16 marca 2017

Rozdział 67

            To było jakieś cholerne deja vu. Olga znowu czuła ból, znowu miała piasek pod powiekami i wyschnięte na wiór usta i gardło. Powoli otworzyła oczy i znów do jej mózgu wdarła się fala światła, zbyt jasnego, żeby przyjąć ją bez protestu. Dlatego mruknęła coś niepochlebnego, a właściwie usiłowała, bo sklejone wargi za bardzo nie pozwalały na nic innego.
- Nareszcie – usłyszała z boku westchnienie pełne ulgi. Doktor Stocky siedział na krzesełku i uśmiechał się szeroko.
- Pić – zażądała w odpowiedzi Olga, na co Teo zwilżył jej wargi i znów usiadł. - Co się stało? Nic nie pamiętam…
- W ranie zrobiła się przetoka, a w niej zgorzel. Wypełniony ropą po brzegi – wyjaśnił krótko. - Doszło do zakażenia, w nocy dostałaś gorączki. Kiedy przyszedłem na poranny obchód… - urwał na sekundę. - Zdążyliśmy w ostatniej chwili.
- Coś mi świta – kobieta zmarszczyła brwi z wysiłkiem. - Faktycznie poczułam się jakoś tak gorzej.
- Dlaczego od razu nie wezwałaś pielęgniarki? - zapytał surowo.
- Bo to nie pierwszy raz poczułam się gorzej – wyjaśniła.
- Jezu, Olga! - jęknął Teo, bo nie takiej odpowiedzi się spodziewał. - Mogłaś umrzeć!
- Jakoś nie robi to na mnie wrażenia…
- A powinno – niemal warknął. - Zespół ludzi ratował cię z naprawdę wielkim zaangażowaniem. Powinnaś wziąć to pod uwagę, kiedy  znów poczujesz się gorzej i uznasz, że masz to w dupie! - wyglądał na naprawdę rozgniewanego. Nie cierpiał ludzi, którzy tak jawnie lekceważyli jego pracę. Olga poczuła się głupio. Faktycznie, ci wszyscy lekarze i pielęgniarki ratowali ją z wielkim poświęceniem i zaangażowaniem. Też by się wściekła, gdyby ktoś tak olał jej starania.
- Dobra, przepraszam – burknęła, żeby nie pokazać mu, że trafił w sedno. – Masz rację, powinnam była powiedzieć. Następnym razem tak zrobię.
- Mam nadzieję, że nie będzie następnego razu – z tymi słowami lekarz wyszedł. Był wściekły, ale z drugiej strony czuł ulgę, że wszystko skończyło się dobrze. Nie lubił tracić pacjentów, w żaden sposób, nawet tak głupi.
Olga została sama i znów zamknęła oczy. Czuła się zmęczona, słaba i senna. Ze słów Teo oraz z jego zachowania wynikało, że było kiepsko. Chyba kolejny raz umknęła śmierci spod kosy.

            Obrażenia Olgi goiły się długo, a ona sama z trudem walczyła o powrót do dawnej sprawności. Teraz, prawie cztery miesiące po tamtych wydarzeniach, czuła się już znacznie lepiej, właściwie prawie dobrze. Fizycznie, oczywiście. To, co jej mąż zrobił jej psychice, było znacznie głębsze niż początkowo sądziła. Bardzo osobiście potraktowała zdradę Max’a i to, jak bez skrupułów ją wystawił tym bandytom. I strzelił do niej. Nie wiedziała, czy chciał ja zabić, czy tylko zranić, żeby dac sobie czas na ucieczkę. Ale miała zamiar się tego dowiedzieć. Gdyby nie Hetty i jej akcja, pewnie już by nie żyła. Agentka Lange nie pojawiła się u niej więcej, nic jej nie wytłumaczyła, ani nie rozjaśniła sytuacji. Martom także nie wpadł z wizytą, wiedziała tylko, że trzyma rękę na pulsie. Nie była pewna, czy szuka Max’a i reszty tej bandy, czy czeka na jej powrót. Nie miała okazji go zapytać. Bo kiedy udało jej się w końcu wstać z łóżka, skupiła się przede wszystkim na sobie i swoim ciele. Dostała fizjoterapeutów, którzy pomagali jej odzyskać siły i sprawność. Już było zdecydowanie lepiej, z części szpitalnej przeniosła się do rehabilitacyjnej, gdzie pokój mniej przypominał salkę szpitalną, a bardziej hotel. I walczyła. Również ze sobą i własnymi słabościami. Oraz koszmarami, które pojawiły się w jej snach. Chociaż koszmar to było zbyt dużo powiedziane. Raczej ze wspomnieniami i budzącymi się w ten sposób demonami.

