25 lutego 2015

Rozdział 30

            Ostrożnie wyszli na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Lepiej, żeby teraz nikt nie znalazł tego gnojka i nie wszczął alarmu, bo nic by nie zdziałali. Poszli prosto do swojej kajuty, gdzie czekając na Marikę i Joe’go, zdążyli się dozbroić w swoje pistolety i zapasowe magazynki.
- Olga! – agentka, natychmiast po wejściu, przypadła do Lenkov. – Nic ci nie jest??
- Przeżyję – Olga odsunęła się delikatnie, bo chociaż rozumiała troskę Mariki, to jednak bolały ją żebra i nie miała ochoty na zbytnią bliskość. Poza tym, nie potrzebowała teraz czułości, tylko działania.
- Czego się dowiedzieliście? – Max nie zwlekał, tylko od razu przeszedł do rzeczy. Mieli mało czasu.
- Pasażerowie są uwięzieni w kajutach – zaczął Joe. – Każdej pilnuje jeden strażnik, uzbrojony w karabin. Porozmieszczali ich na całym statku, mam wrażenie, że bez żadnego schematu…
- Widzą się nawzajem? – Doherty słuchał w skupieniu.
- Nie – padła odpowiedź. – Ale mają radia.
- Musimy ich zacząć załatwiać po cichu – Max zamyślił się na moment. – Ale szybko, żeby nie zdążyli się zorientować…
- Mówisz rzeczy oczywiste – przerwała mu Olga ostro. Miała dość gadania, czuła niemal żądzę krwi, co dla niej samej było zaskoczeniem. Chciała dorwać tych drani, którzy w tak spektakularny sposób zepsuli im całkiem przyjemne zadanie.
- Dobrze – Max skinął głową, chyba wyczuł jej irytację i wściekłość. – Rozdzielimy się i pójdziemy od dwóch różnych stron. Likwidujemy po kolei i po cichu. Pasażerów nie wypuszczamy, aż nie upewnimy się, że załatwiliśmy wszystkich.
- A jak będą sami próbowali wyjść? – Marika poprawiła kaburę i spojrzała na Maxa pytająco.
- Wątpię, że będą chcieli. A jak im się uda… - wzruszył ramionami agent. – No cóż, niech wychodzą.
- Idziemy? – Olga już była przy drzwiach, zniecierpliwiona przedłużającym się gadaniem.
- Tak – Doherty podszedł do niej i spojrzał uważnie. -  Nie szarżuj, dobrze?
- Tak jest, tatusiu – mruknęła, po czym ostrożnie otworzyła drzwi i cicho wymknęła się na korytarz. Jej partner poszedł w jej ślady bez wahania.

            Olga i Max ruszyli powoli i cicho korytarzem prowadzącym w głąb statku. Nie był prosty, zataczał delikatne łuki, ale to wystarczyło im do zaskoczenia pierwszego strażnika. Po prostu wypadli nagle na niego, a raczej Max to zrobił, jednym celnym ciosem powalił napastnika na ziemię, po czym dobił nożem. Czerwona ciecz rozpłynęła się po posadzce, Olga zgrabnie ją przeskoczyła i poszła dalej, nawet się nie zatrzymując. Nie było po co. Drugiego pozbyli się w taki sam sposób, ale tym razem to Olga skorzystała ze swoich umiejętności i swojego noża. Który zagłębił się w szyję przeciwnika z zadziwiającą łatwością. Zamkniętych pasażerów zostawiali tam, gdzie byli, nie mieli teraz czasu na tłumaczenia i wyjaśnienia. I nie były im potrzebne żadne przeszkody. Po trzecim strażniku bandyci zorientowali się, że coś jest nie tak i wszczęli alarm. Do uszu agentów dotarły głośne okrzyki, nawoływania i ogólny harmider.
- Cholera – syknął Max, przyspieszając. Olga poszła w jego ślady, biegnąc w kierunku hałasu, z rozpędu powalili jeszcze jednego bandytę, po czym wpadli na nieznaną im grupkę czterech uzbrojonych mężczyzn. – A to co?? – Max zatrzymał się, unosząc broń i celując do prowadzącego ich faceta. Olga zrobiła to samo, ale ci mężczyźni w niczym nie przypominali porywaczy. Z ich sylwetek biła aura wojskowości i dyscypliny.
- Kim jesteście? – pytanie zostało zadane z brytyjskim akcentem.
- A kto pyta? – Doherty wycelował nieco dokładniej.
- Nie błądzi – padła natychmiastowa riposta, która sprawiła, że Oldze zachciało się śmiać. No serio, celowali do siebie z broni na statku pełnym bandytów i rzucali przysłowiami?? – Będzie wam mniej wesoło, jak zaczniemy strzelać – facet od razu zwrócił uwagę na uśmieszek na twarzy kobiety.
- Pokłady naszego humoru są niezmierzone – odparła Olga nieco flegmatycznym tonem. – Rzućcie broń – dodała, już ostrzej.
- Nas jest więcej, jak zaczniemy strzelać, to kto będzie miał więcej dziurek? – mężczyzna uniósł pytająco brwi.
- Sądzę, że matematyka nie jest twoją najmocniejszą stroną – zza pleców faceta rozległ się głos Joe’go. Mężczyzna westchnął, po czym opuścił broń.
- Niech wam będzie – powiedział, przyglądając się im uważnie. – Chyba jesteśmy po tej samej stronie?
- To się jeszcze okaże – mruknął Max, też chowając Sig’a i podchodząc bliżej. – Kim jesteście?
- Naprawdę to w tej chwili najważniejsza kwestia, która zaprząta twoją głowę? – kpina w głosie faceta była aż nadto słyszalna. Max też ją usłyszał i bardzo mu się ona nie spodobała.
- Nie – warknął Doherty, natychmiast wyprowadzony z równowagi. – Bardziej interesuje mnie, co z resztą porywaczy. I czy po wszystkim przypadkiem nie strzelicie nam w plecy…
- Nie strzelam w plecy nikomu, nawet bandycie – odpowiedział mu z urazą w głosie mężczyzna. – Udało nam się zlikwidować pozostałych na tym poziomie. Zostali tylko ci w ładowniach.
- To chyba nie ma na co czekać, prawda? – Max przeładował broń i skinął na Olgę. Agentka bez wahania ruszyła za nim, odbezpieczając swojego Sig’a, a Marika i Joe poszli ich śladem. Lenkov usłyszała głośne westchnienie tego dziwnego faceta, a po chwili jego głos.
- Zaczekajcie – zawołał. Podszedł do Maxa i zatrzymał się tuż przed nim. – Rozdzielmy się, będziesz spokojniejszy – zaproponował, nieco zjadliwie. Ale bez zdziwienia. – Ty i twoja partnerka ze mną i Johnnym – wskazał na wielkiego rudzielca, który stał kawałek dalej, jakby w odpowiedzi na niewypowiedziany jeszcze protest agenta. – Tych dwoje… – teraz pokazał na Marikę i Joe’go - …z Steve’m i Brian’em – wskazał pozostałych swoich ludzi. – Będziesz miał pewność, że nikt nikogo za plecami nie zastrzeli – wyjaśnił.
- Dobrze – Max zgodził się po sekundzie wahania. To miało sens. – My od rufy, oni od dzioba…

