26 grudnia 2014

Rozdział 19

Oto kolejna część historii Olgi... Wiem, że dziwnie Wam się to czyta wiedząc, jak skończą niektórzy bohaterowie :D Ale spokojnie, po kolei dojdziemy również do tych chwil, kiedy już pojawi się Callen, a Olga zacznie się stawać milsza :D Ale póki co, jedziemy ostro w dół i dopiero teraz się zacznie...
Bawcie się dobrze i trzymajcie kciuki, żeby Wen nie uciekł :D

Alexandretta

***

Praga, Czechy

            Siedziałam na kanapie w jakimś zapyziałym praskim motelu, żułam nie pierwszej świeżości kanapkę zakupioną w sklepiku na rogu i wpatrywałam się w ekran laptopa.
- Co z nim? – zapytałam, pokazując brodą zdjęcie widoczne na monitorze.
- Peter Stawowy – Max usiadł obok. – Mamy go znaleźć…
- I?
- I dowiedzieć się, dlaczego te same informacje przekazał nam i Rosjanom.
- No proszę – cmoknęłam. – Działa na dwa fronty? Nieładnie.
- Nieładnie – przytaknął. – Trzeba go przykładnie ukarać…
- Zabrzmiało groźnie – spojrzałam na niego z nikłym zainteresowaniem. – Masz coś konkretnego na myśli?
- Zobaczysz – uśmiechnął się półgębkiem. – Teraz mam na myśli coś zupełnie innego – zabrał mi laptopa z kolan i pochylił się w moją stronę.
- Tobie tylko jedno w głowie – wymamrotałam, oddając mu pocałunki, bo oczywiście, nie zamierzał tracić czasu.
- Przy tobie tak – odparł, łapiąc mnie za kark i przyciągając bliżej. Bez wahania usiadłam mu na kolanach, co wykorzystał, od razu łapiąc mnie za pośladki. Westchnęłam z rozkoszą, kiedy jego dłonie przemieściły się wyżej, gładząc mnie po plecach. Sam jego dotyk sprawiał, że czułam mrowienie w dole brzucha. Umościłam się wygodniej i odchyliłam nieco do tyłu. Max prawidłowo odczytał mój gest, jednym ruchem rozpiął mi stanik i razem z bluzką posłał na podłogę. Jego ręce natychmiast znalazły się na moich piersiach, pieszcząc je i gładząc. Jęknęłam głośno, czując jak robię się coraz bardziej wilgotna i gotowa. Max chyba też to wyczuł, bo od razu zamienił ręce z ustami. Zaczął mnie całować, lizać i ssać, jednocześnie rozpinając mi spodnie. Zsunęłam się z jego kolan, żeby mógł rozebrać mnie do końca, co niezwłocznie uczynił. Naga uklęknęłam pomiędzy jego udami i zajęłam się jego rozporkiem, co przyjął z westchnieniem zadowolenia. I uśmiechem. Nawet nie musiałam się za bardzo wysilać, bo już kilka chwil później był jeszcze bardziej twardy i gotowy. Wręcz pulsował czekając na mnie. Dosiadłam go z głośnym jękiem, uwielbiałam ten moment, kiedy wypełniał mnie aż do końca. Zaczęłam się poruszać, góra, dół, Max jedną ręka złapał mnie za biodra regulując rytm, a drugą chwycił moją pierś gładząc kciukiem brodawkę. Co spotęgowało moje doznania do maksimum. Skończyliśmy prawie jednocześnie, wśród głośnych jęków, sapnięć i westchnień, spoceni i zmęczeni. Przez chwilę siedzieliśmy jeszcze, przytuleni, patrząc sobie w oczy, niczym para zakochanych nastolatków, a nie dorośli ludzie, którzy po prostu chodzą ze sobą do łóżka.
- Idę pod prysznic – wygrzebałam się w końcu z jego objęć, dość niechętnie, co mnie samą zaskoczyło.
- To zaproszenie? – Max zareagował natychmiast, zresztą w sposób w jaki się spodziewałam.
- Nie – odparłam stanowczo i uciekłam do łazienki. – Jeden numerek na razie wystarczy! – zawołałam przez zamknięte drzwi.
- Jesteś okrutna! – odkrzyknął. Nie raczyłam mu odpowiedzieć, bo woda i tak zagłuszyłaby moje słowa, więc po co się wysilać. Poza tym, sam chciał, żebym taka się stała, a ja szybko się uczę.

