12 grudnia 2014

Rozdział 17.

Skoro Chandni wrzuciła Epilog do "Młodszy, upierdliwy brat", to u mnie wraca Olga. Mam nadzieję, że się stęskniliście i nadal chcecie dowiedzieć się, jak to  było zanim Olga poznała Nathana i całą resztę tej przeuroczej bandy :D
Dzisiaj trochę, a reszta już się pisze, więc trzymajcie kciuki...

Alexandretta

***

Siedziba Sektora 8

Powroty zawsze są trudne. Ten nasz  też do łatwych nie należał. W powietrzu wisiało napięcie, jeszcze nie na granicy wybuchu, ale blisko. Czuliśmy je wszyscy, ale każdy z nas odbierał je chyba inaczej. Dość nieoczekiwanie, po tej pierwszej wspólnej akcji, nastąpił podział. Ja i Max. Kevin i Chris. Ta dwójka patrzyła na nas jak na bandytów. Może dlatego, że kiedyś byli glinami. A tam pracuje się zgodnie z regulaminem. Jeśli od początku uczą cię, że prawo i regulamin to twoja religia – nie ma siły, co byś później nie robił, zawsze będziesz o tym pamiętał. A w Ósemce regulaminów nie było. Było tylko niepisane prawo: za wszelką cenę wykonać zadanie. Nieważne zasady, nieważny sposób, nieważne okoliczności. Max nie miał z tym problemów, miał największy staż i zero sumienia. Ja patrzyłam na to inaczej: byłam najmłodsza, w dodatku nie skażona pracą w żadnej rządowej agencji. Idealny materiał do uformowania. I chociaż zabijanie wcale nie przychodziło mi z łatwością, a każdy trup na moim koncie coś we mnie zmieniał, to już umiałam patrzeć na to z perspektywy agenta. Oni nie bardzo, najwyraźniej. Bo całą drogę powrotną trzymali się na uboczu, rzucali nam ukradkowe spojrzenia, szepcząc sobie do uszu niczym para licealistek. Udawaliśmy, że nic nie zauważamy, Max, bo autentycznie miał to gdzieś, a ja byłam zbyt zmęczona i wciąż lekko zaskoczona postępowaniem Doherty’ego, żeby zwracać uwagę na tą wkurzającą dwójkę. Potem było standardowo: raport i spotkanie u szefa.

            Kiedy weszłam do gabinetu Martoma, Max już tam był. Czytał coś i nawet nie podniósł głowy, gdy się zjawiłam. Dyrektor skinął mi głową na powitanie i gestem kazał zająć drugie wolne krzesło. Usiadłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie było ani Kevina, ani Chrisa, a mi zaczęło rozjaśniać się w głowie.
- Dobrze się spisaliście – Martom odezwał się pierwszy. – Miltan jest już w bezpiecznym miejscu, a resztę grupy Kovac’a zlikwidowaliśmy. Bez przywódcy byli bezradni jak dzieci we mgle…
- Super – mruknęłam. – Coś nie tak z moim raportem? – brodą pokazałam na czytającego Max’a. Bo to był mój raport, nie musiałam nawet sprawdzać.
- Wszystko w porządku – zaprzeczył dyrektor. – Dobrze ci poszło…
- To był test, prawda? – przerwałam mu, nieco bezceremonialnie. – Po co?
- Mówiłem ci, że ona jest mądrzejsza niż cała reszta razem wzięta – odezwał się Max, z trzaskiem zamykając burą teczkę.
- To był komplement? – uśmiechnęłam się słodko.
- Tak, to był swego rodzaju test – potwierdził moje podejrzenia Martom. – Niestety, ani Kevin, ani Chris go nie zdali. Przykre, ale nie nadają się do pracy u nas.
- Ja się nadaję? – uniosłam brwi.
- Max twierdzi, że owszem, nadajesz się – dyrektor uśmiechnął się lekko. – A ja mu wierzę. Zostaniesz w Ósemce.
- A co, jeśli nie będę chciała? – zaryzykowałam.
- A co, jeśli ci powiem, że będziesz miała w końcu okazję dorwać zabójców ojca? – wypalił.
- Będę? – aż mnie zatkało. Owszem, słyszałam już tą obietnicę, ale do tej pory myślałam, że to ściema, wabik, żebym tu przyszła.
- Tak – skinął głową. – Ale najpierw Max cię wyszkoli.
- Przecież już jestem po szkoleniu – zaprotestowałam. Znowu szkolenie? Ile można!
- To będzie coś innego – wyjaśnił Martom. – Wiesz czym się zajmujemy, prawda? – teraz ja skinęła głową. Mówił przecież o tym na pierwszym spotkaniu. – To nie do końca tak… Jesteśmy od brudnej roboty. Bardzo brudnej. I jesteśmy w tym najlepsi. Tu nie ma miejsca na wahania, wyrzuty sumienia, wątpliwości… Jesteś na to gotowa? – spojrzał na mnie uważnie. – Jesteś gotowa, żeby poświęcić wszystko? Żeby stać się taka jak on? – pokazał palcem Maxa. Milczałam. To wszystko brzmiało zbyt… kuriozalnie, żeby mogło być prawdziwe. Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Tacy ludzie nie istnieją. Takie organizacje nie istnieją! Jak ja się w to, do cholery, wpakowałam?? Wszystko we mnie krzyczało, że nie powinnam się zgadzać, że powinnam teraz wstać i wyjść. Ale nie zrobiłam tego. Skinęłam lekko głową i spojrzałam prosto w czarne oczy Maxa. Patrzył na mnie poważnie, z napięciem, jakby do końca nie wiedząc, czy się zgodzę. Kiedy to nastąpiło, odetchnął z wyraźna ulgą. A ja… No cóż, nie byłam do końca przekonana o słuszności mojego wyboru, ale po tym, w czym wzięłam już udział i czego byłam świadkiem… Co miałam do stracenia? Jak się okazało, bardzo dużo… Sprzedałam duszę diabłu?