            Zgodnie z propozycją Brytyjczyka, bo Olga już miała pewność, że facet pochodzi ze Zjednoczonego Królestwa, nie wiedziała jeszcze tylko, czy jest Anglikiem, czy Irlandczykiem, podzielili się na czteroosobowe zespoły i ruszyli. Korytarz zaprowadził ich na rufę, gdzie znajdowały się wąskie, metalowe schody prowadzące na najniższy poziom wycieczkowca. Schodzili po nich gęsiego, ostrożnie, żeby nie narobić hałasu i nie ściągnąć sobie na głowę bandytów za wcześnie. Podzieleni na pary, osłaniając się wzajemnie zaczęli przemierzać korytarz idący wzdłuż statku. Sprawdzali po kolei każde z napotkanych pomieszczeń, aż dotarli do maszynowni. Olga i Johnny ustawili się po obu stronach drzwi, które z rozmachem otworzył Max, wpuszczając jako pierwszego ich nowego sprzymierzeńca. I wpadł tam zaraz za nim. Pozostała dwójka osłaniała ich, kiedy szybko przeszukiwali pomieszczenie, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę liczne zakamarki i kryjówki. Już po chwili było wiadomo, że maszynownia jest pusta, nie ma tam żadnego z porywaczy, za to są ładunki wybuchowe.
- Niech to szlag – warknął nieznajomy mężczyzna – Zaminowali silniki i baki z paliwem.
- Wystarczy, żeby posłać nas na dno – zgodził się z nim Max, przyglądając się ładunkom porozmieszczanym w regularnych odstępach. Schował Sig’a i przyklęknął przy jednym z nich.
- Chcesz to rozbroić?? – Olga rzuciła mu niespokojne spojrzenie. Czuła, że to nie najlepszy pomysł.
- Chcę spróbować… Może mi się uda…
- Może?? – to NA PEWNO nie był dobry pomysł.
- Nie panikuj – syknął Max, wyciągając nóż z pochwy przy bucie. – Lepiej sprawdźcie resztę statku – polecił. Olga przewróciła oczyma z irytacją, co natychmiast zauważył Nieznajomy, jak zaczęła go w myślach nazywać. Przez jego twarz przemknął uśmieszek, a ich spojrzenia na moment się spotkały. Olga szybko odwróciła wzrok, czując się nieco nieswojo jego zachowaniem i dziwnym, milczącym porozumieniem z facetem, którego widziała pierwszy raz w życiu.
- Twój partner ma rację – odezwał się Nieznajomy. – Johnny z tobą zostanie i ci pomoże – zadysponował, co zabrzmiało jak rozkaz, a nie sugestia. Max wzruszył ramionami, zajęty bombą.

- Idźcie – machnął dłonią, odpędzając się od nich jak od natrętnej muchy. Olga znów spojrzała na mężczyznę, prychnęła pod nosem coś o despotycznych szaleńcach i ruszyła na zewnątrz.

