Skoro Chandni wrzuciła Epilog do "Młodszy, upierdliwy brat", to u mnie wraca Olga. Mam nadzieję, że się stęskniliście i nadal chcecie dowiedzieć się, jak to było zanim Olga poznała Nathana i całą resztę tej przeuroczej bandy :D
Dzisiaj trochę, a reszta już się pisze, więc trzymajcie kciuki...
Alexandretta
***
Siedziba Sektora 8
Powroty zawsze są trudne. Ten nasz też do łatwych nie należał. W powietrzu
wisiało napięcie, jeszcze nie na granicy wybuchu, ale blisko. Czuliśmy je
wszyscy, ale każdy z nas odbierał je chyba inaczej. Dość nieoczekiwanie, po tej
pierwszej wspólnej akcji, nastąpił podział. Ja i Max. Kevin i Chris. Ta dwójka
patrzyła na nas jak na bandytów. Może dlatego, że kiedyś byli glinami. A tam
pracuje się zgodnie z regulaminem. Jeśli od początku uczą cię, że prawo i
regulamin to twoja religia – nie ma siły, co byś później nie robił, zawsze
będziesz o tym pamiętał. A w Ósemce regulaminów nie było. Było tylko niepisane
prawo: za wszelką cenę wykonać zadanie. Nieważne zasady, nieważny sposób,
nieważne okoliczności. Max nie miał z tym problemów, miał największy staż i
zero sumienia. Ja patrzyłam na to inaczej: byłam najmłodsza, w dodatku nie
skażona pracą w żadnej rządowej agencji. Idealny materiał do uformowania. I
chociaż zabijanie wcale nie przychodziło mi z łatwością, a każdy trup na moim
koncie coś we mnie zmieniał, to już umiałam patrzeć na to z perspektywy agenta.
Oni nie bardzo, najwyraźniej. Bo całą drogę powrotną trzymali się na uboczu,
rzucali nam ukradkowe spojrzenia, szepcząc sobie do uszu niczym para licealistek.
Udawaliśmy, że nic nie zauważamy, Max, bo autentycznie miał to gdzieś, a ja
byłam zbyt zmęczona i wciąż lekko zaskoczona postępowaniem Doherty’ego, żeby
zwracać uwagę na tą wkurzającą dwójkę. Potem było standardowo: raport i
spotkanie u szefa.
Kiedy weszłam do
gabinetu Martoma, Max już tam był. Czytał coś i nawet nie podniósł głowy, gdy
się zjawiłam. Dyrektor skinął mi głową na powitanie i gestem kazał zająć drugie
wolne krzesło. Usiadłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie było ani
Kevina, ani Chrisa, a mi zaczęło rozjaśniać się w głowie.
- Dobrze się spisaliście – Martom odezwał się pierwszy. – Miltan
jest już w bezpiecznym miejscu, a resztę grupy Kovac’a zlikwidowaliśmy. Bez
przywódcy byli bezradni jak dzieci we mgle…
- Super – mruknęłam. – Coś nie tak z moim raportem? – brodą
pokazałam na czytającego Max’a. Bo to był mój raport, nie musiałam nawet
sprawdzać.
- Wszystko w porządku – zaprzeczył dyrektor. – Dobrze ci poszło…
- To był test, prawda? – przerwałam mu, nieco bezceremonialnie. –
Po co?
- Mówiłem ci, że ona jest mądrzejsza niż cała reszta razem wzięta
– odezwał się Max, z trzaskiem zamykając burą teczkę.
- To był komplement? – uśmiechnęłam się słodko.
- Tak, to był swego rodzaju test – potwierdził moje podejrzenia
Martom. – Niestety, ani Kevin, ani Chris go nie zdali. Przykre, ale nie nadają
się do pracy u nas.
- Ja się nadaję? – uniosłam brwi.
- Max twierdzi, że owszem, nadajesz się – dyrektor uśmiechnął się
lekko. – A ja mu wierzę. Zostaniesz w Ósemce.
- A co, jeśli nie będę chciała? – zaryzykowałam.
- A co, jeśli ci powiem, że będziesz miała w końcu okazję dorwać
zabójców ojca? – wypalił.
- Będę? – aż mnie zatkało. Owszem, słyszałam już tą obietnicę, ale
do tej pory myślałam, że to ściema, wabik, żebym tu przyszła.
- Tak – skinął głową. – Ale najpierw Max cię wyszkoli.
- Przecież już jestem po szkoleniu – zaprotestowałam. Znowu
szkolenie? Ile można!