            Kolejne dni minęły nam na szukaniu Stawowego. Nie było to łatwe, bo skurczybyk wciąż miał lojalnych współpracowników, pomimo rozsiania informacji, że chcemy się spotkać. Dobrze wiedział w jakim celu. Ale, tym razem, nie chcieliśmy go odstrzelić. Chcieliśmy go przykładnie ukarać. Jeszcze nie wiedziałam, co wymyślił Max, ale byłam pewna, że będzie bolało. Musiałam przyznać, że siedzenie w aucie, albo jeżdżenie po uliczkach, było najnudniejszą częścią pracy agenta. W dodatku wymagało tyle samo koncentracji, jeśli nie więcej.
            Stawowy się ukrywał, a my kręciliśmy się w kółko. Co zaczynało nas już nieźle wkurzać, bo ile można szukać jednego człowieka. Widziałam, że Max jest coraz bardziej zły i aż się bałam, co wymyślił. Okazało się, że słusznie.

            My też mieliśmy swoich informatorów, którzy nas bali się bardziej, niż ludzi Stawowego. Może dlatego, że reputacja Maxa w tych stronach nie była najlepsza. Szczerze mówiąc, to była najgorsza. I rzutowała również na mnie, bo byliśmy już postrzegani jako jedność. No i nikt nie spodziewał się po uczennicy Doherty’ego, że będzie miła i sympatyczna. A ja z każdą kolejną akcją coraz bardziej umiałam sprostać tym oczekiwaniom.
            Nasi informatorzy okazali się ostatecznie bardzo pomocni. Przeczesali miasto i wszystkie kryjówki, nawet te najbardziej nieprawdopodobne. Zajęło im to zdecydowanie mniej czasu niż naszej dwójce i byli o wiele dokładniejsi. W końcu nie znaliśmy Pragi aż tak dobrze, a posiłkowanie się tylko mapą, tudzież GPS’em raczej nie wróżyło powodzenia. Wiedzieliśmy, że to tylko kwestia dni, kiedy Peter zwinie manatki i ucieknie, więc tym bardziej każda pomoc była cenna. Dlatego, gdy tylko dostaliśmy adres, natychmiast tam pojechaliśmy.
            Kamienica, pod którą zaparkował Max, nie wyglądała zbyt powalająco. Była stara, odrapana, ale wszystkie okna miała całe i drzwi solidne. Co prawda, na klatce schodowej śmierdziało stęchlizną i moczem, ściany znaczyły płaty odpadłego tynku, a zamiast lamp na drutach wisiały nagie żarówki. Weszliśmy do środka ostrożnie, z bronią gotową do strzału, czujni i skupieni. Mieliśmy dokładną lokalizację naszego celu, więc bez wahania udaliśmy się na pierwsze piętro. To właśnie tam miał ukrywać się Stawowy. Podeszliśmy pod drzwi i przystanęliśmy na chwilę. W ciszy korytarza doszedł nas przytłumiony głos. W sumie to dwa głosy, najwyraźniej Peter nie był tam sam. Max skinął na mnie głową, ustawiłam się przy framudze i przygotowałam do wejścia. Chwilę później byliśmy w mieszkaniu. Drzwi okazały się otwarte i niczym nie zabezpieczone, co przyjęliśmy z lekkim zdziwieniem. Najwyraźniej Stawowy był przekonany, że nikt go tutaj nie znajdzie. Duży błąd. Dobrze, że nie musieliśmy wyważać drzwi siłą, bo element zaskoczenia dawał nam przewagę. Kierując się odgłosami i sprawdzając napotkane po drodze pomieszczenia, znaleźliśmy się na progu ostatniego pokoju. Nasze pojawienie się wywołało niezły popłoch u Stawowego i jego kompana. Poderwali się z kanapy, którą zajmowali, jednocześnie