18 lutego 2015

Rozdział 29

Olga, prowadzona przez szefa porywaczy, wyrywała się i opierała, ale jeden silny cios tuż za uchem, oszołomił ją i sprawił, że dała sobie spokój. Facet nie miał pistoletu, ale był silny i stanowczy, ponadto wściekły, więc agentka uznała, że na chwilę odpuści. Szkoda było jej sił na głupią szarpaninę. Mężczyzna skierował się pod pokład, z potem wepchnął ją do jednej z kajut, znacznie większej niż te zajmowanej przez nią i Maxa, po czym zatrzasnął za nimi drzwi. Mocno pchnięta agentka wylądowała na podłodze, szorując kolanami po dywanie i podpierając się na dłoniach. Chciała wstać, ale napastnik podszedł do niej, złapał ją za kark i znów pchnął tak, że walnęła o przeciwległą ścianę. Olga jęknęła głośno, czując ból w ramieniu, ale zebrała się w sobie i podniosła do pozycji klęczącej. O dziwo, bandyta pozwolił jej na to, po czym roześmiał się cicho.
- Twarda jesteś – odezwał się, podchodząc bliżej. – Zobaczymy, jak bardzo… - zamachnął się, ale tym razem nie pozwoliła mu na uderzenie. Zablokowała jego rękę i sama wyprowadziła cios. Jej pięść trafiła faceta w nos, wcześniej uszkodzony, co sprawiło, że porywacz zawył z bólu i złapał się za twarz. Spod jego palców popłynęła krew, a Olga wykorzystując to, uderzyła drugi raz. Facet zawył z wściekłości i ruszył na nią niczym rozjuszony byk. Jego ręka zatoczyła łuk i trafiła kobietę w twarz. Olgę cofnęło, ale nie zdążyła się pozbierać, kiedy dostała drugi cios. A po nim kolejny i kolejny. Ostatni sprawił, że upadła, a z kącików ust popłynęła jej krew. Otarła ją szybko wierzchem dłoni, chcąc wstać i walczyć dalej, ale mężczyzna jej nie pozwolił. Celne kopnięcie w brzuch sprawiło, że z głuchym stęknięciem upadła na plecy.
- Ty dziwko – wycharczał napastnik, wycierając krew kapiącą mu z nosa. – Pożałujesz tego – złapał ją za koszulkę i szarpnął do góry, po czym rzucił ją na pobliskie łóżko. Agentka z jękiem upadła w białą pościel, brudząc ją krwią swoją i bandyty. A ten kolejnym szarpnięciem odwrócił ją na plecy i po sekundzie znalazł się na niej. Olga krótko krzyknęła, kiedy poczuła na sobie ciężar ciała mężczyzny, ale ten w odpowiedzi znów ją uderzył. Cios w skroń nieźle ją oszołomił i sprawił, że na moment jej mięśnie zwiotczały. Facet złapał ją za gardło i ścisnął.
- Kim jesteś, suko? – zapytał złym głosem. – Bo na pewno nie zwykłą pasażerką. Za dobrze umiesz walczyć. Więc kim jesteś i czego szukałaś?? – Olga usiłowała złapać oddech i jednocześnie zrzucić z siebie napastnika, ale kiepsko jej szło. Był silniejszy od niej, a ona osłabiona. Czuła jak z każdą sekundą coraz bardziej brakuje jej tchu i zaczyna odpływać. W końcu facet puścił jej gardło, a kiedy życiodajny tlen z powrotem wypełnił jej płuca, odetchnęła głęboko i zakaszlała. – Gadaj! – warknął porywacz.
- Nie wiem, o co ci chodzi – wychrypiała kobieta, zanosząc się kaszlem. – Jestem tu z mężem, rejs na rocznicę ślubu…
- Kłamiesz! – syknął, uderzając ją na odlew w twarz. Oczy Olgi zalśniły złowrogo, pomimo bólu jaki odczuwała. Nienawidziła, kiedy ktoś ją bił albo biciem wymuszał na niej cokolwiek.
- Nie kłamię – zaprotestowała stanowczo.
- Kłamiesz, suko – znów cios. – Ale ja znam różne sposoby, żebyś w końcu zaczęła mówić – w jego głosie zabrzmiała groźba i Olga poczuła strach. To nie brzmiało dobrze, a biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znalazła, wróżyło niemałe kłopoty. Przez głowę przeleciało jej pytanie, gdzie, do cholery, jest Max i reszta, i dlaczego jeszcze się tutaj nie zjawili, żeby jej pomóc. Ale nie miała czasu dłużej zastanawiać się nad ta kwestią, bo facet najwyraźniej stracił cierpliwość i zaczął realizować jeden ze wspomnianych wcześniej sposobów. Usiadł na niej i jednym gestem rozerwał jej koszulkę, odsłaniając piersi. Zszokowana Olga odruchowo się zasłoniła, ale napastnik złapał ją za nadgarstki i unieruchomił je tuż nad jej głową. Agentka szarpnęła się, spanikowana, bo taki scenariusz jakoś wcześniej nie przyszedł jej do głowy. Facet roześmiał się krótko, po czym drugą ręką rozpiął jej dżinsy. Olga uniosła biodra, chcąc go z siebie zrzucić, ale zarobiła kolejne uderzenie, które tym razem zamiast ją oszołomić, tylko wzbudziło w niej wściekłość. Bandyta zsunął się lekko, roztrącił jej uda kolanem i po chwili znalazł się pomiędzy nimi. Zaczął się szarpać z jej spodniami, najwyraźniej lubił to, bo na jego twarzy pojawił się sprośny uśmiech. Kobieta wykorzystała moment, że jest zajęty rozbieraniem jej, błyskawicznie ugięła kolana i w mgnieniu oka walnęła faceta w pierś. Ten zaskoczony odgiął się do tyłu, opierając się na piętach i puszczając jej nadgarstki. A Olga nie traciła takich okazji. Wyprowadziła kolejne kopnięcie, podkurczając nogi i unosząc się nieco na łokciach, w celu wzmocnienia uderzenia. Tym razem cios był znacznie mocniejszy, bo facet spadł z łóżka, z okrzykiem bólu i przekleństwami na ustach. Zaczął gramolić się, żeby wstać, ale Lenkov nie miała zamiaru mu na to pozwolić. Wyskoczyła i wylądowała napastnikowi na klatce piersiowej, kolanem zagłębiając się w jego brzuchu. Stłukła sobie przy okazji rękę, bo podparła się na niej lądując, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. Mężczyzna stęknął, opluwając się, a Olga walnęła go z łokcia, tym razem łamiąc mu ten nieszczęsny nos. Wrzask, jaki rozległ się w kajucie postawiłby umarłego na nogi, Olga skrzywiła się i uderzyła pięścią prosto w splot słoneczny, pozbawiając mężczyznę oddechu. Sturlała się  niego, facet zwinął się w kłębek, łapiąc spazmatycznie powietrze. Agentka uniosła się na kolana, po czym chwiejnie podniosła się na nogi i dokładnie ten moment wybrał sobie Max, żeby wpaść do środka. Na widok poobijanej partnerki, w rozerwanej koszulce i z krwią na twarzy, zawył krótko, niczym ranne zwierzę i ruszył na faceta. Kopnął go z rozpędu, najpierw w brzuch, a potem w głowę, która odskoczyła niczym piłka.
- Max! – Olga sama nie wiedziała, dlaczego krzyknęła widząc to wszystko. Jej partner zatrzymał się w połowie kolejnego kopnięcia, spojrzał na nią i bez słowa podał jej nóż. Co kobieta przyjęła z wdzięcznością. Miała ochotę zabić tego sukinsyna od momentu, kiedy uderzył ją pierwszy raz. Dlatego teraz nie zawahała się ani sekundy, złapała faceta za włosy i jednym, płynnym ruchem poderżnęła mu gardło. Bandyta zacharczał, po chwili jego spojrzenie zmętniało. Kiedy się wyprostowała i odwróciła wzrok od trupa, zobaczyła, że Max stoi tam gdzie stał i patrzy na nią spokojnym, zimnym wzrokiem.
- Lepiej ci? – zapytał cicho.
- Niekoniecznie – odpowiedziała słabym głosem, po czym osunęła się na podłogę. Max błyskawicznie znalazł się przy niej, złapał jej twarz w swoje dłonie i delikatnie pocałował w popękane wargi.
- Słonko – jęknął, oglądając siniaki i zadrapania. – Zrobił ci coś? – przeniósł wzrok na jej porwane ubranie i zacisnął usta w wąską kreskę. Czuła bijącą od niego wściekłość, strach i ulgę, że żyje. Dziwna mieszanka.
- Nie – mruknęła. Na wspomnienie, co facet robił i co mógł jej zrobić, zaczęło dławić ją w gardle. – Jak reszta? – zmieniła szybko temat, nie chcąc dłużej o tym myśleć.
- Nic im nie jest. Uwolniliśmy naszą grupkę, strażnicy nie żyją, a pasażerom kazaliśmy siedzieć w kajucie i nie przeszkadzać – zaczął wyjaśniać, pomagając jej wstać. Olga złapała koszulkę i związała ją na brzuchu, chcąc chociaż trochę się zasłonić. Poprawiła dżinsy i sprawdziła pistolet.
- Jak? – zapytała z nikłym zainteresowaniem. W końcu, co za różnica jak tego dokonali…
- Poczekaliśmy aż zaczną nas prowadzić do zamknięcia, a ponieważ byliśmy ostatni, nikt nam nie przeszkodził – Max wzruszył ramionami. – Strażników było tylko dwóch, co prawda byli uzbrojeni, ale razem z Joe poradziliśmy sobie. Byli tak pewni siebie, że stracili czujność i dali się zaskoczyć. Potem wróciliśmy po naszą broń i poszedłem cię szukać. Miałem nadzieję, że zdążę, zanim ten skurwiel coś ci zrobi… - urwał.
- Zdążyłeś – Olga pogłaskała Maxa po policzku, czując, że jeśli zaraz nie ruszą dalej, to się najzwyczajniej w świecie rozpłacze. – Gdzie Marika i Joe? – odetchnęła głęboko i spojrzała na swojego partnera pytająco.
- Robią zwiad – odparł, znów przyciągając ją do siebie i całując w szyję. – Mamy się spotkać za dziesięć minut, w naszej kajucie…
- Jesteś pewien, że to był ich szef? – kobieta znów spojrzała na zwłoki na dywanie.
- Wszystko na to wskazuje…
- A nasz cel?
- Pewnie nie ma z tym nic wspólnego i siedzi zamknięty w jednej z kajut z innymi pasażerami. Znajdziemy go, jak tylko pozbędziemy się porywaczy. I wtedy przyciśniemy…

- To ruszajmy – Olga uwolniła się z ramion mężczyzny i jeszcze raz sprawdziła Sig’a. Plan Maxa nie był zbyt precyzyjny, ale chociaż nadawał kierunek ich poczynaniom. 