Trzy miesiące później - Hiszpania

            Przyjęcie było nudne jak cholera. Tłum ludzi przewalał się przez wielką salę balową, wybitnie utrudniając nam wykonanie zadania. Mogłoby się wydawać, że zlikwidowanie kolejnego sprzedajnego polityka, który zamiast bronić interesów swojej ojczyzny i jej sojuszników, czyli Wujka Sama, dorabiał na boku i handlował z miejscową mafią, to nic trudnego. Jasne, prościzna. Mało istotne, że jego domek, to tak naprawdę niezła forteca, że posiadłość ogrodzona jest wysokim murem, a on sam bezustannie pilnowany przez ochroniarzy. Odpadało zastrzelenie, bo jak przemycić broń, kiedy bardzo dokładnie sprawdzają cię tuż przy wejściu? Snajper odpada, bomba pod autem odpada, porwanie i zakopanie w lesie odpada… No cóż, po intensywnym szkoleniu, które zaserwował mi Max, zaczęłam myśleć zupełnie innymi kategoriami. Nikomu to nie przeszkadzało, ba, Martom bardzo się ucieszył, kiedy w kolejnym teście zbliżyłam się do ideału. To nie było nasze pierwsze zadanie, ale jak do tej pory, najpoważniejsze. Cała reszta przeszła ulgowo, bułka z masłem, można by rzec.
Dlatego teraz, jako przedstawiciele amerykańskiej organizacji charytatywnej, znajdowaliśmy się na dorocznym balu urządzanym przez pana Martineza i intensywnie pracowaliśmy nad wykonaniem zadania. Póki co, praca ta polegała na kręceniu się po sali, wymienianiu zdawkowych uwag z nieznanymi nam ludźmi, popijaniu drinków i obserwowaniu tego całe blichtru. Sama nie wiedziałam co gorsze. Łażenie po sali i głupkowate uśmiechanie się tak, że czułam się, jakby ten uśmiech miał mi już zostać na stałe, czy taniec z Maxem. Czego kategorycznie zażądał, co prawda w sposób uprzejmy, ale stanowczy. Twierdząc, że wtedy nie będziemy wzbudzać podejrzeń. Tak naprawdę, to raczej chciał bezkarnie pomacać mnie po tyłku. Z czego skrzętnie skorzystał, a na moje karcące spojrzenie posłał mi swój najbardziej niewinny i jednocześnie łobuzerski uśmiech, co sprawiło, że nie potrafiłam się na niego gniewać. Umiał mnie podejść i w dodatku chętnie to wykorzystywał. I chociaż trzymałam go na dystans (a przynajmniej się starałam), to było mi coraz trudniej być twardą i niedostępną. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy przebywaliśmy ze sobą praktycznie non-stop. I, niestety, podobał mi się z dnia na dzień coraz bardziej. Więc to macanie po tyłku wcale nie było takie niemiłe…
Mieliśmy plan, pozostało go tylko zrealizować. Więc kiedy dostałam od Maxa sygnał, że już można, wkroczyłam do akcji. Pomadka w mojej dłoni, sprytnie przerobiona na strzykawkę i wypełniona płynnym cyjanowodorem, błysnęła lekko w świetle kryształowego żyrandola. Uśmiechając się lekko, ruszyłam w kierunku łazienek, po drodze mijając nasz cel, jak zwykle zajęty flirtowaniem z żonami swoich przyjaciół-polityków i nie tylko. Martinez w końcu mnie zauważył, nic dziwnego zresztą, długa suknia bez pleców i dekolt skutecznie zwróciły jego uwagę. Był znany ze swojej słabości do kobiet. A słabości wrogów trzeba wykorzystywać. Zatrzymałam się przy roześmianej grupce i rozciągnęłam usta w, mam nadzieję, uroczym, głupiutkim uśmiechu.
- Panie Martinez – skinęłam mu lekko głową. – Bardzo się cieszę, że dał się pan namówić na ten mały datek dla naszej organizacji – zaczęłam paplać niczym słodziutka blondynka. – Jesteśmy naprawdę wdzięczni…