szukając broni. Byli jednak zbyt wolni, doskoczyliśmy do nich jednocześnie i ciosami pistoletów w twarz, zwaliliśmy z nóg. Max zajął się Stawowym, a ja jego towarzyszem. Związałam go za pomocą plastikowych opasek, zakneblowałam i zostawiłam na podłodze. Nie miałam zamiaru przecież przenosić go na kanapę albo gdzieś indziej, żeby sobie wygodnie poleżał. Za to Max podźwignął Stawowego na nogi, usadził na krześle i dopiero wtedy skrępował. A potem go ocucił, wylewając mu wodę na głowę.
- Chyba nie sądziłeś, że ci się uda… - odezwał się, kiedy Peter otrząsnął się z zamroczenia.
- Max… - wymamrotał. – Co tu robisz?
- Zgadnij – Doherty wyszczerzył się w złowrogim uśmiechu. Drgnęłam. Ta mina nie wróżyła dobrze.
- Kurwa…
- Zgadza się – znów ten uśmiech. – Masz przesrane, chłopcze. Wiesz dlaczego, prawda?
- Nic nie zrobiłem – zaprotestował. – Przekazywałem wam wszystko, czego się dowiedziałem.
- Nie znasz słowa lojalność – warknął Max. – A my nie lubimy, kiedy robi się z nas głupców!
- Nic nie zrobiłem – powtórzył mężczyzna, nieco ostrzej.
- Mamy inne informacje – mój partner podszedł bliżej. – Myślałeś, że aż tak ci ufamy, że nikt cię nie pilnuje? Poza tym, dlaczego się ukryłeś na informację, że chcemy się spotkać? Gdybyś nic nie zrobił… - Max urwał. – Nieważne. Musisz ponieść konsekwencje swojego zachowania.
- Zabijesz mnie??
- To by było zbyt proste – zaśmiał się Doherty. – Ukarzę cię. To będzie przestroga dla innych, żeby nie próbowali nas oszukiwać – wyjaśnił, po czym zamachnął się i uderzył go w twarz. Cios był silny, głowa Stawowego odskoczyła, a w kącikach ust pojawiła się krew. Max walnął go drugi raz, potem kolejny. Poczułam się nieswojo, do tej pory Max nikogo nie bił, ani nic z tych rzeczy, raczej zabijał od razu. Wiedziałam, co to znaczy tak obrywać, w końcu miałam już coś takiego za sobą. To nie było miłe ani przyjemne. Chyba, że dla bijącego. A Max był w swoim żywiole. Tłukł Stawowego z jakąś taką dziwną systematycznością, kawałek po kawałku, precyzyjnie wymierzał ciosy i wcale nie wyglądał jakby się zmęczył. Za to Stawowy wręcz przeciwnie, jego twarz zaczynała przypominać surowy befsztyk, z nosa i warg leciała mu krew, która po każdym kolejnym ciosie pryskała dookoła. Odsunęłam się i poszłam się jeszcze rozejrzeć. Nie podobało mi się zachowanie Maxa, ale wiedziałam, że nie mogę mu przeszkadzać. Byliśmy partnerami i musieliśmy mówić jednym głosem. Max wymagał lojalności. A ta praca wymagała tego jednego stałego punktu.
Kiedy wróciłam, zwabiona z powrotem hałasem, okazało się, że Stawowy, nadal związany, leży na podłodze, a Max go kopie.
- Nie uważasz, że już wystarczy? – odezwałam się cierpkim głosem. – Mamy go ukarać, a nie zabić…
- Masz rację – Max zatrzymał nogę w połowie kolejnego kopnięcia. – Trochę mnie poniosło…
- Trochę? – prychnęłam. – Wygląda tu jak w rzeźni – skrzywiłam się. – A on wygląda jakbyś chciał go zaszlachtować – pokazałam palcem leżącego na podłodze mężczyznę. Faktycznie sprawiał nieciekawe wrażenie. Głównie ze względu na spuchniętą twarz i pełno krwi dookoła.

