26 grudnia 2014

Rozdział 19

Oto kolejna część historii Olgi... Wiem, że dziwnie Wam się to czyta wiedząc, jak skończą niektórzy bohaterowie :D Ale spokojnie, po kolei dojdziemy również do tych chwil, kiedy już pojawi się Callen, a Olga zacznie się stawać milsza :D Ale póki co, jedziemy ostro w dół i dopiero teraz się zacznie...
Bawcie się dobrze i trzymajcie kciuki, żeby Wen nie uciekł :D

Alexandretta

***

Praga, Czechy

            Siedziałam na kanapie w jakimś zapyziałym praskim motelu, żułam nie pierwszej świeżości kanapkę zakupioną w sklepiku na rogu i wpatrywałam się w ekran laptopa.
- Co z nim? – zapytałam, pokazując brodą zdjęcie widoczne na monitorze.
- Peter Stawowy – Max usiadł obok. – Mamy go znaleźć…
- I?
- I dowiedzieć się, dlaczego te same informacje przekazał nam i Rosjanom.
- No proszę – cmoknęłam. – Działa na dwa fronty? Nieładnie.
- Nieładnie – przytaknął. – Trzeba go przykładnie ukarać…
- Zabrzmiało groźnie – spojrzałam na niego z nikłym zainteresowaniem. – Masz coś konkretnego na myśli?
- Zobaczysz – uśmiechnął się półgębkiem. – Teraz mam na myśli coś zupełnie innego – zabrał mi laptopa z kolan i pochylił się w moją stronę.
- Tobie tylko jedno w głowie – wymamrotałam, oddając mu pocałunki, bo oczywiście, nie zamierzał tracić czasu.
- Przy tobie tak – odparł, łapiąc mnie za kark i przyciągając bliżej. Bez wahania usiadłam mu na kolanach, co wykorzystał, od razu łapiąc mnie za pośladki. Westchnęłam z rozkoszą, kiedy jego dłonie przemieściły się wyżej, gładząc mnie po plecach. Sam jego dotyk sprawiał, że czułam mrowienie w dole brzucha. Umościłam się wygodniej i odchyliłam nieco do tyłu. Max prawidłowo odczytał mój gest, jednym ruchem rozpiął mi stanik i razem z bluzką posłał na podłogę. Jego ręce natychmiast znalazły się na moich piersiach, pieszcząc je i gładząc. Jęknęłam głośno, czując jak robię się coraz bardziej wilgotna i gotowa. Max chyba też to wyczuł, bo od razu zamienił ręce z ustami. Zaczął mnie całować, lizać i ssać, jednocześnie rozpinając mi spodnie. Zsunęłam się z jego kolan, żeby mógł rozebrać mnie do końca, co niezwłocznie uczynił. Naga uklęknęłam pomiędzy jego udami i zajęłam się jego rozporkiem, co przyjął z westchnieniem zadowolenia. I uśmiechem. Nawet nie musiałam się za bardzo wysilać, bo już kilka chwil później był jeszcze bardziej twardy i gotowy. Wręcz pulsował czekając na mnie. Dosiadłam go z głośnym jękiem, uwielbiałam ten moment, kiedy wypełniał mnie aż do końca. Zaczęłam się poruszać, góra, dół, Max jedną ręka złapał mnie za biodra regulując rytm, a drugą chwycił moją pierś gładząc kciukiem brodawkę. Co spotęgowało moje doznania do maksimum. Skończyliśmy prawie jednocześnie, wśród głośnych jęków, sapnięć i westchnień, spoceni i zmęczeni. Przez chwilę siedzieliśmy jeszcze, przytuleni, patrząc sobie w oczy, niczym para zakochanych nastolatków, a nie dorośli ludzie, którzy po prostu chodzą ze sobą do łóżka.
- Idę pod prysznic – wygrzebałam się w końcu z jego objęć, dość niechętnie, co mnie samą zaskoczyło.
- To zaproszenie? – Max zareagował natychmiast, zresztą w sposób w jaki się spodziewałam.
- Nie – odparłam stanowczo i uciekłam do łazienki. – Jeden numerek na razie wystarczy! – zawołałam przez zamknięte drzwi.
- Jesteś okrutna! – odkrzyknął. Nie raczyłam mu odpowiedzieć, bo woda i tak zagłuszyłaby moje słowa, więc po co się wysilać. Poza tym, sam chciał, żebym taka się stała, a ja szybko się uczę.

            Kolejne dni minęły nam na szukaniu Stawowego. Nie było to łatwe, bo skurczybyk wciąż miał lojalnych współpracowników, pomimo rozsiania informacji, że chcemy się spotkać. Dobrze wiedział w jakim celu. Ale, tym razem, nie chcieliśmy go odstrzelić. Chcieliśmy go przykładnie ukarać. Jeszcze nie wiedziałam, co wymyślił Max, ale byłam pewna, że będzie bolało. Musiałam przyznać, że siedzenie w aucie, albo jeżdżenie po uliczkach, było najnudniejszą częścią pracy agenta. W dodatku wymagało tyle samo koncentracji, jeśli nie więcej.
            Stawowy się ukrywał, a my kręciliśmy się w kółko. Co zaczynało nas już nieźle wkurzać, bo ile można szukać jednego człowieka. Widziałam, że Max jest coraz bardziej zły i aż się bałam, co wymyślił. Okazało się, że słusznie.

