3 listopada 2012

Rozdział 6

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze :D Powoli się rozkręcam, znęcanie dopiero będzie :D (wiem, jestem okropna), pomysły są, więc nic tylko pisać. Weno, słyszałaś?? Piszemy!
Miłego czytania


Alexandretta



***


      Terry czekał na mnie w samochodzie przed kamienicą. Na mój widok wysiadł z wozu, złapał moją torbę i wrzucił ją do bagażnika. Gestem kazał mi wsiąść, więc to zrobiłam, zajmując fotel pasażera.
- Gotowa? – zapytał, zatrzaskując drzwiczki.
- Nie – odparłam, nawet na niego nie patrząc. – Ale chyba nie mam innego wyjścia…
- Nie masz – potwierdził. – Zapnij pasy – polecił jeszcze, po czym wolno ruszył. Przymknęłam oczy i oparłam głowę o boczną szybę. Nie miałam zielonego pojęcia, co mnie czeka, ale czułam, że ani trochę mi się to nie spodoba.

      Mniej więcej pół godziny później wjechaliśmy na teren, gdzie mieściła się siedziba Centralnej Agencji Wywiadowczej. Ze zdziwieniem zauważyłam, że strażnicy przy bramie nie robili żadnych trudności z moim wjazdem, mimo iż nie posiadałam żadnego dokumentu zezwalającego na wejście. Trochę mnie to zaskoczyło, ale uznałam, że najwidoczniej przez te trzy godziny wszystkie formalności zostały załatwione. Agent (był nim, więc nazwijmy rzecz po imieniu) zaparkował, po czym wysiadł.
- Chodź – powiedział, otwierając drzwiczki po mojej stronie. Przez nikogo nie zatrzymywani weszliśmy do budynku. – Zaczekaj tutaj – polecił, a sam szybko oddalił się, znikając za szklanymi, przesuwnymi drzwiami. Rozejrzałam się uważnie dookoła, a moją uwagę przyciągnęła jedna rzecz. Ściana Pamięci. Podeszłam bliżej, odczytując po kolei daty i nieliczne, odtajnione nazwiska agentów, którzy zginęli na służbie. Tak naprawdę szukałam tego jednego.
- Nie znajdziesz go tutaj – usłyszałam za plecami zachrypnięty głos. Odwróciłam się gwałtownie. Przede mną stała niska, sięgająca mi do ramienia kobieta, w niezbyt ładnych okularach i fryzurze przypominającej hełm.
- Skąd wiesz, czego szukam? – zapytałam, obrzucając ją nieufnym spojrzeniem.
- Jesteś do niego bardzo podobna – odparła. – I ruszasz się zupełnie jak on…
- Widzę, Hetty, że poznałaś już nasz nowy nabytek – przerwał nam Terry, pojawiając się nagle. – Poznaj, to…
- Olga Lenkov – teraz ona przerwała jemu.
- Przed tobą nic się nie ukryje – westchnął w odpowiedzi mężczyzna.
- Tylko dlatego jeszcze żyję – kobieta wyszczerzyła się w uśmiechu, po czym rzuciła mi ostatnie spojrzenie i odeszła szybkim krokiem.
- To nasza konsultantka – wyjaśnił Terry. – Jest naprawdę dobra. Ale zapewne będziesz jeszcze miała z nią do czynienia… Jedziemy.
- Dokąd? – lekko oszołomiona dałam się poprowadzić ku wyjściu.
- Zaczynasz nowe życie, mała – powiedział, pakując mnie z powrotem do samochodu. – Na pewno ci się spodoba… - wyciągnął rękę i gwałtownym ruchem wbił mi igłę w ramię. Szarpnęłam się, ale przytrzymał mnie silnym chwytem, dopóki cały płyn nie zniknął ze strzykawki.
- Co ty robisz? – patrzyłam na niego, mrugając gwałtownie powiekami. Nie wiem dlaczego, ale oczy zaczęły zachodzić mi mgłą.
- To tylko dla twojego dobra – usłyszałam jeszcze, po czym zapadła ciemność.