            Olga siedziała na łóżku i pełnym zastanowienia wzrokiem wpatrywała się w swoją komórkę. O dziwo, odzyskała wszystkie swoje rzeczy, które miała przy sobie podczas konfrontacji w magazynie. A w telefon wpatrywała się, bo wciąż zastanawiała się, czy napisać do Aleksandra, czy dać sobie spokój. Sasza milczał, nie miała pojęcia, czy wie o jej „wypadku”, a jeśli wie, to czy wie również, że jednak przeżyła. Miała także swojego laptopa, ale jej poczta milczała. Przynajmniej w kwestii Darylev’a. Wciąż tliła się w niej nadzieja, że chociaż on pozostał po jej stronie. Od kiedy tylko poczuła się lepiej, a w zasadzie na tyle dobrze, żeby zacząć ćwiczyć, jej wszystkie działania skierowane były w jedną stronę: wrócić do gry. Pomimo słabości i bólu, zaciskała zęby i parła do przodu. Napędzana jakąś dziwną siłą, nie poddawała się. Dlatego wizytę swojego szefa przyjęła ze zdziwieniem.
- Szefie? – Olga przerwała bawienie się komórką i wstała z łóżka.
- Dostałem raport na temat twojego leczenia – odezwał się po chwili. – I widzę, że w całości pokrywa się z rzeczywistością…
- To chyba dobrze?
- Nawet lepiej. Czekam na ciebie jutro w naszym ośrodku szkoleniowym. – Martom najwyraźniej uznał, że wizyta skończona, bo po prostu wyszedł. Oszołomiona agentka opadła z powrotem na łóżko. Tego się nie spodziewała. Najwyraźniej jej szef miał coś dla niej.

            Olga pakowała swoje rzeczy, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Nie spodziewała się gości, bo i też nikt nie wiedział, że tu jest. Oprócz, rzecz jasna, kilku osób. Ale one raczej by nie pukały.
- Proszę – rzuciła, nie przerywając aktualnej czynności.
- Cześć – za plecami usłyszała głos Teo. – Co robisz?
- Pakuję się.
- Wyjeżdżasz? – zdziwienie w jego głosie było bardziej niż namacalne.
- Nie wiedziałeś? – też się zdziwiła. Myślała, że wszystko było uzgadniane z jej lekarzem prowadzącym.
- No nie – przyznał. Nie podobało mu się to. – Kto uznał, że jesteś na tyle zdrowa, że możesz już opuścić szpital?
- Mój szef…
- Jest lekarzem? – zapytał ironicznie.
- Jest agentem i chyba uznał, że mnie potrzebuje…
- Jesteś pewna?
- Nie – przyznała, zgodnie z prawdą. – Ale nie mam wyjścia. Najpierw jadę na szkolenie, a potem… Potem pewnie wracam do pracy.
- Szkolenie?
- Trening, szkolenie, zaprawa… Trudno to określić jednym słowem.
- Tajne przez poufne? – westchnął. Teo pracował już tutaj długo, nie jedno widział i nie jedno słyszał. I wiedział, że z każdym pacjentem wiąże się jakaś poufna sprawa, o którą lepiej nie pytać. Z Olgą zapewne było tak samo. Nie pytał jej nigdy, co się stało, że została ranna, zresztą jej spojrzenie wyraźnie mówiło, żeby tego nie robić. Polubił ją, nie jako pacjentkę, ale jako człowieka. Jako kobieta też mu się podobała, ale miał swoje zasady. Poza tym wiedział, że to nie ma sensu, bo ona zaraz wyjedzie, a on zostanie tutaj dalej. Ale cieszył się z jej postępów, tylko mina, którą czasami miała, zazwyczaj podczas ćwiczeń, zawzięta i nieprzystępna, wcale mu się nie podobała. Robiła z niej kogoś nieprzyjemnego, złego i bez skrupułów.
- Mniej więcej – odparła, przerywając jego przemyślenia.
- Będzie trudno?
- Teraz? Teraz nie. Dopiero później… - Olga zamyśliła się na moment. Każda komórka jej ciała chciała dorwać tych skurwieli i zamknąć sprawę. Chciała odnaleźć Max’a i napluć mu w twarz. Nie myślała o zabijaniu. Raczej o zemście.