13 lutego 2015

Rozdział 28

Proszę bardzo, przed Wami kolejny rozdział :D Dziękuję za wszystkie komentarze - Ania Emma: też jestem ciekawa co było pod pokładem ;D

Alexandretta

***


              Jakim cudem Joe dostał się do list pasażerów i załogi, Olga nie wiedziała. W każdym razie, przyniósł pokaźny plik kartek z nazwiskami i rzucił im na łóżko. Bo Max zdecydował zrobić kolejne zebranie robocze w ich kajucie. Nie było tam może aż tyle miejsca, żeby urządzać wielką imprezę, ale na nasiadówkę wystarczyło. Zamówili sobie drinki i przekąski, po czym przystąpili do pracy. Z głośników niewielkiej wieży stereo, w którą wyposażony był pokój, sączyła się łagodna muzyka, a Olga i Marika zawzięcie stukały w klawiatury swoich laptopów wprowadzając do bazy danych kolejne nazwiska. Podzielili się pracą sprawiedliwie, one pisały, mężczyźni dyktowali i wynotowywali tych, którzy na pierwszy rzut oka wydawali się najbardziej podejrzani. W pierwszej kolejności obywateli brytyjskich i irlandzkich, a potem to już jak leci. Co sprawiło, że liczba nazwisk zmniejszyła się tak, mniej więcej, o połowę.
- Co za robota koszmarna – Olga oderwała się od komputera i przeciągnęła. – Nie mogłabym być analitykiem – mruknęła, kładąc dłoń na karku i usiłując rozmasować ścierpnięte mięśnie.
- Daj, ja to zrobię – Max podniósł się, stanął za jej plecami, a jego ciepłe dłonie szybko przyniosły ulgę kobiecie. Marika uniosła brwi, nieco zaskoczona. Była przekonana, że ta dwójka da sobie spokój z tym przedstawieniem, kiedy nie będą na widoku. Ale najwyraźniej nie zamierzali wypadać z roli.
- Dzięki, Słonko – Olga uśmiechnęła się lekko na widok min ich współpracowników, znów pochylając się nad laptopem. – Zauważyliście, że strasznie dużo Brytyjczyków na tym statku? – zwróciła się do swoich towarzyszy, pokazując brodą listy. – Jakaś promocja była, czy coś?
- Wyprzedaż posezonowa – zakpił Joe. – Ale masz rację. Dużo ich.
- Jeśli facet, którego znokautowałaś faktycznie był z IRA… - zaczął Max z namysłem.
- Zaraz znokautowałaś – przerwała mu szybko Olga. – Lekkie kopnięcie to było.
- …to może oznaczać, że faktycznie coś się dzieje… - jakby na potwierdzenie tych słów drzwi ich kajuty otwarły się z hukiem, a do środka wpadło dwóch uzbrojonych w karabiny facetów. Byli ubrani na czarno i mieli wściekłe miny. Cała czwórka agentów gwałtownie poderwała się na nogi, zaskoczona jak cholera. Olga i Marika odruchowo zatrzasnęły swoje laptopy, które po sekundzie się wyłączyły, a Max, zasłaniany przez Joe’go, wsunął wydruki pod łóżko. Żadne z nich nie sięgało po broń, z prostej przyczyny. Nie wiedzieli z kim mają do czynienia i zbyt wczesne ujawnianie się mogło im tylko zaszkodzić.
- Wyłazić! – rozdarł się jeden z napastników. – Już! – zamachał karabinem, co przyjęli z niepokojem. Machanie odbezpieczoną bronią to nigdy nie jest dobry pomysł. – I zamknąć się! – wrzasnął jeszcze, chociaż żadne z nich nie odezwało się słowem. Posłusznie wyszli z kabiny, z przerażonymi minami i w absolutnej ciszy. Mężczyźni poprowadzili ich na górny pokład i po chwili dołączyli do pozostałych pasażerów.
- Siadać! – rozkazał czekający tam facet i zdecydowanym ruchem pchnął Olgę, która wylądowała na deskach zdzierając sobie kolana do krwi. Wściekły Max zrobił minimalny krok w jego stronę, ale kolba karabinu trafiła go w żołądek, więc agent z jękiem upadł i zwinął się w kłębek. Olga natychmiast przypadła do niego z przerażonym okrzykiem, a widząc jego minę i prawidłowo odczytując jego zamiar, żeby wstać i dać facetowi w mordę, silnym chwytem przytrzymała go na miejscu.
-  Nie wydurniaj się – wysyczała. – Jesteś mi potrzebny żywy i sprawny. – Max skinął głową i z jękiem usiadł obok swojej partnerki. Marika i Joe wylądowali obok nich, bez opierania się i uszkodzeń ciała. Doherty od razu obejrzał kolana Olgi, ale oprócz otarć nic jej nie było. Za to Olga uważnie rozejrzała się po pokładzie statku. Pasażerowie zostali podzieleni na grupy kilkunastoosobowe i każdą taką grupę pilnowało dwóch uzbrojonych mężczyzn. Na szczęście „Santa Monica” nie była ogromnym wycieczkowcem, zaliczała się raczej do klasy średniej, więc samych pasażerów było około stu pięćdziesięciu. Dokładnie sto pięćdziesiąt sześć osób. Załoga liczyła pięćdziesiąt trzy osoby, ale oprócz pierwszego kapitana i jego zastępcy agentka nie widziała nikogo więcej. Zapewne zostali zamknięci gdzieś osobno. I taki sam los spotka pewnie także pasażerów, nie dość że łatwiej upilnować grupkę zamkniętą w pomieszczeniu, to jeszcze nie trzeba tylu strażników. To wszystko przeleciało przez głowę Olgi z szybkością błyskawicy, a po minie Maxa kobieta odgadła, że myśli jej partnera idą dokładnie w tą samą stronę. Nie mogli pozwolić dać się zamknąć. To oznaczało koniec zadania i zero szans na wydostanie się żywym z tych tarapatów. Póki co, porywacze nie mówili o swoich żądaniach, a przynajmniej nie przy nich. Agenci zastanawiali się, o co w tym chodzi. Czy napastnicy szukają kogoś, czegoś, czy po prostu zatopią cały statek w ramach jakiejś szalonej zemsty. Jakby w odpowiedzi na te niezadane pytania, nad ich głowami rozległ się ponury głos
- Zapewne wszyscy zastanawiacie się, kim jesteśmy i o co nam chodzi, że zakłóciliśmy wam ten całkiem przyjemny rejs… - przez pokład przeszedł cichy pomruk, zawierający w sobie liczne histeryczne nuty oraz pełne łez chlipnięcia. – Jesteśmy Narodowościowym Frontem Wyzwolenia Irlandii Północnej – na te słowa Olga znacząco spojrzała na Maxa, a w jej wzroku zalśnił ponury tryumf. Jednak IRA. – Chcemy odzyskać naszych towarzyszy broni, którzy zostali pojmani na terenie Wielkiej Brytanii i niesłusznie skazani i osadzeni w więzieniach – Olga i Max jednocześnie przewrócili oczyma. Niesłusznie, jasne. – Skontaktujemy się za kilka minut z najbliższym portem i przekażemy nasze żądania. Jak tylko nasi towarzysze wyjdą na wolność, wy też ją odzyskacie. Bez uszczerbku na zdrowiu. Pod warunkiem, że będzie grzeczni. Że będziecie współpracować. I będziecie cicho. Za chwilę moi ludzie odprowadzą was grupkami do kajut. Zostaniecie tam do momentu, aż bezpiecznie opuścimy statek. Wtedy przekażemy wasz namiar i na pewno ktoś przypłynie was uwolnić – agenci spojrzeli na siebie z niepokojem. Napastnicy nie mieli masek, więc istniało naprawdę duże prawdopodobieństwo, że prędzej zatopią statek, niż pozwolą na sporządzenie portretów pamięciowych. Zatopią albo wysadzą. To by tłumaczyło nerwowość faceta, którego Olga spotkała podczas swojej małej wycieczki. Chwilę później pierwsze grupki pasażerów zostały odprowadzone pod pokład, który stopniowo zaczynał pustoszeć. Olga słuchała szlochów, jęków i łkań prowadzonych ludzi, przypatrywała się ich przerażonym twarzom i zastanawiała się, czy właśnie tak skończą. W odmętach oceanu, wysadzeni i zatopieni, podczas zadania, które w teorii miało być łatwe i przyjemne, a jak zwykle okazało się parszywe. I skomplikowało się cholernie. No i myślała też w jaki sposób się w tego wyplątać. Dlatego zapewne nie od razu zauważyła faceta bez broni, który stanął przed ich grupką. Za to Max dostrzegł go natychmiast, natychmiast też zauważył spojrzenie jakie mężczyzna rzucił siedzącej obok niego kobiecie. A czerwony, opuchnięty nos porywacza powiedział mu wszystko. Facet przyglądał się jego partnerce uważnie, a na jego wargach wykwitł drwiący uśmiech. Olga w końcu wyczuła, że ktoś się jej przygląda, podniosła głowę i jej wzrok spotkał się ze wzrokiem mężczyzny. Kobieta szeroko otworzyła oczy i poczuła jak momentalnie robi jej się gorąco, a w gardle panuje dziwna suchość. Z trudem przełknęła ślinę, rzuciła szybkie spojrzenie w bok, na Maxa i już wiedziała, że on też już wie.
- Kurwa… - wyszeptała cichutko Lenkov, jakby do siebie, ale Doherty doskonale ją usłyszał. Miał dokładnie to samo zdanie.
- No proszę, kogóż my tu mamy… - facet pochylił się i jednym ruchem poderwał kobietę na nogi. – Nasza wścibska pasażerka…
- Nie jestem wścibska – zaprotestowała Olga z urazą. – Szukałam męża, już mówiłam.
- Tak, tak – porywacz pokiwał głową. – Już to słyszałem. Ale jakoś ci nie uwierzyłem. Zwłaszcza, kiedy prawie złamałaś mi nos…
- Ale nie złamałam, prawda? – agentka uśmiechnęła się niewinnie, co wkurzyło faceta solidnie, bo zamachnął się i wymierzył jej siarczysty policzek. Pod wpływem ciosu Olga zachwiała się, ale nie upadła. Tylko jej policzek zrobił się czerwony i zaczął piec. Max zacisnął pięści i poruszył się niespokojnie. Najchętniej rzuciłby się na tego gościa, ale wiedział, że nie ma najmniejszych szans wobec kilku uzbrojonych bandytów. Jak nic zastrzeliliby go od razu, a nie mógł na to pozwolić.
- Nie złamałaś – wycedził facet. – Ale bolało jak diabli, a ja nie lubię, kiedy kobieta prawie łamie mi nos. Czy cokolwiek innego. Poza tym, nie uwierzyłem w ani jedno twoje słowo, dlatego teraz sobie porozmawiamy. Powiesz mi, kim jesteś i czego szukałaś… - mężczyzna złapał Olgę za ramię i powlókł za sobą pod pokład. Kobieta opierała się, szarpała, ale kolejny cios sprawił, że musiała się poddać. Jej towarzysze patrzyli na to wszystko przerażeni, zwłaszcza Marika z Joe’m.
- Max… - wyszeptała Marika, nie wierząc własnym oczom, że Doherty siedzi i tylko patrzy. Ale nie widziała jego wzroku, który był absolutnie zimny i wróżył bolesną śmierć ludziom, którzy ośmielą się skrzywdzić jego partnerkę.
- Da sobie radę – wychrypiał Max, wracając do rzeczywistości. – Musimy się uwolnić, unieszkodliwić naszych strażników. Wtedy jej pomożemy.
- Ale… - chciała zaprotestować agentka, ale rzucił jej stalowe spojrzenie.
- Żadnych „ale” – warknął. – Da sobie radę, nic jej nie będzie. Przygotujcie się…