- Nie bądź taka drobiazgowa – Doherty wzruszył ramionami i ukucnął obok Stawowego. – Zapamiętaj tą lekcję, Peter. Następnym razem nie będę się z tobą cackał, tylko od razu odstrzelę ci łeb. A ty… - podszedł do drugiego mężczyzny, który z przerażeniem w oczach przypatrywał się poczynaniom mojego partnera. – Ty powiedz każdemu, że nas się nie oszukuje. A kto oszukuje kończy z dziurą w głowie – po czym z całej siły walnął faceta w twarz, aż ten stracił przytomność. – Świetnie się spisałaś – złapał mnie w pasie i pocałował. – Wynosimy się…

            Okazało się, że wieści rozchodzą się tutaj bardzo szybko, bo jeszcze tego samego wieczoru mieliśmy gości. Akurat wyszłam z łazienki, w niezbyt kompletnym stroju, kiedy drzwi naszego pokoju gwałtownie się otworzyły i do środka wparowało trzech mężczyzn. Uzbrojonych, może nie po zęby, ale wystarczająco, żeby nas uszkodzić. Na ich widok Max poderwał się z kanapy, a w jego ręce natychmiast pojawił się pistolet. Zrobiłam to samo, to, że byłam w szlafroku, nie oznaczało, że byłam bezbronna. Mój Sig, z którym właściwie się nie rozstawałam, skierował się w stronę najbliższego napastnika. Teoretycznie mieli przewagę, a to nie oznaczało, że mamy dać się zabić. Staliśmy w milczeniu, przyglądając się jak zajmują pozycje i gorączkowo zastanawiając się, kto ich przysłał. Na odpowiedź na to pytanie wcale nie musieliśmy długo czekać, bo z pomiędzy uzbrojonej trójki wyszedł jeszcze jeden mężczyzna. Ten był bez broni, za to ubrany w drogi płaszcz i świetnie skrojony garnitur. Omiótł spojrzeniem pomieszczenie i nas, nieco dłużej zatrzymując swój wzrok na mnie. Uśmiechnął się na ten widok i powoli podszedł bliżej.
- Nie lubię, kiedy obcy agenci panoszą się po moim terenie – odezwał się po angielsku, z rosyjskim akcentem.
- Dobre wychowanie wymaga, żebyś się najpierw przedstawił – zwrócił mu uwagę Max, nie zmieniając pozycji.
- Może ja nie jestem dobrze wychowany?
- Nie „może”, tylko „na pewno” – prychnął Max. – Zakładam, że wiesz, kim jesteśmy.
- Wiem, że nie jesteście stąd – przybysz wzruszył ramionami. – Wiem, że pobiliście mojego człowieka prawie na śmierć. Wasze nazwiska nie są mi do niczego potrzebne…
- Nie? Myślałem, że wystawisz za nami list gończy – zakpiłam. Niepotrzebnie zwróciłam na siebie uwagę tym stwierdzeniem.
- Słodka jesteś, kiedy tak ironizujesz – facet podszedł do mnie i stanął bardzo blisko, nie zważając na broń w mojej ręce, wymierzoną teraz prosto w jego klatkę piersiową. Wyciągnął rękę, chcąc mnie dotknąć, ale się uchyliłam.
- Ani się waż – warknęłam, przyciskając lufę mocniej do jego torsu. Na ten gest dwa pistolety jego ochroniarzy wydały charakterystyczny szczęk zawsze towarzyszący odbezpieczaniu broni.
- Myślisz, że zdążysz? – zakpił.
- Chcesz się przekonać? – odpowiedziałam w podobnym tonie.
- Zginiesz – ostrzegł mnie.
- Owszem, ale ty będziesz pierwszy – zwróciłam mu uwagę na tę oczywistość. – Myślisz, że dasz radę uchylić się przed TĄ kulą? – uniosłam brwi.