- Nie ma o czym mówić – machnął ręką, jednocześnie otaczając mnie ramieniem w tali. – To sama przyjemność, móc pomóc w tak szlachetnej sprawie. W końcu, trzeba pomagać, prawda?
- Prawda, prawda – przytaknęłam radośnie. – To takie szlachetne z pana strony. Proszę uwierzyć, jesteśmy w stanie się odwdzięczyć…
- Tak? – spojrzał na mnie z zainteresowaniem. – To ciekawe. A co pani proponuje?
- Umieścimy pana portret na honorowym miejscu naszej ściany darczyńców – odparłam, wciąż tak cholernie radośnie. – I będziemy pana wymieniać na pierwszym miejscu w każdym dziękczynnym liście i przemówieniu…
- Urocze – skomentował. Był tak zajęty wgapianiem się w mój dekolt, że nie zauważył za swoimi plecami Maxa. Który przejął ode mnie strzykawkę i zatrzymał się, uważnie przysłuchując naszej rozmowie.
- Prawda? – zgodziłam się od razu. Przysunęłam się bliżej i pochyliłam lekko w jego stronę. – Wszyscy nasi darczyńcy są zawsze tak bardzo zachwyceni i tak bardzo uradowani, że mogą nam pomóc. To znaczy naszym podopiecznym, oczywiście – roześmiałam się. – W końcu o to w tym wszystkim chodzi.
- Mnie to raczej chodzi o coś innego, panno Smith – przeniósł wzrok z moich cycków na moja twarz, a rękę przesunął na pośladek. Zesztywniałam. Co za dużo, to nie zdrowo.
- Tak, a o co? – zaszczebiotałam, udając, że nie wiem, o czym mówi.
- Panie Martinez! – huknął nam nagle nad głowami Max, jednocześnie waląc nasz cel mocno w plecy, gestem przyjacielsko-poufałym. Mój partner najwyraźniej uznał, że wystarczy tych macanek. – Jak dobrze, że pana znalazłem! – Martinez skrzywił się wyraźnie, więc uznałam, że klepnięcie nie dość, że było mocne, to zapewne połączone z podaniem trucizny. – Chciałem jeszcze raz podziękować, ale widzę, że Olga już mnie w tym wyręczyła… - przerwał i przyjrzał się facetowi uważnie. – Dobrze się pan czuje? Coś blado pan wygląda…
W odpowiedzi Martinez upadł na podłogę i zwyczajnie zaczął się dusić. Odskoczyliśmy od niego, wybuchła panika, ochroniarze i goście zaczęli się miotać, krzyczeć, kobiety płakać, normalnie jak w cyrku. Max złapał mnie za rękę i odciągnął na bok. Musieliśmy przeczekać ten początkowy chaos. I przyjazd policji. Na szczęście nasze przykrywki były naprawdę dobre i wiarygodne. Po krótkim przesłuchaniu, gdzie rola niezwykle roztrzęsionej wolontariuszki jakoś tak średnio przypadła mi do gustu, ale za to pozwoliła szybko uwolnić się od pytań, odjechaliśmy do hotelu. 



2 komentarze:

  1. No w końcu moja Olga wróciła! Strasznie sie stęskniłam ale długość rekompensuje mi czekanie ;) Martoma i Maxa nie cierpię ale mając w świadomości jak skończą to jakoś zdzierżę ich obecność :) To chyba ostatnie podrygi dobrej Olgi :/ Ale do czasu aż spotka brata :P Więc się nie martwię ;) Czekam na cdka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Olga wróciłaś! Jak Martom i Max się odzywali to mnie się nóż w kieszeni otwierał grrr źli goście oj źli i do tego dobrzy manipulanci potrafią człowiekowi w głowie namieszać... dobrze, że skończą tak jak skończą (perfidny wyszczerz maluje się na mojej twarzy).
    W sumie to się to tak dziwnie czyta bo wiem jak to wszystko się skończy (w sensie gdzie to Olgę doprowadzi) ale jednak to wciąga i się zastanawiam nad jej następnymi krokami ;)

    OdpowiedzUsuń