- Nie wiem, czy to wiara, czy pobożne życzenia – sarknęła Marika, wcale nie uspokojona. – Masz plan?

8 lutego 2015

Rozdział 27

Olga weszła po trapie na wycieczkowiec i rozejrzała się w zachwycie. Podobała jej się ta misja, miała nadzieję, że zanim przystąpią do pracy, znajdą kilka chwil na odpoczynek. Potrzebowała tego, bo ostatnie miesiące obfitowały w mnóstwo wydarzeń i żadnej chwili relaksu. Max dreptał tuż za nią, niosąc ich walizki. Skoro przykrywka mówiła o młodym małżeństwie, to kobieta postanowiła to wykorzystać i bez wyrzutów sumienia i wahania pozwolić się adorować. A Max umiał czarować, oj umiał. Potrafił być naprawdę uroczy, jeśli się tylko postarał. Kiedy w niektórych zadaniach musieli udawać parę, często zastanawiała się, kiedy gra, a kiedy jest sobą. Bo zawsze był niezwykle wiarygodny. Teraz też. Troszczył się o nią, dbał, nadskakiwał i w ogóle sprawiał wrażenie bardzo zakochanego. Marika i Joe patrzyli na niego z lekkim powątpiewaniem, niepewni jak reagować. Sami grali parę narzeczonych, ale podchodzili do tego z mniejszym zaangażowaniem.
Kierowani przez stewardów udali się do swoich kajut, które zrobiły na nich wrażenie swoją przytulnością i funkcjonalnością.
- No, no – cmoknęła Olga, kiedy zamknęły się za nimi drzwi. – Martom nawet się postarał.
- On zawsze dba o wiarygodność przykrywek – sapnął Max, odstawiając walizki. – Coś ty nabrała, że to takie ciężkie?
- Same podstawowe rzeczy – pokazała mu język.
- Bikini też? – w oku mu błysnęło.
- Też – roześmiała się.
- Muszę je koniecznie zobaczyć…
- Jak będziesz grzeczny, to kto wie – odparła z przesadnie poważną miną. -  Chodź, zaraz odpływamy, chcę to zobaczyć – złapała go za rękę i pociągnęła na pokład.