            My też mieliśmy swoich informatorów, którzy nas bali się bardziej, niż ludzi Stawowego. Może dlatego, że reputacja Maxa w tych stronach nie była najlepsza. Szczerze mówiąc, to była najgorsza. I rzutowała również na mnie, bo byliśmy już postrzegani jako jedność. No i nikt nie spodziewał się po uczennicy Doherty’ego, że będzie miła i sympatyczna. A ja z każdą kolejną akcją coraz bardziej umiałam sprostać tym oczekiwaniom.
            Nasi informatorzy okazali się ostatecznie bardzo pomocni. Przeczesali miasto i wszystkie kryjówki, nawet te najbardziej nieprawdopodobne. Zajęło im to zdecydowanie mniej czasu niż naszej dwójce i byli o wiele dokładniejsi. W końcu nie znaliśmy Pragi aż tak dobrze, a posiłkowanie się tylko mapą, tudzież GPS’em raczej nie wróżyło powodzenia. Wiedzieliśmy, że to tylko kwestia dni, kiedy Peter zwinie manatki i ucieknie, więc tym bardziej każda pomoc była cenna. Dlatego, gdy tylko dostaliśmy adres, natychmiast tam pojechaliśmy.
            Kamienica, pod którą zaparkował Max, nie wyglądała zbyt powalająco. Była stara, odrapana, ale wszystkie okna miała całe i drzwi solidne. Co prawda, na klatce schodowej śmierdziało stęchlizną i moczem, ściany znaczyły płaty odpadłego tynku, a zamiast lamp na drutach wisiały nagie żarówki. Weszliśmy do środka ostrożnie, z bronią gotową do strzału, czujni i skupieni. Mieliśmy dokładną lokalizację naszego celu, więc bez wahania udaliśmy się na pierwsze piętro. To właśnie tam miał ukrywać się Stawowy. Podeszliśmy pod drzwi i przystanęliśmy na chwilę. W ciszy korytarza doszedł nas przytłumiony głos. W sumie to dwa głosy, najwyraźniej Peter nie był tam sam. Max skinął na mnie głową, ustawiłam się przy framudze i przygotowałam do wejścia. Chwilę później byliśmy w mieszkaniu. Drzwi okazały się otwarte i niczym nie zabezpieczone, co przyjęliśmy z lekkim zdziwieniem. Najwyraźniej Stawowy był przekonany, że nikt go tutaj nie znajdzie. Duży błąd. Dobrze, że nie musieliśmy wyważać drzwi siłą, bo element zaskoczenia dawał nam przewagę. Kierując się odgłosami i sprawdzając napotkane po drodze pomieszczenia, znaleźliśmy się na progu ostatniego pokoju. Nasze pojawienie się wywołało niezły popłoch u Stawowego i jego kompana. Poderwali się z kanapy, którą zajmowali, jednocześnie szukając broni. Byli jednak zbyt wolni, doskoczyliśmy do nich jednocześnie i ciosami pistoletów w twarz, zwaliliśmy z nóg. Max zajął się Stawowym, a ja jego towarzyszem. Związałam go za pomocą plastikowych opasek, zakneblowałam i zostawiłam na podłodze. Nie miałam zamiaru przecież przenosić go na kanapę albo gdzieś indziej, żeby sobie wygodnie poleżał. Za to Max podźwignął Stawowego na nogi, usadził na krześle i dopiero wtedy skrępował. A potem go ocucił, wylewając mu wodę na głowę.
- Chyba nie sądziłeś, że ci się uda… - odezwał się, kiedy Peter otrząsnął się z zamroczenia.
- Max… - wymamrotał. – Co tu robisz?
- Zgadnij – Doherty wyszczerzył się w złowrogim uśmiechu. Drgnęłam. Ta mina nie wróżyła dobrze.
- Kurwa…
- Zgadza się – znów ten uśmiech. – Masz przesrane, chłopcze. Wiesz dlaczego, prawda?
- Nic nie zrobiłem – zaprotestował. – Przekazywałem wam wszystko, czego się dowiedziałem.
- Nie znasz słowa lojalność – warknął Max. – A my nie lubimy, kiedy robi się z nas głupców!
- Nic nie zrobiłem – powtórzył mężczyzna, nieco ostrzej.
- Mamy inne informacje – mój partner podszedł bliżej. – Myślałeś, że aż tak ci ufamy, że nikt cię nie pilnuje? Poza tym, dlaczego się ukryłeś na informację, że chcemy się spotkać? Gdybyś nic nie zrobił… - Max urwał. – Nieważne. Musisz ponieść konsekwencje swojego zachowania.
- Zabijesz mnie??
- To by było zbyt proste – zaśmiał się Doherty. – Ukarzę cię. To będzie przestroga dla innych, żeby nie próbowali nas oszukiwać – wyjaśnił, po czym zamachnął się i uderzył go w twarz. Cios był silny, głowa Stawowego odskoczyła, a w kącikach ust pojawiła się krew. Max walnął go drugi raz, potem kolejny. Poczułam się nieswojo, do tej pory Max nikogo nie bił, ani nic z tych rzeczy, raczej zabijał od razu. Wiedziałam, co to znaczy tak obrywać, w końcu miałam już coś takiego za sobą. To nie było miłe ani przyjemne. Chyba, że dla bijącego. A Max był w swoim żywiole. Tłukł Stawowego z jakąś taką dziwną systematycznością, kawałek po kawałku, precyzyjnie wymierzał ciosy i wcale nie wyglądał jakby się zmęczył. Za to Stawowy wręcz przeciwnie, jego twarz zaczynała przypominać surowy befsztyk, z nosa i warg leciała mu krew, która po każdym kolejnym ciosie pryskała dookoła. Odsunęłam się i poszłam się jeszcze rozejrzeć. Nie podobało mi się zachowanie Maxa, ale wiedziałam, że nie mogę mu przeszkadzać. Byliśmy partnerami i musieliśmy mówić jednym głosem. Max wymagał lojalności. A ta praca wymagała tego jednego stałego punktu.
Kiedy wróciłam, zwabiona z powrotem hałasem, okazało się, że Stawowy, nadal związany, leży na podłodze, a Max go kopie.
- Nie uważasz, że już wystarczy? – odezwałam się cierpkim głosem. – Mamy go ukarać, a nie zabić…
- Masz rację – Max zatrzymał nogę w połowie kolejnego kopnięcia. – Trochę mnie poniosło…
- Trochę? – prychnęłam. – Wygląda tu jak w rzeźni – skrzywiłam się. – A on wygląda jakbyś chciał go zaszlachtować – pokazałam palcem leżącego na podłodze mężczyznę. Faktycznie sprawiał nieciekawe wrażenie. Głównie ze względu na spuchniętą twarz i pełno krwi dookoła.