- Bojowa z ciebie kobietka – mruknął, ale cofnął się dwa kroki. – Wynoście się z stąd. Jak najszybciej – dodał, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł szybkim krokiem. Jego ochroniarze poszli w jego ślady, z ta różnicą, że zrobili to w sposób zgodny ze sztuką, nie odsłaniając swoich pleców. Kiedy trzasnęły drzwi, powoli opuściłam pistolet i dopiero wtedy spojrzałam na Maxa. Nie wyglądał na zbyt przejętego. Że się myliłam, okazało się, gdy popatrzył na mnie. I odetchnął z ulgą.
- Kurwa, było blisko – powiedział, chowając broń.
- Kto to był?
- Vladimir Szavienko. Nie miałem pojęcia, że przeniósł się do Czech…
- Nie zna cię?
- Nie.
- Ale ty znasz jego?
- Znam to zbyt mocno powiedziane. Wiem jak wygląda i czym się zajmuje. Do tej pory siedział w Holandii.
- Jak wygląda teraz też wiem – zaczęłam się ubierać. – Czym się zajmuje?
- Koordynuje działania rosyjskiej mafii. Od narkotyków po handel ludźmi – Max poszedł w moje ślady. – Odpowiada bezpośrednio przed Olegiem Rostockim. O nim chyba słyszałaś?
- Owszem – mruknęłam i wzułam buty. – Tą lekcję odrobiłam. Ale chyba będę musiała bardziej zagłębić się w temat. Spadajmy stąd. Nie mam ochoty na kolejne spotkanie z jakimś świrem.
- Szavienko to nie świr – sprostował Max, biorąc walizkę. Ja chwyciłam swoją torbę i zamknęłam za nami drzwi. – Jest zimny i opanowany. I nie działa pochopnie. Nigdy. Trudno go sprowokować. W zasadzie, jeszcze nikomu się to nie udało. Za to wykończył sporo ludzi. Chodzą słuchy, że tak naprawdę stoi za nim ktoś znacznie potężniejszy niż Rostocki. Jakaś organizacja, która ma ogromne możliwości. I która działa bezwzględnie i brutalnie.
- Jaka organizacja? – zapłaciłam za pokój i ruszyliśmy do taksówki.
- Nie wiadomo. Nikt nie wie. A kto próbował się dowiedzieć, ginął.
- Zabrzmiało bardzo dramatycznie – parsknęłam. – Niczym scenariusz kolejnego odcinka „Opowieści z krypty”
- To nie żarty, Olga – Max zatrzymał się i popatrzył na mnie poważnie. Zbyt poważnie jak na niego. – Tak się stało z kilkoma naszymi agentami, którzy zaczęli zagłębiać ten temat. Jeśli kiedykolwiek dostaniesz zadanie, żeby dowiedzieć się prawdy, od razu się wycofaj… - popatrzyłam na niego z powątpiewaniem. Miałam przemożną ochotę popukać się w czoło, ale torba wydatnie mi w tym przeszkadzała. Nigdy nie wierzyłam w te opowieści o wszechmocnych organizacjach, które zabijają każdego, kto próbuje odkryć ich tajemnice. – Mówiłem poważnie.
- Zapamiętam – oddałam bagaż kierowcy i wsiadłam do auta. Kątem oka dostrzegłam jak Max w zamyśleniu mi się przygląda, a potem zrobił to samo. Nie kontynuowaliśmy tego tematu, w milczeniu dojechaliśmy  na lotnisko. Wracaliśmy do Stanów, na wyraźne polecenie Martoma.

1 komentarz:

  1. Cieszę się bardzo, że Wen dopisuje :) Rozdział jak zwykle super - jest i romans, i sensacja i humor. Olga i to jej podejście do organizacji - oj biedna się przekona, że istnieją takowe i marnie można skończyć zadzierając z nimi. Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział :) bo jakaś taka delikatna jesteś jak na razie :P Wywołuje wilka z lasu :P

    OdpowiedzUsuń