- To będzie coś innego – wyjaśnił Martom. – Wiesz czym się
zajmujemy, prawda? – teraz ja skinęła głową. Mówił przecież o tym na pierwszym
spotkaniu. – To nie do końca tak… Jesteśmy od brudnej roboty. Bardzo brudnej. I
jesteśmy w tym najlepsi. Tu nie ma miejsca na wahania, wyrzuty sumienia,
wątpliwości… Jesteś na to gotowa? – spojrzał na mnie uważnie. – Jesteś gotowa,
żeby poświęcić wszystko? Żeby stać się taka jak on? – pokazał palcem Maxa.
Milczałam. To wszystko brzmiało zbyt… kuriozalnie, żeby mogło być prawdziwe.
Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Tacy ludzie nie istnieją. Takie
organizacje nie istnieją! Jak ja się w to, do cholery, wpakowałam?? Wszystko we
mnie krzyczało, że nie powinnam się zgadzać, że powinnam teraz wstać i wyjść.
Ale nie zrobiłam tego. Skinęłam lekko głową i spojrzałam prosto w czarne oczy
Maxa. Patrzył na mnie poważnie, z napięciem, jakby do końca nie wiedząc, czy się
zgodzę. Kiedy to nastąpiło, odetchnął z wyraźna ulgą. A ja… No cóż, nie byłam
do końca przekonana o słuszności mojego wyboru, ale po tym, w czym wzięłam już
udział i czego byłam świadkiem… Co miałam do stracenia? Jak się okazało, bardzo
dużo… Sprzedałam duszę diabłu?
Trzy miesiące później - Hiszpania
Przyjęcie było
nudne jak cholera. Tłum ludzi przewalał się przez wielką salę balową, wybitnie
utrudniając nam wykonanie zadania. Mogłoby się wydawać, że zlikwidowanie
kolejnego sprzedajnego polityka, który zamiast bronić interesów swojej ojczyzny
i jej sojuszników, czyli Wujka Sama, dorabiał na boku i handlował z miejscową
mafią, to nic trudnego. Jasne, prościzna. Mało istotne, że jego domek, to tak
naprawdę niezła forteca, że posiadłość ogrodzona jest wysokim murem, a on sam
bezustannie pilnowany przez ochroniarzy. Odpadało zastrzelenie, bo jak
przemycić broń, kiedy bardzo dokładnie sprawdzają cię tuż przy wejściu? Snajper
odpada, bomba pod autem odpada, porwanie i zakopanie w lesie odpada… No cóż, po
intensywnym szkoleniu, które zaserwował mi Max, zaczęłam myśleć zupełnie innymi
kategoriami. Nikomu to nie przeszkadzało, ba, Martom bardzo się ucieszył, kiedy
w kolejnym teście zbliżyłam się do ideału. To nie było nasze pierwsze zadanie,
ale jak do tej pory, najpoważniejsze. Cała reszta przeszła ulgowo, bułka z
masłem, można by rzec.
Dlatego teraz, jako przedstawiciele
amerykańskiej organizacji charytatywnej, znajdowaliśmy się na dorocznym balu
urządzanym przez pana Martineza i intensywnie pracowaliśmy nad wykonaniem
zadania. Póki co, praca ta polegała na kręceniu się po sali, wymienianiu
zdawkowych uwag z nieznanymi nam ludźmi, popijaniu drinków i obserwowaniu tego
całe blichtru. Sama nie wiedziałam co gorsze. Łażenie po sali i głupkowate
uśmiechanie się tak, że czułam się, jakby ten uśmiech miał mi już zostać na
stałe, czy taniec z Maxem. Czego kategorycznie zażądał, co prawda w sposób
uprzejmy, ale stanowczy. Twierdząc, że wtedy nie będziemy wzbudzać podejrzeń.
Tak naprawdę, to raczej chciał bezkarnie pomacać mnie po tyłku. Z czego
skrzętnie skorzystał, a na moje karcące spojrzenie posłał mi swój najbardziej
niewinny i jednocześnie łobuzerski uśmiech, co sprawiło, że nie potrafiłam się
na niego gniewać. Umiał mnie podejść i w dodatku chętnie to wykorzystywał. I
chociaż trzymałam go na dystans (a przynajmniej się starałam), to było mi coraz
trudniej być twardą i niedostępną. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy przebywaliśmy ze
sobą praktycznie non-stop. I, niestety, podobał mi się z dnia na dzień coraz
bardziej. Więc to macanie po tyłku wcale nie było takie niemiłe…
Mieliśmy plan, pozostało go tylko
zrealizować. Więc kiedy dostałam od Maxa sygnał, że już można, wkroczyłam do
akcji. Pomadka w mojej dłoni, sprytnie przerobiona na strzykawkę i wypełniona
płynnym cyjanowodorem, błysnęła lekko w świetle kryształowego żyrandola.