- Nie bądź taka drobiazgowa – Doherty wzruszył ramionami i ukucnął obok Stawowego. – Zapamiętaj tą lekcję, Peter. Następnym razem nie będę się z tobą cackał, tylko od razu odstrzelę ci łeb. A ty… - podszedł do drugiego mężczyzny, który z przerażeniem w oczach przypatrywał się poczynaniom mojego partnera. – Ty powiedz każdemu, że nas się nie oszukuje. A kto oszukuje kończy z dziurą w głowie – po czym z całej siły walnął faceta w twarz, aż ten stracił przytomność. – Świetnie się spisałaś – złapał mnie w pasie i pocałował. – Wynosimy się…

            Okazało się, że wieści rozchodzą się tutaj bardzo szybko, bo jeszcze tego samego wieczoru mieliśmy gości. Akurat wyszłam z łazienki, w niezbyt kompletnym stroju, kiedy drzwi naszego pokoju gwałtownie się otworzyły i do środka wparowało trzech mężczyzn. Uzbrojonych, może nie po zęby, ale wystarczająco, żeby nas uszkodzić. Na ich widok Max poderwał się z kanapy, a w jego ręce natychmiast pojawił się pistolet. Zrobiłam to samo, to, że byłam w szlafroku, nie oznaczało, że byłam bezbronna. Mój Sig, z którym właściwie się nie rozstawałam, skierował się w stronę najbliższego napastnika. Teoretycznie mieli przewagę, a to nie oznaczało, że mamy dać się zabić. Staliśmy w milczeniu, przyglądając się jak zajmują pozycje i gorączkowo zastanawiając się, kto ich przysłał. Na odpowiedź na to pytanie wcale nie musieliśmy długo czekać, bo z pomiędzy uzbrojonej trójki wyszedł jeszcze jeden mężczyzna. Ten był bez broni, za to ubrany w drogi płaszcz i świetnie skrojony garnitur. Omiótł spojrzeniem pomieszczenie i nas, nieco dłużej zatrzymując swój wzrok na mnie. Uśmiechnął się na ten widok i powoli podszedł bliżej.
- Nie lubię, kiedy obcy agenci panoszą się po moim terenie – odezwał się po angielsku, z rosyjskim akcentem.
- Dobre wychowanie wymaga, żebyś się najpierw przedstawił – zwrócił mu uwagę Max, nie zmieniając pozycji.
- Może ja nie jestem dobrze wychowany?
- Nie „może”, tylko „na pewno” – prychnął Max. – Zakładam, że wiesz, kim jesteśmy.
- Wiem, że nie jesteście stąd – przybysz wzruszył ramionami. – Wiem, że pobiliście mojego człowieka prawie na śmierć. Wasze nazwiska nie są mi do niczego potrzebne…
- Nie? Myślałem, że wystawisz za nami list gończy – zakpiłam. Niepotrzebnie zwróciłam na siebie uwagę tym stwierdzeniem.
- Słodka jesteś, kiedy tak ironizujesz – facet podszedł do mnie i stanął bardzo blisko, nie zważając na broń w mojej ręce, wymierzoną teraz prosto w jego klatkę piersiową. Wyciągnął rękę, chcąc mnie dotknąć, ale się uchyliłam.
- Ani się waż – warknęłam, przyciskając lufę mocniej do jego torsu. Na ten gest dwa pistolety jego ochroniarzy wydały charakterystyczny szczęk zawsze towarzyszący odbezpieczaniu broni.
- Myślisz, że zdążysz? – zakpił.
- Chcesz się przekonać? – odpowiedziałam w podobnym tonie.
- Zginiesz – ostrzegł mnie.
- Owszem, ale ty będziesz pierwszy – zwróciłam mu uwagę na tę oczywistość. – Myślisz, że dasz radę uchylić się przed TĄ kulą? – uniosłam brwi.
- Bojowa z ciebie kobietka – mruknął, ale cofnął się dwa kroki. – Wynoście się z stąd. Jak najszybciej – dodał, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł szybkim krokiem. Jego ochroniarze poszli w jego ślady, z ta różnicą, że zrobili to w sposób zgodny ze sztuką, nie odsłaniając swoich pleców. Kiedy trzasnęły drzwi, powoli opuściłam pistolet i dopiero wtedy spojrzałam na Maxa. Nie wyglądał na zbyt przejętego. Że się myliłam, okazało się, gdy popatrzył na mnie. I odetchnął z ulgą.
- Kurwa, było blisko – powiedział, chowając broń.
- Kto to był?
- Vladimir Szavienko. Nie miałem pojęcia, że przeniósł się do Czech…
- Nie zna cię?
- Nie.
- Ale ty znasz jego?
- Znam to zbyt mocno powiedziane. Wiem jak wygląda i czym się zajmuje. Do tej pory siedział w Holandii.
- Jak wygląda teraz też wiem – zaczęłam się ubierać. – Czym się zajmuje?
- Koordynuje działania rosyjskiej mafii. Od narkotyków po handel ludźmi – Max poszedł w moje ślady. – Odpowiada bezpośrednio przed Olegiem Rostockim. O nim chyba słyszałaś?
- Owszem – mruknęłam i wzułam buty. – Tą lekcję odrobiłam. Ale chyba będę musiała bardziej zagłębić się w temat. Spadajmy stąd. Nie mam ochoty na kolejne spotkanie z jakimś świrem.
- Szavienko to nie świr – sprostował Max, biorąc walizkę. Ja chwyciłam swoją torbę i zamknęłam za nami drzwi. – Jest zimny i opanowany. I nie działa pochopnie. Nigdy. Trudno go sprowokować. W zasadzie, jeszcze nikomu się to nie udało. Za to wykończył sporo ludzi. Chodzą słuchy, że tak naprawdę stoi za nim ktoś znacznie potężniejszy niż Rostocki. Jakaś organizacja, która ma ogromne możliwości. I która działa bezwzględnie i brutalnie.
- Jaka organizacja? – zapłaciłam za pokój i ruszyliśmy do taksówki.
- Nie wiadomo. Nikt nie wie. A kto próbował się dowiedzieć, ginął.
- Zabrzmiało bardzo dramatycznie – parsknęłam. – Niczym scenariusz kolejnego odcinka „Opowieści z krypty”
- To nie żarty, Olga – Max zatrzymał się i popatrzył na mnie poważnie. Zbyt poważnie jak na niego. – Tak się stało z kilkoma naszymi agentami, którzy zaczęli zagłębiać ten temat. Jeśli kiedykolwiek dostaniesz zadanie, żeby dowiedzieć się prawdy, od razu się wycofaj… - popatrzyłam na niego z powątpiewaniem. Miałam przemożną ochotę popukać się w czoło, ale torba wydatnie mi w tym przeszkadzała. Nigdy nie wierzyłam w te opowieści o wszechmocnych organizacjach, które zabijają każdego, kto próbuje odkryć ich tajemnice. – Mówiłem poważnie.
- Zapamiętam – oddałam bagaż kierowcy i wsiadłam do auta. Kątem oka dostrzegłam jak Max w zamyśleniu mi się przygląda, a potem zrobił to samo. Nie kontynuowaliśmy tego tematu, w milczeniu dojechaliśmy  na lotnisko. Wracaliśmy do Stanów, na wyraźne polecenie Martoma.

