, nauczony pracować sam i mogący tak naprawdę liczyć tylko na siebie, musiał się przyzwyczaić, że od teraz ma kogoś, kto mu pomoże. Szło mu z niejakim trudem, ale miałam nadzieję, że rezerwa w jego zachowaniu minie i uda nam się stworzyć zgrany tandem. Po telefonie z agencji wychodziło mi, że chyba nie mamy wyjścia.

            Usiedliśmy na krzesłach naprzeciwko dużego biurka naszego szefa i popatrzeliśmy na niego wyczekująco. Wpatrywał się przez chwilę w nasz twarze, a potem westchnął lekko.
- Chcę wam zaproponować coś, o czym wiedzą tylko nieliczni – zaczął po chwili. – Istnieje pewna grupa agentów do bardzo specjalnych zadań… Trafiają tam tylko najlepsi, więc czujcie się wyróżnieni – jego mina wcale nie świadczyła o wyróżnieniu. Raczej o desperacji.
- Co to za grupa? – zapytałam, jeszcze spokojnie.
- Sektor 8 – padła szybka odpowiedź. – Tworzymy nowy oddział, który będzie zajmował się naprawdę trudnymi i niebezpiecznymi rzeczami…
- To znaczy? – tym razem odezwał się Max.
- Ochrona – padła odpowiedź. – Przewóz osób i rzeczy. Przekonywanie do współpracy… - Martom na chwilę umilkł, a potem szybko dokończył. – Kradzież, likwidacja, szantaż.
- Czyli szukacie zabójców i złodziei – wytknęłam mu.
- Dlaczego zaraz tak… dosadnie? – skrzywił się.
- Nazywajmy rzeczy po imieniu – sarknęłam. – Coś konkretniejszego pan powie, czy mamy się sami domyślać?
- Sektor 8 to tajna jednostka, podzielona na zespoły maksymalnie czteroosobowe – westchnął nasz szef. – W tej chwili mamy trzy działające: Alfa, Charlie i Delta.
- A Bravo? – Max natychmiast wyłapał lukę.
- Zespół Bravo tworzymy od podstaw…
- Znaczy wszyscy nie żyją? – domyśliłam się.
- Czy to ważne? – znów skrzywienie. – Każdy zespół otrzymuje swoje indywidualne zadanie, które musi wykonać. Za wszelką cenę. To są strategiczne rzeczy dla USA, ale w takich miejscach lub w takiej sytuacji, w której oficjalnie nie możemy zadziałać. Robicie swoje i znikacie. Żadnych śladów, żadnych dowodów. Jeśli wpadniecie, nikt wam nie pomoże.
- Wesoła perspektywa – mruknął Max pod nosem, ale usłyszałam. Uśmiechnęłam się lekko.
- Kto jest w zespole Bravo? – zapytałam.
- Oprócz was, jeszcze dwóch agentów. Chris Logan i Kevin Tadley. Ten pierwszy jest z FBI, ściągnęliśmy go, kiedy naraził się przy jakiejś ważnej akcji federalnych. Tadley to były antynarkotykowiec, DEA go wykopała, kiedy przez przypadek zastrzelił świadka.
- Znaczy ściągamy degeneratów i popaprańców i robimy z nich tajne zespoły? – ironia w moim głosie była aż nadto słyszalna. Max prychnął, po czym zamaskował to suchym kaszlnięciem.
- Są po szkoleniu i świetnie się nadają do takich misji. Wszystko sprawdziliśmy. Nie musisz być ironiczna.
- W życiu bym się nie ośmieliła…
- Stworzycie zespół – głos Martom’a stwardniał. – Najlepszy jaki istnieje. Macie miesiąc, żeby się poznać, oswoić, nauczyć siebie. Od jutra zaczynacie wspólne treningi.

Dwa tygodnie później.

Wyszłam spod prysznica, szybko się wytarłam i jeszcze szybciej ubrałam. Koniec na dzisiaj. Spojrzałam na zegarek, dochodziła dziewiąta wieczór. Czułam wszystkie mięśnie, dzisiejszy dzień przeznaczony był na trening siłowy i sztuk walki. Codzienne szkolenia wychodziły mi już nosem, a zostały nam jeszcze dwa tygodnie tej mordęgi. Mieliśmy stworzyć zespół, więc musieliśmy się poznać. Poznać swoje reakcje, swój styl walki, swoje nawyki, zachowania. Musieliśmy nauczyć się sobie ufać i działać razem. Trudna rzecz. Teraz było już trochę lepiej, niż na początku, ale jeszcze nie perfekcyjnie. Ale wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że tak naprawdę dopiero pierwsze wspólne zadanie pokaże, czy nam się uda.

Złapałam torbę i otworzyłam drzwi szatni. Chłopaki stały kawałek dalej i zawzięcie o czymś dyskutowali.
- Co jest? – zapytałam, podchodząc do nich.
- Jest sobota wieczór i nie mów, że masz zamiar jechać do domu – Max odwrócił się na dźwięk mojego głosu.
- A masz lepszą propozycję?
- Pewnie – zaśmiał się. – Tu niedaleko jest fajny klub, piszesz się?
- Ale ty stawiasz – zaznaczyłam.
- Jasne – prychnął. – Dawaj to – złapał moją torbę i wrzucił do swojej szafki. – Ruszcie tyłki, panienki! – krzyknął na pozostałą dwójkę, złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku wyjścia.
- A tobie co? – spytałam, lekko zdziwiona tym gestem.
- Zaznaczam tylko, żeby żaden z nich nie próbował cię poderwać – odpowiedział.
- Bo sam byś chętnie to zrobił, co? – szturchnęłam go lekko.
- Żebyś wiedziała…
- Nie wygłupiaj się – mruknęłam. – Nie sypiam z kolegami z pracy.
- Oni mogą o tym nie wiedzieć – nieznaczny gestem pokazał idącą za nami dwójkę.
- Mamy sobie ufać – przypomniałam mu.
- W pracy, absolutnie tak. Prywatnie, absolutnie nie. Widziałem jak Kev się na ciebie gapi. Wolę dmuchać na zimne.
- Nie przesadzasz przypadkiem? – spytałam, dyskretnie oglądając się na naszych kolegów.
- Przypadkiem nie. Słyszałem ich rozmowę, byłaś jej głównym tematem…
- O – zdziwiłam się. – Jestem aż tak interesująca? – zakpiłam.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – Max rzucił mi krótkie spojrzenie.
- Ale on wcale nie jest w moim typie – zaprotestowałam.
- Mało istotne – mruknął. – A kto jest? – zainteresował się gwałtownie.
- Mało istotne – pokazałam mu język i zatrzymałam się. Dotarliśmy na miejsce.
- Jesteś wredna – Max roześmiał się i otworzył przede mną drzwi ozdobione wielobarwnym witrażykiem.
- Faceci kochają zołzy – też się zaśmiałam.
- Taa… Chyba pierdolić…
- Słyszałam! – spojrzałam groźnie na mojego partnera i zajęłam narożnik sofy, do której mnie zaprowadził. – Będzie cię to słono kosztować, mój drogi – pogroziłam mu palcem. Westchnął z udawaną rozpaczą, przewrócił oczami i klapnął obok mnie, jednocześnie wołając kelnera.