Uśmiechając się lekko, ruszyłam w kierunku łazienek, po drodze mijając nasz
cel, jak zwykle zajęty flirtowaniem z żonami swoich przyjaciół-polityków i nie
tylko. Martinez w końcu mnie zauważył, nic dziwnego zresztą, długa suknia bez
pleców i dekolt skutecznie zwróciły jego uwagę. Był znany ze swojej słabości do
kobiet. A słabości wrogów trzeba wykorzystywać. Zatrzymałam się przy
roześmianej grupce i rozciągnęłam usta w, mam nadzieję, uroczym, głupiutkim
uśmiechu.
- Panie Martinez – skinęłam mu lekko głową. – Bardzo się cieszę,
że dał się pan namówić na ten mały datek dla naszej organizacji – zaczęłam
paplać niczym słodziutka blondynka. – Jesteśmy naprawdę wdzięczni…
- Nie ma o czym mówić – machnął ręką, jednocześnie otaczając mnie
ramieniem w tali. – To sama przyjemność, móc pomóc w tak szlachetnej sprawie. W
końcu, trzeba pomagać, prawda?
- Prawda, prawda – przytaknęłam radośnie. – To takie szlachetne z
pana strony. Proszę uwierzyć, jesteśmy w stanie się odwdzięczyć…
- Tak? – spojrzał na mnie z zainteresowaniem. – To ciekawe. A co
pani proponuje?
- Umieścimy pana portret na honorowym miejscu naszej ściany
darczyńców – odparłam, wciąż tak cholernie radośnie. – I będziemy pana
wymieniać na pierwszym miejscu w każdym dziękczynnym liście i przemówieniu…
- Urocze – skomentował. Był tak zajęty wgapianiem się w mój
dekolt, że nie zauważył za swoimi plecami Maxa. Który przejął ode mnie
strzykawkę i zatrzymał się, uważnie przysłuchując naszej rozmowie.
- Prawda? – zgodziłam się od razu. Przysunęłam się bliżej i
pochyliłam lekko w jego stronę. – Wszyscy nasi darczyńcy są zawsze tak bardzo
zachwyceni i tak bardzo uradowani, że mogą nam pomóc. To znaczy naszym
podopiecznym, oczywiście – roześmiałam się. – W końcu o to w tym wszystkim
chodzi.
- Mnie to raczej chodzi o coś innego, panno Smith – przeniósł
wzrok z moich cycków na moja twarz, a rękę przesunął na pośladek.
Zesztywniałam. Co za dużo, to nie zdrowo.
- Tak, a o co? – zaszczebiotałam, udając, że nie wiem, o czym
mówi.
- Panie Martinez! – huknął nam nagle nad głowami Max, jednocześnie
waląc nasz cel mocno w plecy, gestem przyjacielsko-poufałym. Mój partner
najwyraźniej uznał, że wystarczy tych macanek. – Jak dobrze, że pana znalazłem!
– Martinez skrzywił się wyraźnie, więc uznałam, że klepnięcie nie dość, że było
mocne, to zapewne połączone z podaniem trucizny. – Chciałem jeszcze raz
podziękować, ale widzę, że Olga już mnie w tym wyręczyła… - przerwał i
przyjrzał się facetowi uważnie. – Dobrze się pan czuje? Coś blado pan wygląda…
W odpowiedzi Martinez upadł na podłogę i zwyczajnie zaczął się
dusić. Odskoczyliśmy od niego, wybuchła panika, ochroniarze i goście zaczęli
się miotać, krzyczeć, kobiety płakać, normalnie jak w cyrku. Max złapał mnie za
rękę i odciągnął na bok. Musieliśmy przeczekać ten początkowy chaos. I przyjazd
policji. Na szczęście nasze przykrywki były naprawdę dobre i wiarygodne. Po
krótkim przesłuchaniu, gdzie rola niezwykle roztrzęsionej wolontariuszki jakoś
tak średnio przypadła mi do gustu, ale za to pozwoliła szybko uwolnić się od
pytań, odjechaliśmy do hotelu.
No w końcu moja Olga wróciła! Strasznie sie stęskniłam ale długość rekompensuje mi czekanie ;) Martoma i Maxa nie cierpię ale mając w świadomości jak skończą to jakoś zdzierżę ich obecność :) To chyba ostatnie podrygi dobrej Olgi :/ Ale do czasu aż spotka brata :P Więc się nie martwię ;) Czekam na cdka :)
OdpowiedzUsuńOlga wróciłaś! Jak Martom i Max się odzywali to mnie się nóż w kieszeni otwierał grrr źli goście oj źli i do tego dobrzy manipulanci potrafią człowiekowi w głowie namieszać... dobrze, że skończą tak jak skończą (perfidny wyszczerz maluje się na mojej twarzy).
OdpowiedzUsuńW sumie to się to tak dziwnie czyta bo wiem jak to wszystko się skończy (w sensie gdzie to Olgę doprowadzi) ale jednak to wciąga i się zastanawiam nad jej następnymi krokami ;)