18 grudnia 2014

Rozdział 18

            W taksówce milczeliśmy, lepiej do końca grać rolę wstrząśniętych taką niespodziewaną zbrodnią. Nie baliśmy się, to znaczy Max na pewno nie, a ja miałam nieco mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłam się, że zadanie mamy z głowy i w dodatku dobrze wykonane. Z drugiej – cholera, żadnych wyrzutów sumienia? Żadnych wątpliwości? Zabiliśmy człowieka, cóż z tego, że kanalię. Może w mniej spektakularny sposób niż zastrzelenie, ale równie skuteczne. Jeśli nie bardziej. Nie martwiłam się, że odkryją nasz związek ze śmiercią Martineza. Nasza przykrywka była naprawdę dobra, a zanim dojdą do jakichkolwiek wniosków, nas już tutaj nie będzie.
Powoli przeszliśmy przez przestronny hol i skierowaliśmy się w stronę windy. Jednak w połowie drogi Max złapał mnie za łokieć i delikatnie, ale stanowczo pokierował w stronę baru.
- Co? – spojrzałam na niego zdezorientowana. Chciałam się już położyć, potem spakować, a potem się stąd zmyć.
- Potrzebuję drinka – mruknął.
- Drinka? – uniosłam brwi. – Ty??
- Co cię tak dziwi? Lubię się czasem napić w towarzystwie pięknej kobiety…
- To ty sobie jakąś poszukaj, a ja spadam – chciałam zniknąć.
- Już znalazłem – pchnął mnie delikatnie, bo w międzyczasie znaleźliśmy się we wnętrzu baru. Klapnęłam na miękką kanapę, a po chwili przede mną stanęła wysoka szklanka wypełniona kolorowym płynem. Max usiadł naprzeciwko wybierając dla siebie whisky z lodem.
- Co znalazłeś? – zamieszałam słomką w szklance.
- Piękną kobietę, w towarzystwie której chciałbym spędzić resztę wieczoru – wyjaśnił. Otworzyłam szerzej oczy, lekko zaskoczona. Do tej pory Max owszem, dawał mi do zrozumienia, że mu się podobam, ale nigdy w tak bezpośredni sposób.
- Chcesz mnie upić i zaciągnąć do łóżka – łyknęłam drinka i popatrzyłam na niego oskarżycielsko.
- Przyszło mi to do głowy – zakręcił swoim napitkiem, w ogóle nie przejmując się moim spojrzeniem. – Ale doszedłem do wniosku, że to nie najlepszy pomysł…
- Dlaczego?
- Bo chcę, żebyś wszystko pamiętała – pochylił się w moją stronę i zniżył głos. – Wszystko. Każdy szczegół, każdy pocałunek, każde dotknięcie i każde pchnięcie… - poczułam, że zasycha mi w gardle. Miał tak cholernie zmysłowy głos i tak obiecujące spojrzenie, że poczułam dreszcze. Podobał mi się, ale nie chciałam mieszać pracy z życiem prywatnym. Ale teraz miałam to gdzieś. Teraz pragnęłam tylko jednego. Maxa. Wyczuł to, chwycił moją dłoń i powiódł palcem po jej wnętrzu, raz i drugi. Przyjemne ciepło rozlało się po mojej ręce, oddałam pieszczotę i zwilżyłam językiem usta. Aż jęknął, a ja dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z dwuznaczności tego gestu i jego zachęcającej mocy.
- Wszystko? – wyszeptałam, podejmując grę. Nie znałam zasad, ale zdawałam sobie sprawę, że skoro ustalał je Max to… pewnie ich nie ma i wszystkie chwyty są dozwolone. – Jesteś w stanie sprawić, że nie będę pamiętała niczego innego?
- Chcesz się przekonać?
- A jeśli powiem tak, to co zrobisz?
- Zabiorę cię stąd i… - urwał.
- I? – uniosłam brwi.
- I zrobię wszystko, żebyś błagała o jeszcze.
- I? – prowokowałam go dalej. Już czułam przyjemne mrowienie w dole brzucha, a to był dopiero początek.
- I będziesz krzyczała…
- I? – jednym haustem wypiłam połowę zawartości mojej szklanki.
- I dosyć tego! – opróżnił swoją i poderwał się na nogi. – Zaraz się przekonasz, że mnie nie wolno drażnić – w jego głosie zabrzmiała pogróżka, ale w oczach czaiło się pożądanie i obietnica. Błyskawicznie znalazł się obok mnie, jednym gestem podniósł mnie z kanapy i pociągnął do wyjścia.