            Kolejne dwa dni minęły im na krótkim odpoczynku oraz obserwowaniu celu. Nie chcieli się do niego za bardzo zbliżać, ani tym bardziej zaprzyjaźniać. Ot, siedzieli niedaleko i patrzyli. Szybko zauważyli, że Walker i jego żona spędzali ten urlop tylko w swoim towarzystwie. Było to o tyle korzystne, że ich zniknięcie nie spowoduje alarmu i poszukiwań. Nie przejawiali również chęci do zawierania nowych znajomości, więc ani Olga z Maxem, ani Marika z Joe również nie dążyli do żadnych spotkań. Byli w pobliżu, ale nie rzucali się w oczy. Wiedzieli, że muszą faceta zgarnąć równocześnie z żoną oraz, że muszą to zrobić na tyle wcześnie, żeby nikt z otoczenia nie zwrócił uwagi na to, że nie pojawili się na kolacji tudzież na innych zajęciach zorganizowanych. Chociaż Max zdążył sprawdzić, że na żadne się nie zapisali. Zgłosili się tylko do opuszczenia statku w każdym porcie, gdzie ten miał zamiar przybić. Rozejrzeli się również po statku, utrwalając sobie w pamięci ogólny rozkład pomieszczeń. Resztę czasu spędzali na rozrywkach, żeby przypadkiem nikt się nie zainteresował, dlaczego zamiast się bawić tylko siedzą i gapią się na innych pasażerów.

            Do zakończenia zwiadu został im tylko kawałek statku pod pokładem, na rufie. Olga i Max zgłosili się na ochotnika, żeby się tam dostać i sprawdzić te ostatnie pomieszczenia. A ponieważ pozostała dwójka nie sprzeciwiła się, wyruszyli zaraz po śniadaniu. Najpierw spacerkiem przemierzyli pokład, obserwując bawiące się dzieci i zachwycając lazurowym kolorem wody. Dopiero po chwili zeszli niżej, znaleźli schody wiodące na jeszcze niższy pokład i powoli zagłębili się w panujący tam półmrok. Szli ramię w ramię, ostrożnie i bez hałasu, bo nigdy nie wiadomo, kogo można tam spotkać. Rozdzieli się dopiero, kiedy korytarz rozgałęział się na dwie odnogi. Jedna prowadziła prosto, a druga skręcała w prawo. Olga wybrała tą skręcającą i bez wahania ruszyła nią, notując w pamięci rozkład pomieszczeń i starając się zapamiętać napisy z tabliczek przy drzwiach. Korytarz zataczał łagodny łuk, prawie tworząc pętlę i wracając niemal do punktu wyjścia. Jednak agentka nie dotarła do jego końca, bo wpadła wprost na jakiegoś faceta idącego z przeciwległego końca. Ten złapał ją za ramiona, bo inaczej uderzyłaby w ścianę i spojrzał na nią zaskoczony.
- Co pani tu robi?? – zapytał nieco zdenerwowanym tonem. – Tu nie wolno przebywać!
- Pan przebywa – zwróciła mu uwagę.
- Nikomu spoza załogi nie wolno! – poprawił się. – Kim pani jest i czego tu szuka?? – naciskał, wzmacniając chwyt. Olga szarpnęła się i spojrzała na mężczyznę z urazą.
- Męża szukam – wyjaśniła. – I proszę mnie puścić!
- Męża?? – facet prychnął. – Proszę wymyślić jakąś lepszą wymówkę. Po co pani tu przyszła??
- To nie wymówka, to prawda – Olga wkurzyła się. Znów się szarpnęła, ale napastnik przycisnął ja do ściany.
- Akurat – warknął. – Gadaj, coś za jedna i czego tu szukasz??
- Proszę mnie puścić – zażądała agentka wściekłym głosem. – Natychmiast!
- Uparciuch z ciebie – facet nadal nie wyglądał na przekonanego. – Posiedzisz trochę w zamknięciu, to zaraz odechce ci się szpiegowania! – szarpnął ją, chcąc zaprowadzić w sobie tylko wiadome miejsce. Olga zaparła się, chociaż lekkie tenisówki nieco ślizgały się po podłodze. Mężczyzna szarpnął mocniej, agentka rozluźniła mięśnie i pociągnięta, siłą bezwładu wpadła facetowi na klatkę piersiową. Oboje odbili się od przeciwległej ściany, facet wykrzywił się z bólu i zaskoczony poluźnił chwyt. Olga natychmiast to wykorzystała, wyrwała ręce, po czym wzięła zamach i kopnęła gościa prosto w kolano. Ryknął z bólu i zwalił się na podłogę, a kobieta bez namysłu trafiła go łokciem w nos, zgrabnie wyminęła i nie czekając, zaczęła uciekać. Goniły ją wściekłe okrzyki, zresztą nic dziwnego, oba ciosy zapewne solidnie zabolały. Przebiegła kilkanaście kroków, wypadła zza zakrętu na prostą i znów wylądowała w czyichś ramionach. Szarpnęła się mocno, poirytowana, że znowu ktoś jej przeszkadza.
- Hej, maleńka, spokojnie – usłyszała nad głową znajomy głos. Max. – Co się stało i kto tak tam wrzeszczy?
- Wpadłam na jakiegoś gościa – zaczęła wyjaśniać trochę zdyszanym głosem. – Nie spodobało mu się, że tam chodzę…
- A tak krzyczał, bo…?
- Bo go walnęłam…
- Rany, Olga – jęknął Max. – Dlaczego?
- Nie uwierzył mi, że szukam męża i chciał mnie gdzieś zamknąć.
- O, to ciekawe – Max złapał ją za rękę i pociągnął do wyjścia. – Musi być tam coś więcej niż zwykła ładownia albo pomieszczenia załogi…
- Gadał coś o szpiegowaniu – przypomniała sobie Olga. – Wyglądał jakby bał się, że ktoś tam wejdzie i coś zobaczy. I miał taki dziwny akcent… - agentka zamyśliła się na moment, usiłując sobie przypomnieć, gdzie już taki słyszała. – Już wiem. Irlandczyk – w jej głosie zabrzmiał triumf.
- Irlandczyk? – jej partner uniósł brwi zaskoczony. – Dziwne… IRA?
- IRA jest chyba mniej subtelne – zauważyła rozsądnie Olga. Wolnym krokiem wracali do swoich towarzyszy, spacerkiem przemierzając pokład. – Kojarzy mi się raczej z porwaniami, samochodami-pułapkami i ogólnie z szeroko pojętym terroryzmem…
- To fakt – zgodził się z nią Max. – IRA działa bardziej spektakularnie, ale tylko wtedy gdy chce o sobie przypomnieć. Potrafi też działać po cichu, zwłaszcza jeśli cel jest tego warty. A w tym przypadku nasz naukowiec jest tego warty…
- Ale co ma IRA do naszych lotniskowców? – pytanie zadała Marika, kiedy Olga i Max już wrócili do stolika i zdali relację z ostatnich wydarzeń.
- No właśnie – Olga zamyśliła się. – IRA to raczej z Brytyjczykami walczy, a nie z Amerykanami… Co tu robią?
- Może niekoniecznie ich celem jest Walker – zauważył Joe. – Trzeba sprawdzić listę pasażerów, może jest na niej ktoś, kto interesuje ich bardziej niż nasz cel.