            Dzień później Olga zameldowała się w recepcji ośrodka szkoleniowego. To tutaj przywieźli ją Sara i Terry. I to tutaj przeszła swoje pierwsze i kolejne szkolenia. Tu nauczyła się wszystkiego, co powinna wiedzieć o pracy agenta. Przynajmniej w teorii. Praktyki odbywała już pod okiem Max’a i tak naprawdę całą swoją wiedzę i doświadczenie zawdzięczała właśnie jemu. Dlatego tak bardzo bolało ją to, co zrobił. Wyrzucała sobie, że nie dostrzegła nic wcześniej. Żadnych symptomów, że coś kombinuje. Albo, że widziała, ale zlekceważyła. Więc odnalezienie tych wszystkich ludzi było swego rodzaju rehabilitacją. Kobieta, która siedziała w recepcji, od razu skierowała ją do jej pokoju. Tam Olga znalazła już dokładny harmonogram zajęć. Było tam wszystko, co ćwiczyła do tej pory oraz kilka nowych rzeczy. Głównie sztuki walki i strzelnica. Oraz treningi wzmacniające wytrzymałość fizyczną. Zarówno w salkach ćwiczeniowych, jak i w terenie. Czas opiewał na najbliższe cztery tygodnie i po przyjrzeniu się planowi Olga doszła do wniosku, że nie będzie miała nawet chwili wolnego.

            I tak istotnie było. Plan zajęć był tak skonstruowany, że nie pozostawał wielu chwil na odpoczynek. Ani na myślenie. Zmuszał do działania, do odnajdywania w sobie sił, o których normalni ludzie nie mają pojęcia. Każdego wieczora Olga padała na łóżko niezdolna do czegokolwiek, poza spaniem. Często nawet nie miała siły iść pod prysznic i padała tak jak stała, w brudnym ubraniu, przepocona i zakurzona. Początki były cholernie trudne, bolało ją wszystko, nawet najmniejszy mięsień. Dopiero po kilku dniach rozruszała się na tyle, że była w stanie bez jęku wstać lub usiąść, czy też się schylić. Część treningów miała w grupie, a część indywidualnie. Z innymi agentami prawie nie rozmawiała, ćwicząc z zajadłością i zaciętością, o jaką do tej pory siebie nie podejrzewała. Ale każdy dzień tutaj zbliżał ją do zaplanowanej zemsty, pozwalał napawać się satysfakcją przekraczania kolejnych granic i barier. W ostatni dzień szkolenia, kiedy właśnie kończyła zajęcia z instruktorem, do salki wszedł młody, ubrany w garnitur mężczyzna i stanął z boku. Nic nie mówił, tylko obserwował. Olgę to na chwilę rozproszyło i ten moment wystarczył, żeby wylądowała na macie, bo jej instruktor takich błędów nie wybaczał. To ją otrzeźwiło i pozwoliło z powrotem skupić się na pojedynku. Który zakończył się chwilę później jej efektowną przewrotką. Ale udało jej się pociągnąć za sobą przeciwnika i w rezultacie oboje wylądowali na macie. Agentka i jej instruktor podnieśli się, ukłonili, po czym, już rozluźnieni, skomentowali swoje wyczyny. Dopiero potem Olga, z ręcznikiem w ręce, podeszła do stojącego w rogu mężczyzny.
- No? – rzuciła, mało przyjaźnie. Ostatnio w ogóle była mało przyjaźnie nastawiona do rzeczywistości, innych ludzi i otoczenia ogólnie.

- Martom wzywa -  podobnym tonem opowiedział jej facet i ruszył do drzwi. Tam zatrzymał się jeszcze na moment i odwrócił. – Teraz!