            Zaczęliśmy się całować już w windzie. Miał ciepłe, miękkie usta i smakował alkoholem. Jednak jechaliśmy zbyt krótko, żeby te pocałunki rozwinąć dalej. Kiedy dzwonek poinformował nas, że stoimy, a drzwi kabiny są otwarte, Max złapał mnie za rękę i pociągnął na korytarz. Mój pokój znajdował się zaraz za załomem, ruszyliśmy w tamtą stronę, co chwilę przystając i całując się, niczym nastolatki. Tuż pod drzwiami wyciągnął mi klucz z ręki i po sekundzie byliśmy w pomieszczeniu. Stanęłam na środku, nieco zdezorientowana, bo Max zatrzymał się kawałek ode mnie i tylko patrzył. W końcu podszedł i spojrzał mi w oczy. Nie musiał nic mówić, dobrze wiedziałam, co teraz nastąpi. Znów mnie pocałował. Ale tym razem bardziej stanowczo i drapieżnie. Jego dłonie natychmiast znalazły się na moich pośladkach, żeby po chwili przesunąć się kawałeczek wyżej i jednym, płynnym gestem odpiąć zamek  w mojej sukience. Która z miękkim szelestem spłynęła na podłogę. Stałam teraz przed nim tylko w bieliźnie, pończochach i szpilkach. Max odsunął się kawałek i omiótł spojrzeniem moją sylwetkę. Widziałam z jakim zachwytem patrzy i jak bardzo podoba mu się to, co widzi. A potem najwyraźniej uznał, że dosyć patrzenia i przystąpił do czynów. I dobrze, bo byłam już bardzo zniecierpliwiona. Pchnął mnie na łóżko i po sekundzie znalazł się obok. Znów zaczął mnie całować, ale tym razem jego usta rozpoczęły wędrówkę po moim ciele. Jego ciepły oddech owionął moje ucho, potem przeniósł się na szyję, by po chwili być już na obojczyku. Uwolnił moje piersi ze stanika i wziął je w dłonie. Zaczął je pieścić i ściskać, pocierać brodawki tak, aż skurczyły się i uwypukliły. Każde jego dotknięcie powodowało, że odczuwałam niewysłowioną wręcz przyjemność. Kiedy jego usta znalazły się na moich piersiach, kiedy zaczął je najpierw całować, a potem ssać, odjechałam. Z moich ust wydobywały się już tylko jęki, jęki świadczące o ogromnej przyjemności. Moje dłonie gładziły jego kark, plecy, odczytywały wszystkie blizny i ślady walk. Był wspaniale umięśniony i wręcz czułam jak promieniuje siłą. W końcu zszedł niżej, przejechał językiem po moim brzuchu i zgrabnie pozbawił mnie majteczek. Patrzyłam jak rozchyla moje uda i pochyla się nade mną. Głośny jęk wydobył się z mojego gardła, kiedy jego język dotknął mój najwrażliwszy punkt. A potem zszedł niżej, zanurzając go we mnie. Wstrząsnął mną dreszcz. To było niesamowite, czuć go w najintymniejszych zakamarkach ciała. A kiedy do języka dołączyły palce poczułam, że dłużej nie wytrzymam. Zacisnęłam dłonie na jego włosach i doszłam z głośnym okrzykiem. Max poczekał aż skończę, po czym bez wysiłku odwrócił mnie na brzuch, uniósł moje biodra i wbił się we mnie mocno i stanowczo. Gwałtownie nabrałam powietrza, kiedy poczułam jak bardzo jest duży i twardy. Na moment znieruchomiał, a potem zaczął się poruszać. Ukryłam twarz w poduszce, a ręce zacisnęłam na prześcieradle. Każde jego pchnięcie, każdy ruch wywoływał u mnie kolejną falę przyjemności. Przyjemności, która wzrastała z każdą chwilą. Żeby w końcu wybuchnąć raz jeszcze. Opadłam na materac, zdyszana i zmęczona, a obok mnie zaległ Max. Równie zdyszany i równie zmęczony. Żadne z nas nic nie mówiło, bo słowa były tu raczej zbędne. Po co zakłócać tą miłą chwilę zmęczenia czczym gadaniem. Poza tym, co niby miałam mu powiedzieć? Byłeś wspaniały? On dobrze o tym wiedział. Max też nie uznał za stosowne powiedzieć cokolwiek, za to objął mnie, przyciągając do siebie. Poczułam jak powieki mi ciążą i zasnęłam.