- Błędnie założyliśmy, że są tu z tego samego powodu, co my – westchnął Max. – Zaćmienie umysłu – skrzywił się z niesmakiem. – Poza tym, może to nie IRA, tylko wywiad brytyjski – dodał. – Joe, zdobądź listy pasażerów. I załogi.

2 lutego 2015

Rozdział 26

Przed Wami kolejna porcja przygód Olgi. Cieszę się, że to, co wrzuciłam do tej pory spodobało się Wam :D Ale widzę, że wszystkie nie możecie doczekać się zdrady Maxa... W ogóle jakoś nie pałacie do niego sympatią :D Ciekawe dlaczego :D Do wyczekiwanego przez Was momentu jeszcze trochę czasu zostało, ale obiecuję, że ten rozdział będzie naprawdę mocny :D

Bawcie się dobrze.

Alexandretta

***

            Tym razem wracali do Stanów. Martom kazał im wracać, więc Olga podejrzewała, że kryje się za tym kolejne zadanie, którego szczegóły będzie chciał im zdradzić osobiście. Agentka westchnęła. Nie przypuszczała, że jednak będzie jej trudno. Że zadania będą coraz trudniejsze, coraz mroczniejsze. Coraz bardziej krwawe. Po Nantes udali się z Maxem jeszcze do Amsterdamu, gdzie odstrzelili kolejnego kreta. Poszło szybko i sprawnie mimo, że musieli się nieco postarać, żeby go znaleźć. W dodatku dopiero w połowie drogi Maxowi przeszedł foch związany z jej decyzją o zwróceniu pendrive’a. Uważał, że powinni go zachować, bo mógł przydać im się w bliżej nieokreślonej przyszłości. Olga tak nie uważała, w dodatku zarzuciła partnerowi, że bardziej ubodło go, że zrobiła taki krok bez konsultacji z nim, niż że stracił te dane. To go jeszcze bardziej rozwścieczyło, bo najwyraźniej kobieta trafiła w sedno. Nadął się i nie odzywał, ale kobieta nie zwracała uwagi na niego zbyt zajęta przypominaniem sobie ostatniego spotkania z Markiem. Miała wrażenie, że to było w innym życiu. Innej osoby. Tak bardzo różniła się od tamtej Olgi.

            Jak się okazało, po powrocie do domu od razu dostali wezwanie od Martoma. Mieli dwie godziny później zameldować się w jego gabinecie. Kiedy się tam stawili, ze zdziwieniem zobaczyli, że nie byli jedynymi wezwanymi agentami. Oprócz nich była tam jeszcze dziesiątka innych osób, z których Olga znała zaledwie trzech. I to w dodatku niezbyt dobrze. Jedną z nich była Marika Johansson, sympatyczna blondynka, z którą Olga kilkakrotnie uczestniczyła w różnych szkoleniach. Drugą: Michael Travis, a trzecią Joe Wynners. Olga i Max zajęli ostatnie wolne miejsca, najwyraźniej czekano tylko na nich.
- Panowie. I panie – zaczął ich szef, wstając z fotela. – Nastąpiło ostatnio kilka dość istotnych zmian. Zdajecie sobie sprawę, że nie cieszymy się zbyt dobrą reputacją, ze względu na zadania jakie wykonujemy. Ale równocześnie, jesteśmy jedyną sekcją w Firmie, która takie rzeczy robi. Nie będę wam mydlił oczu, że jesteśmy tacy cudowni i wspaniali. Gówno prawda. I dobrze to wiecie. W końcu nie ściągnąłem was tu z ulicy. Jednak góra uznała, że za bardzo popuściła nam cugli i zaczęliśmy za bardzo szaleć. Głównie dzięki Oldze i Maxowi… – Martom skinął głową w stronę wspomnianych agentów. - …którzy w dość brawurowy sposób załatwili kilkoro ludzi Stavrosa.
- Nie musisz dziękować – wtrącił złośliwie Max, co Olga skwitowała cichym parsknięciem.
- Nie zamierzałem – odpowiedział mu Martom. – To było zbyt ostentacyjne, nawet jak na ciebie.
- To było konieczne – Olga od razu zauważyła, że jej partner zaczyna się robić zły. Nie wiedziała, jaką taktykę przyjął teraz ich szef, ale łajanie agenta na oczach innych nie było dobrym pomysłem.
- O tym porozmawiamy później – uciął stanowczo dyrektor. – Od dzisiaj góra będzie nam patrzeć na ręce. Bardzo uważnie patrzeć, więc możecie spodziewać się niespodziewanych wezwań do raportu. Ale najpierw stawiacie się u mnie i to MNIE zdajecie pierwszą relację. To się nie zmienia. Chcę wiedzieć o każdej waszej wizycie w Centrali. Każdej, czy to jasne?? – wszyscy agenci skinęli głową na znak, że rozumieją. – Dobrze – kontynuował, najwyraźniej usatysfakcjonowany ich reakcją. – Nadal będziemy dostawać te wszystkie beznadziejne sprawy, które trzeba jakoś rozwiązać. Ale macie być bardziej dyskretni. Dyskretni! – powtórzył. – Bez zbędnych wybuchów, pościgów, strzelanin, czy tuzina trupów! – Martom najwyraźniej dostał niezły opieprz od dyrektora Panetty, bo Olga do tej pory nie widziała go jeszcze wyprowadzonego z równowagi. A teraz najwyraźniej był. I to mocno. – Wyrażam się jasno?? I pamiętajcie, macie wracać żywi – dodał jeszcze na koniec, po czym klapnął na fotel. – A teraz jazda do swoich obowiązków – rozkazał. – Olga, Max, Marika i Joe zostają. Reszta wynocha!
Olga uniosła lekko brwi obserwując jak reszta agentów w pośpiechu opuszcza pomieszczenie. Zaczęła się zastanawiać, czy to ze względu na to, że tak się go bali, czy raczej dlatego, że był zwykłym sukinsynem i nie mieli ochoty oglądać go dłużej niż to konieczne. Po namyśle uznała, że jedno i drugie.
Kiedy pokój opustoszał, Martom westchnął przeciągle i przyjrzał im się po kolei. Cała czwórka zniosła to spojrzenie ze stoickim spokojem, może za wyjątkiem Maxa, który siedział nieco podminowany poprzedni uwagami ich szefa.
- Nie rób takiej miny – Martom w końcu się odezwał, patrząc na Doherty’ego. – Musiałem zareagować, bo przegięliście.
- Czyżby? – Max uniósł brwi. – Wolałbyś, żeby nas załatwili?
- Wolałbym nie widzieć tylu trupów w środku miasta!
- To nie był środek miasta – zaprotestował agent. – Tylko dzielnica, która nie cieszy się zbyt dobra sławą, więc kilka trupów więcej nie robi różnicy.
- Owszem, pod warunkiem, że odpowiedzialni są za to miejscowi! A nie profesjonalnie wyszkoleni agenci CIA!
- Twoi profesjonalnie wyszkoleni agenci załatwili bandytów od Stavrosa! – Max najwyraźniej bardzo się wkurzył, bo też zaczął krzyczeć.
- Tak, tylko dlatego, że jeden z nich nie sprawdził dokładnie, czy nie zostawia świadków! – Martom był bezlitosny.
- Kazał nam pan zostać, żeby wytykać nam błędy? – Olga postanowiła wkroczyć, zanim Max wybuchnie na całego. A wyglądał jakby miał to zrobić za moment.
- Nie broń go – warknął dyrektor. – Też brałaś w tym udział i również jesteś odpowiedzialna.
- Nigdy nie unikałam odpowiedzialności za własne czyny – kobieta spojrzała na swojego szefa zimno. – I jeśli nawalę, nie będę się wypierać. Ale podobno nie mamy wnikać w sposób wykonania zadania, tylko patrzeć na końcowy efekt…
- Pod warunkiem, że nie muszę uruchamiać ludzi, żeby odwracać uwagę lokalnej policji od moich agentów – rzucił stanowczo. – Reszta była w porządku i spisaliście się świetnie – dodał łaskawie. – To był niezły cios dla Stavrosa, bo nie dość, że stracił walizkę, to jeszcze uszczupliliśmy jego arsenał. Więc już się nie strosz – Martom znów spojrzał na Max’a, który, o dziwo, milczał.
- Może i masz trochę racji – Doherty w końcu się odezwał. – Ale mogłeś mi to powiedzieć teraz, a nie przy wszystkich agentach…
- Jaki wrażliwy się nagle zrobiłeś – prychnął z niesmakiem Martom. – Nie będzie ci to przypadkiem przeszkadzać w pracy?
- Mnie nic nie przeszkadza w pracy…
- Dobrze, skoro już to ustaliliśmy, pora przejść do przyczyny, dla której was tu wezwałem – Martom uznał, że czas zająć się czymś ważniejszym. – Potrzebuje do następnego zadania dwie pary agentów, pary mieszane dodam. Na statku wycieczkowym Santa Monica… – dyrektor przesunął w ich stronę parę teczek, więc sięgnęli po nie. - …swoją podróż poślubną będzie odbywał pewien naukowiec. Nazywa się John Walker i pracuje w firmie informatycznej w Waszyngtonie. Firma ta tworzy dla naszego rządu programy zabezpieczające serwery naszych lotniskowców.
- I stać go na rejs na Karaiby? – Max uniósł brwi pytająco.
- No właśnie. Nie powinno go być stać, ale po sprawdzeniu jego kont nic nie odkryliśmy. Więc najprawdopodobniej w grę wchodzi tylko gotówka. Z tym, że nie możemy jej namierzyć.
- Sprzedał coś? – Olga podniosła głowę znad czytanych akt.
- Najprawdopodobniej – odpowiedział Martom. – Nie wiemy co i nie wiemy komu.
- Ale lotniskowce to chyba nie nasza działka? – z powątpiewaniem w głosie odezwała się Marika.
- Śledztwo do tej pory prowadziło NCIS. Jednak z braku rezultatów, SecNav i Sekretarz Obrony wpadli na dość niezwykły plan. I przekazało sprawę nam.
- My chyba nie możemy działać na terenie Stanów? – Joe był równie sceptyczny, co reszta agentów.
- Dlatego dorwiecie go na wycieczkowcu. Pływa pod banderą Bahamów, więc leży w naszej jurysdykcji – wyjaśnił im Martom. – Tu są wasze przykrywki – podał im kolejne teczki. – Bilety są w środku. Rejs jest za dwa dni, odlatujecie jutro wieczorem – Martom uznał spotkanie za zakończone, bo odwrócił się do swojego komputera.

