12 sierpnia 2013

Rozdział 10

      Do wielkiego spotkania Trójcy po Ramosie doszło dwa dni później. Doniósł nam o nim jeden z kontaktów Manu, który zapewne w śmierci swojego szefa upatrywał szansę dla siebie. Hotel Sheraton, mieścił się tylko kawałek dalej niż Hilton i miał wokół siebie idealnie rozmieszczone budynki. Idealnie, to znaczy tak, że dwoje ludzi z karabinami snajperskimi mogli niezauważeni rozgościć się na ich dachach i zająć znakomite punkty obserwacyjne. Cała rzecz polegała na jednoczesnym wyeliminowaniu wszystkich trzech celów. Plan był prosty. Ja i Manu strzelamy do Castello i Santorina dokładnie w momencie, kiedy wysiadają ze swoich limuzyn. Joses zawsze podjeżdżał i wysiadał ostatni, jakby chciał się upewnić, że jest bezpiecznie. To była ta jedna, jedyna rzecz, która się powtarzała. I właśnie to postanowiliśmy wykorzystać.
- Na pozycji – powiedziałam do mikrofonu przy kołnierzu.
- Na pozycji – usłyszałam po chwili w uchu głos Manu.

     Kilka minut później pod hotel podjechały znajome limuzyny. Standardowo, najpierw wysiedli ochroniarze, którzy swym jakże bystrym okiem zlustrowali okolicę. Szkoda, że nie pomyśleli o dachach. Najwyraźniej nikt nigdy im nie powiedział, że tam też mogą czaić się strzelcy. Kiedy uznali, że jest bezpiecznie, z limuzyn wynurzyli się Castello i Santorino. Na to właśnie czekałam. Gdy w moim celowniku pojawiła się głowa Castello bez wahania nacisnęłam spust. Karabinem lekko szarpnęło, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Nawet nie popatrzyłam na efekt mojego strzału, ani na to, czy Manu wykonał swoją część zadania. Joses widząc co się dzieje, najwyraźniej rozkazał kierowcy uciekać, ale dobrze wiedziałam, że nie jest w stanie. Spokojnie nacisnęłam przycisk na nadajniku radiowym i ułamek sekundy później powietrzem targnął huk eksplozji. Limuzyna Jonesa zamieniła się w jadącą kulę ognia, która po chwili zatrzymała się na najbliższym słupie.
     Nie czekałam dłużej. Błyskawicznie złożyłam karabin, upychając go w torbie. Nadajnik wsunęłam do kieszeni, przypominał popularną „empetrójkę”, więc nie spodziewałam się kłopotów. Zbiegłam schodami przeciwpożarowymi, na dole czekał już Manu, który przejął ode mnie bagaż. Wskoczyliśmy do auta, nie czekając na pojawienie się policji, czy innych służb. I skierowaliśmy się prosto na drugą stronę miasta, a konkretnie ku stojącemu na uboczu mostowi. Zatrzymaliśmy się tam dosłownie na moment. Wyrzuciłam karabin do rzeki, przedtem rozkładając go na kawałki. Wskoczyłam z powrotem do auta i błyskawicznie odjechaliśmy. Manu zawiózł mnie na lotnisko, skąd małym, prywatnym samolocikiem miałam odlecieć z powrotem do Stanów.
- Dziękuję za pomoc – mężczyzna spojrzał na mnie. – Naprawdę jesteś niezła, Hetty nic a nic nie ściemniała…
- Dzięki – mruknęłam. – Cała przyjemność po mojej stronie…
- Masz talent, Mała – uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu. – Nie zmarnuj tego.
Odjechał, a ja wsiadłam do samolotu i kilka minut później znalazłam się w powietrzu. Kolejna misja zakończona. Zadanie wykonane, pora na powrót i nowy przydział.  Rozsiadłam się wygodnie i zamknęłam oczy. Ciekawe, co mnie teraz czeka. Gdybym wtedy wiedziała jakie niespodzianki przygotował mi los, najprawdopodobniej wyskoczyłabym z samolotu z dzikim krzykiem. I bez spadochronu.

Langley, kilka dni później

   Siedziałam przed gabinetem dyrektora i czekałam na spotkanie. Miałam poznać swoją przyszłość, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Kiedy w końcu weszłam do środka, wstał na mój widok i wyszedł zza biurka.
- Gratuluję, Olgo – uścisnął mi rękę. – Manuel złożył raport, w którym bardzo cię chwalił.
- Miło mi – skinęłam lekko głową, odwzajemniając uścisk. – Ale to wszystko jego zasługa.
- Nie bądź taka skromna – usiadł na swoim miejscu i gestem wskazał mi fotel naprzeciwko. – Ale do rzeczy. Jak się zapewne domyślasz, skończył się twój okres szkolenia i współpracy z Hetty. Po tych kilku ostatnich zadaniach uznaliśmy wspólnie, że jesteś gotowa na coś poważniejszego. Dlatego dostaniesz nowego partnera oraz znacznie poważniejsze misje. Będziecie działać w naprawdę trudnych warunkach, nie będzie tam czasu na zastanawianie się, moralność czy wyrzuty sumienia. Zresztą… - zawiesił na chwile głos. - …tak właśnie byłaś szkolona.
- Na czym to będzie polegało? – zapytałam, kiedy Martom umilkł.
- Wszystko – padła odpowiedź.
- Absolutnie wszystko?
- Absolutnie wszystko. Jeśli się nie zgadzasz…
- Zgadzam się – przerwałam mu stanowczo.
- Dobrze – skinął głową z zadowoleniem. Po czym wstał i wcisnął guzik interkomu na biurku. – Martho, niech Max wejdzie – polecił. Sekundę później w drzwiach stanął mężczyzna ubrany w elegancki garnitur, krótko obcięty, przyzwoicie zbudowany, o szarych oczach i kpiącym uśmiechu. – Poznajcie się – Martom wstał i podszedł do mnie. – Olga, to jest Max Doherty, twój nowy partner. Max - zwrócił się do przybyłego faceta. – To właśnie Olga Lenkov… - wyciągnęłam rękę, żeby się przywitać. Uścisk miał mocny, stanowczy, kiedy się witaliśmy, w oku mu błysnęło, ale natychmiast to ukrył. Spodobał mi się. Wyglądał na profesjonalistę w swoim fachu, poza tym był całkiem przystojny. Jak bardzo był profesjonalny, bezkompromisowy i oddany swojej pracy miałam się przekonać już niebawem.