Obudziła mnie kolejna porcja pieszczot mojego partnera, który najwyraźniej chciał nadrobić cały ten czas, kiedy trzymałam go na dystans. Był niezmordowany i miałam okazję przekonać się tym tej nocy jeszcze dwa razy…

- Wstawaj, Mała – doszedł mnie głos Maxa, a jego ręce bez pardonu ściągnęły ze mnie kołdrę. – Zmywamy się.
- Nie chcę – jęknęłam, chowając głowę pod poduszką. – Chcę spać. Wszystko mnie boli…
- Kochanie, to był dopiero początek…
- Jaki początek? – wynurzyłam się spod pościeli i usiadłam.
- Widzisz, jak szybko wstałaś? – Max roześmiał się.
- Ty oszuście! – rzuciłam w niego poduszką. – Zrobiłeś to specjalnie!
- Olga, kochanie – uchylił się zgrabnie i usiadł obok mnie. – Nigdy cię nie oszukam – pogłaskał mnie po policzku, a potem mocno pocałował. – Pamiętaj o tym. I to naprawdę był początek. Dla nas. A teraz zbieraj się, bo czeka na nas kolejna sprawa… - wstał i wyszedł. Zapewne się spakować. Westchnęłam. W łóżku było wspaniale, Max był wspaniały, ale nie byłam pewna, czy jego wizja przyszłości pokrywa się z moją. Poza tym, teraz naprawdę wszystko mnie bolało i seks był ostatnia rzeczą, na jaką miałam ochotę. Zdecydowanie bardziej miałam ochotę na prysznic. I śniadanie.

            Wykąpałam się i błyskawicznie spakowałam. Już wiedziałam, że jeśli w grę wchodziło nowe zadanie, to Max nienawidził zwłoki. Dlatego byłam więcej niż pewna, że jeśli trochę zamarudzę, to będzie się krzywił i sarkał, a nie miałam ochoty wysłuchiwać jego narzekania.
- Gotowa? – stanął w drzwiach mojego pokoju kilka minut później. – To spadamy – zarządził, kiedy skinęłam potakująco głową. Chwilę później taksówka wiozła nas na lotnisko.

- Dokąd tym razem? – zapytałam, gdy kierowca wyciągał bagaże. Bez słowa podał mi bilet. Praga. Bosko. Uwielbiam czeskie piwo…


12 grudnia 2014

Rozdział 17.

Skoro Chandni wrzuciła Epilog do "Młodszy, upierdliwy brat", to u mnie wraca Olga. Mam nadzieję, że się stęskniliście i nadal chcecie dowiedzieć się, jak to  było zanim Olga poznała Nathana i całą resztę tej przeuroczej bandy :D
Dzisiaj trochę, a reszta już się pisze, więc trzymajcie kciuki...

Alexandretta

***

Siedziba Sektora 8

Powroty zawsze są trudne. Ten nasz  też do łatwych nie należał. W powietrzu wisiało napięcie, jeszcze nie na granicy wybuchu, ale blisko. Czuliśmy je wszyscy, ale każdy z nas odbierał je chyba inaczej. Dość nieoczekiwanie, po tej pierwszej wspólnej akcji, nastąpił podział. Ja i Max. Kevin i Chris. Ta dwójka patrzyła na nas jak na bandytów. Może dlatego, że kiedyś byli glinami. A tam pracuje się zgodnie z regulaminem. Jeśli od początku uczą cię, że prawo i regulamin to twoja religia – nie ma siły, co byś później nie robił, zawsze będziesz o tym pamiętał. A w Ósemce regulaminów nie było. Było tylko niepisane prawo: za wszelką cenę wykonać zadanie. Nieważne zasady, nieważny sposób, nieważne okoliczności. Max nie miał z tym problemów, miał największy staż i zero sumienia. Ja patrzyłam na to inaczej: byłam najmłodsza, w dodatku nie skażona pracą w żadnej rządowej agencji. Idealny materiał do uformowania. I chociaż zabijanie wcale nie przychodziło mi z łatwością, a każdy trup na moim koncie coś we mnie zmieniał, to już umiałam patrzeć na to z perspektywy agenta. Oni nie bardzo, najwyraźniej. Bo całą drogę powrotną trzymali się na uboczu, rzucali nam ukradkowe spojrzenia, szepcząc sobie do uszu niczym para licealistek. Udawaliśmy, że nic nie zauważamy, Max, bo autentycznie miał to gdzieś, a ja byłam zbyt zmęczona i wciąż lekko zaskoczona postępowaniem Doherty’ego, żeby zwracać uwagę na tą wkurzającą dwójkę. Potem było standardowo: raport i spotkanie u szefa.