- Cóż za genialna przykrywka: małżeństwo – prychnęła Olga, pokazując Max’owi przygotowane dokumenty.
- Przykrywka nie ma być genialna, tylko wiarygodna – odparł jej partner.
- Uważasz, że ta jest? – kobieta uniosła brwi.
- A ty uważasz, że nie? – zdziwił się. – Przecież jesteśmy prawie jak małżeństwo…
- Co?? – Olga aż się zakrztusiła. – Jakie małżeństwo?? Sypiamy ze sobą!
- Skarbie, ranisz moje uczucia, kiedy tak mówisz – Max teatralnie przyłożył dłoń do serca. – Dla mnie to coś więcej niż seks…
- Nie wygłupiaj się – mruknęła.
- Nie wygłupiam się – spoważniał. – Naprawdę jesteś dla mnie kimś więcej, niż tylko kochanką.
- Tak, jestem twoją partnerką – zauważyła trzeźwo.
- Nie mówię o pracy – żachnął się Max. – Mówię o tym, co nas łączy.
- Łóżko? – zapytała Olga, uśmiechając się kpiąco. Nie lubiła rozmów o uczuciach, zwłaszcza swoich.
- Jezu, Olga – jęknął. – Czy ty zawsze wszystko sprowadzasz do fizjologii?
- Ale ta fizjologia jest najlepsza! Nie mów, że ci się nie podoba…
- Ależ podoba mi się – zapewnił ją gorliwie. – Bardzo, bardzo. Ale życie to nie tylko seks…
- Aha – zgodziła się z nim. Oboje wyszli z budynku i podeszli do samochodu. – Nasz życie to również strzelaniny, pościgi, wybuchy…
- Czyli co? – spojrzał na nią, zatrzymując się jedną nogą już wewnątrz auta. – Tylko seks i praca? Nasze życie składa się jedynie z tych dwóch elementów?
- A zauważyłeś coś jeszcze? – Olga też się zatrzymała. – Póki co, jakoś nie bardzo.
- Skrajny pesymizm – skrzywił się i wsiadł do wozu. Olga poszła w jego ślady, więc zaraz ruszyli. – Brzmi strasznie przygnębiająco.
- Ale dlaczego? – zdziwiła się. – W pracy jest ekscytująco… Czasami aż za bardzo – przyznała po sekundzie namysłu. – A w domu jeszcze bardziej ekscytująco – roześmiała się na widok miny Maxa.
- Skoro tak lubisz ekscytujące momenty… - mężczyzna uśmiechnął się nieco diabolicznie. – Zagwarantuje ci kilka. Chcesz?
- I po co się pytasz? – zganiła go lekko, po czym pochyliła się i pocałowała go mocno. – Pewnie, że chcę.
- Bardzo?
- Bardzo, bardzo…

- To szykuj się na ostrą jazdę – zarządził, parkując pod jej mieszkaniem.