            Kiedy weszłam do gabinetu Martoma, Max już tam był. Czytał coś i nawet nie podniósł głowy, gdy się zjawiłam. Dyrektor skinął mi głową na powitanie i gestem kazał zająć drugie wolne krzesło. Usiadłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie było ani Kevina, ani Chrisa, a mi zaczęło rozjaśniać się w głowie.
- Dobrze się spisaliście – Martom odezwał się pierwszy. – Miltan jest już w bezpiecznym miejscu, a resztę grupy Kovac’a zlikwidowaliśmy. Bez przywódcy byli bezradni jak dzieci we mgle…
- Super – mruknęłam. – Coś nie tak z moim raportem? – brodą pokazałam na czytającego Max’a. Bo to był mój raport, nie musiałam nawet sprawdzać.
- Wszystko w porządku – zaprzeczył dyrektor. – Dobrze ci poszło…
- To był test, prawda? – przerwałam mu, nieco bezceremonialnie. – Po co?
- Mówiłem ci, że ona jest mądrzejsza niż cała reszta razem wzięta – odezwał się Max, z trzaskiem zamykając burą teczkę.
- To był komplement? – uśmiechnęłam się słodko.
- Tak, to był swego rodzaju test – potwierdził moje podejrzenia Martom. – Niestety, ani Kevin, ani Chris go nie zdali. Przykre, ale nie nadają się do pracy u nas.
- Ja się nadaję? – uniosłam brwi.
- Max twierdzi, że owszem, nadajesz się – dyrektor uśmiechnął się lekko. – A ja mu wierzę. Zostaniesz w Ósemce.
- A co, jeśli nie będę chciała? – zaryzykowałam.
- A co, jeśli ci powiem, że będziesz miała w końcu okazję dorwać zabójców ojca? – wypalił.
- Będę? – aż mnie zatkało. Owszem, słyszałam już tą obietnicę, ale do tej pory myślałam, że to ściema, wabik, żebym tu przyszła.
- Tak – skinął głową. – Ale najpierw Max cię wyszkoli.
- Przecież już jestem po szkoleniu – zaprotestowałam. Znowu szkolenie? Ile można!
- To będzie coś innego – wyjaśnił Martom. – Wiesz czym się zajmujemy, prawda? – teraz ja skinęła głową. Mówił przecież o tym na pierwszym spotkaniu. – To nie do końca tak… Jesteśmy od brudnej roboty. Bardzo brudnej. I jesteśmy w tym najlepsi. Tu nie ma miejsca na wahania, wyrzuty sumienia, wątpliwości… Jesteś na to gotowa? – spojrzał na mnie uważnie. – Jesteś gotowa, żeby poświęcić wszystko? Żeby stać się taka jak on? – pokazał palcem Maxa. Milczałam. To wszystko brzmiało zbyt… kuriozalnie, żeby mogło być prawdziwe. Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Tacy ludzie nie istnieją. Takie organizacje nie istnieją! Jak ja się w to, do cholery, wpakowałam?? Wszystko we mnie krzyczało, że nie powinnam się zgadzać, że powinnam teraz wstać i wyjść. Ale nie zrobiłam tego. Skinęłam lekko głową i spojrzałam prosto w czarne oczy Maxa. Patrzył na mnie poważnie, z napięciem, jakby do końca nie wiedząc, czy się zgodzę. Kiedy to nastąpiło, odetchnął z wyraźna ulgą. A ja… No cóż, nie byłam do końca przekonana o słuszności mojego wyboru, ale po tym, w czym wzięłam już udział i czego byłam świadkiem… Co miałam do stracenia? Jak się okazało, bardzo dużo… Sprzedałam duszę diabłu?

Trzy miesiące później - Hiszpania

            Przyjęcie było nudne jak cholera. Tłum ludzi przewalał się przez wielką salę balową, wybitnie utrudniając nam wykonanie zadania. Mogłoby się wydawać, że zlikwidowanie kolejnego sprzedajnego polityka, który zamiast bronić interesów swojej ojczyzny i jej sojuszników, czyli Wujka Sama, dorabiał na boku i handlował z miejscową mafią, to nic trudnego. Jasne, prościzna. Mało istotne, że jego domek, to tak naprawdę niezła forteca, że posiadłość ogrodzona jest wysokim murem, a on sam bezustannie pilnowany przez ochroniarzy. Odpadało zastrzelenie, bo jak przemycić broń, kiedy bardzo dokładnie sprawdzają cię tuż przy wejściu? Snajper odpada, bomba pod autem odpada, porwanie i zakopanie w lesie odpada… No cóż, po intensywnym szkoleniu, które zaserwował mi Max, zaczęłam myśleć zupełnie innymi kategoriami. Nikomu to nie przeszkadzało, ba, Martom bardzo się ucieszył, kiedy w kolejnym teście zbliżyłam się do ideału. To nie było nasze pierwsze zadanie, ale jak do tej pory, najpoważniejsze. Cała reszta przeszła ulgowo, bułka z masłem, można by rzec.
Dlatego teraz, jako przedstawiciele amerykańskiej organizacji charytatywnej, znajdowaliśmy się na dorocznym balu urządzanym przez pana Martineza i intensywnie pracowaliśmy nad wykonaniem zadania. Póki co, praca ta polegała na kręceniu się po sali, wymienianiu zdawkowych uwag z nieznanymi nam ludźmi, popijaniu drinków i obserwowaniu tego całe blichtru. Sama nie wiedziałam co gorsze. Łażenie po sali i głupkowate uśmiechanie się tak, że czułam się, jakby ten uśmiech miał mi już zostać na stałe, czy taniec z Maxem. Czego kategorycznie zażądał, co prawda w sposób uprzejmy, ale stanowczy. Twierdząc, że wtedy nie będziemy wzbudzać podejrzeń. Tak naprawdę, to raczej chciał bezkarnie pomacać mnie po tyłku. Z czego skrzętnie skorzystał, a na moje karcące spojrzenie posłał mi swój najbardziej niewinny i jednocześnie łobuzerski uśmiech, co sprawiło, że nie potrafiłam się na niego gniewać. Umiał mnie podejść i w dodatku chętnie to wykorzystywał. I chociaż trzymałam go na dystans (a przynajmniej się starałam), to było mi coraz trudniej być twardą i niedostępną. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy przebywaliśmy ze sobą praktycznie non-stop. I, niestety, podobał mi się z dnia na dzień coraz bardziej. Więc to macanie po tyłku wcale nie było takie niemiłe…
Mieliśmy plan, pozostało go tylko zrealizować. Więc kiedy dostałam od Maxa sygnał, że już można, wkroczyłam do akcji. Pomadka w mojej dłoni, sprytnie przerobiona na strzykawkę i wypełniona płynnym cyjanowodorem, błysnęła lekko w świetle kryształowego żyrandola. Uśmiechając się lekko, ruszyłam w kierunku łazienek, po drodze mijając nasz cel, jak zwykle zajęty flirtowaniem z żonami swoich przyjaciół-polityków i nie tylko. Martinez w końcu mnie zauważył, nic dziwnego zresztą, długa suknia bez pleców i dekolt skutecznie zwróciły jego uwagę. Był znany ze swojej słabości do kobiet. A słabości wrogów trzeba wykorzystywać. Zatrzymałam się przy roześmianej grupce i rozciągnęłam usta w, mam nadzieję, uroczym, głupiutkim uśmiechu.
- Panie Martinez – skinęłam mu lekko głową. – Bardzo się cieszę, że dał się pan namówić na ten mały datek dla naszej organizacji – zaczęłam paplać niczym słodziutka blondynka. – Jesteśmy naprawdę wdzięczni…
- Nie ma o czym mówić – machnął ręką, jednocześnie otaczając mnie ramieniem w tali. – To sama przyjemność, móc pomóc w tak szlachetnej sprawie. W końcu, trzeba pomagać, prawda?
- Prawda, prawda – przytaknęłam radośnie. – To takie szlachetne z pana strony. Proszę uwierzyć, jesteśmy w stanie się odwdzięczyć…
- Tak? – spojrzał na mnie z zainteresowaniem. – To ciekawe. A co pani proponuje?
- Umieścimy pana portret na honorowym miejscu naszej ściany darczyńców – odparłam, wciąż tak cholernie radośnie. – I będziemy pana wymieniać na pierwszym miejscu w każdym dziękczynnym liście i przemówieniu…
- Urocze – skomentował. Był tak zajęty wgapianiem się w mój dekolt, że nie zauważył za swoimi plecami Maxa. Który przejął ode mnie strzykawkę i zatrzymał się, uważnie przysłuchując naszej rozmowie.
- Prawda? – zgodziłam się od razu. Przysunęłam się bliżej i pochyliłam lekko w jego stronę. – Wszyscy nasi darczyńcy są zawsze tak bardzo zachwyceni i tak bardzo uradowani, że mogą nam pomóc. To znaczy naszym podopiecznym, oczywiście – roześmiałam się. – W końcu o to w tym wszystkim chodzi.
- Mnie to raczej chodzi o coś innego, panno Smith – przeniósł wzrok z moich cycków na moja twarz, a rękę przesunął na pośladek. Zesztywniałam. Co za dużo, to nie zdrowo.
- Tak, a o co? – zaszczebiotałam, udając, że nie wiem, o czym mówi.
- Panie Martinez! – huknął nam nagle nad głowami Max, jednocześnie waląc nasz cel mocno w plecy, gestem przyjacielsko-poufałym. Mój partner najwyraźniej uznał, że wystarczy tych macanek. – Jak dobrze, że pana znalazłem! – Martinez skrzywił się wyraźnie, więc uznałam, że klepnięcie nie dość, że było mocne, to zapewne połączone z podaniem trucizny. – Chciałem jeszcze raz podziękować, ale widzę, że Olga już mnie w tym wyręczyła… - przerwał i przyjrzał się facetowi uważnie. – Dobrze się pan czuje? Coś blado pan wygląda…
W odpowiedzi Martinez upadł na podłogę i zwyczajnie zaczął się dusić. Odskoczyliśmy od niego, wybuchła panika, ochroniarze i goście zaczęli się miotać, krzyczeć, kobiety płakać, normalnie jak w cyrku. Max złapał mnie za rękę i odciągnął na bok. Musieliśmy przeczekać ten początkowy chaos. I przyjazd policji. Na szczęście nasze przykrywki były naprawdę dobre i wiarygodne. Po krótkim przesłuchaniu, gdzie rola niezwykle roztrzęsionej wolontariuszki jakoś tak średnio przypadła mi do gustu, ale za to pozwoliła szybko uwolnić się od pytań, odjechaliśmy do hotelu.