     Powoli zaczynałam wydobywać się z niebytu. Poruszyłam się lekko, czując że leżę, chyba na łóżku, bo było mi całkiem wygodnie. Ostrożnie otworzyłam oczy i spod zmrużonych powiek rozejrzałam się. Pokój. Zwykły, jak w internacie.
- Odruchy masz prawidłowe – usłyszałam z boku obcy głos. Męski. Odwróciłam głowę i spojrzałam prosto w stalowe oczy. Na krześle siedział postawny mężczyzna, miał srebrzyste włosy, prosty nos i kwadratowy podbródek, a na sobie grafitowy garnitur i o ton ciemniejszy krawat. Cała jego sylwetka, łącznie z wyrazem twarzy, dobitnie podkreślała, że to on tu rządzi i jest przyzwyczajony, zarówno do wydawania rozkazów, jak i do bezwzględnego posłuszeństwa.
- Kim jesteś? – wychrypiałam, bo strasznie chciało mi się pić. Co ten skurczybyk mi wstrzyknął??
- Nazywam się James Martom – bez oporów odparł facet. – Jestem tutaj… dyrektorem.
- Tutaj? – podniosłam się i usiadłam na brzegu łóżka.
- Jesteśmy w specjalnym, tajnym ośrodku szkoleniowym CIA. Spędzisz tu tyle czasu, aż uznamy, że jesteś gotowa do pracy jako agent wywiadowczy…
- Gdzie?? – spojrzałam na niego w osłupieniu. Powtórzył. – Takie rzeczy istnieją naprawdę? To nie jest wymysł pisarzy ani scenarzystów filmowych??
- Oczywiście – roześmiał się. – Uważasz, że nasi najlepsi agenci kończą zwykłą Akademię?
- Najlepsi agenci?
- Trafiłaś w miejsce, gdzie szkolimy naszych najlepszych ludzi. Agentów od najtrudniejszej, najgorszej roboty, najbardziej niebezpiecznej, najbardziej niewdzięcznej… najbardziej tajnej…
- Niby to ja mam być takim… - zawahałam się - …agentem?
- Masz być – potwierdził.
- A potem?
- Potem… - zamyślił się na moment. – Potem zobaczymy… - wstał. – Zaczynasz jutro rano, punkt piąta – podszedł do drzwi. – I nie licz na specjalne traktowanie, tylko dlatego, że jesteś córką Anatolija Lenkova…


28 października 2012

Rozdział 5

Wobec, mam nadzieję, przejściowych trudności na Onecie i niemożnością dodania nowej notki, dzisiaj dalszy ciąg Olgi :D W dodatku trochę dłużej niż ostatnio... Miłej lektury!


Alexandretta



***


Sama nie wiem, ile czasu minęło. Siedziałam na krześle, patrzyłam na przeciwległą ścianę, ale tak naprawdę nic nie widziałam. Przed oczami wciąż przelatywały mi słowa wyczytane z akt ojca, a w głowie kłębiły się tysiące myśli. Za nic nie mogłam opanować łez, które ciurkiem płynęły mi po twarzy i kapały na blat stołu.
- Wszystko w porządku? – usłyszałam za plecami głos Terry’ego.
- Nie – potrząsnęłam głową, odwracając się. – Nic nie jest w porządku…
- Wiem, że to dla ciebie szok… - mężczyzna westchnął i usiadł obok.
- Szok – powtórzyłam ostatnie słowo. – Cóż za eufemizm – zadrwiłam. Zawsze tak reagowałam, kiedy byłam wściekła. – Właśnie się dowiedziałam, że całe życie byłam okłamywana przez własnego ojca, a ty nazywasz to szokiem?? – wstałam gwałtownie.
- Może źle się wyraziłem…
- Przestań! – krzyknęłam. – Przestań, do cholery! Tu nie chodzi o to, jak to nazwiesz! Oszukał mnie, rozumiesz?? Opowiadał o interesach, o ciężkich biznesowych spotkaniach, tłumaczył, że to wszystko dla nas!! A to były kłamstwa!! Kłamstwa opowiadane z premedytacją!! – wrzeszczałam.
- Uspokój się!!! – huknął nagle Terry.  Zamilkłam zaskoczona. – A co ci miał powiedzieć? – ciągnął już normalnym głosem. – Olga, córeczko, jestem szpiegiem? Kradnę tajne plany, zabijam złych ludzi? – teraz on drwił.
- Wszystko byłoby lepsze niż te łgarstwa…
- W jakim ty świecie żyjesz?? Był TAJNYM agentem!
- I co z tego??
- Ogarnij się – Terry chyba stracił cierpliwość. – Gdyby ci powiedział, już byś nie żyła. A on kochał cię ponad wszystko i nie wyobrażał sobie, że mógłby narazić cię na takie niebezpieczeństwo. Właśnie dlatego poprosił nas, żebyśmy mieli na ciebie oko. Jak widać słusznie…
- Kim byli ci ludzie? – zapytałam cicho.
- Jeszcze nie wiemy, Sara to sprawdza. Na pewno napad na ciebie miał związek z twoim ojcem. Zabiliśmy wszystkich, na których się natknęliśmy. Ale na pewno pojawią się inni…
- Inni?
- Twój ojciec miał wielu wrogów. Nie możesz tu zostać…
- Oszalałeś? – spojrzałam na niego zaskoczona. – Nigdzie się nie wybieram! Nie zostawię przyjaciół, szkoły…
- Owszem, zostawisz – Terry patrzył na mnie twardo. – Pojedziesz do domu, spakujesz się do jednej torby i wyjedziesz.
- Dokąd niby? Nie mam nikogo…
- Chcesz dorwać ludzi, którzy zabili twojego ojca i twoją rodzinę? – zapytał nagle.
- Moją… rodzinę? – wykrztusiłam. – Chcesz powiedzieć, że śmierć mojej matki i moich dziadków nie była przypadkowa? Że zabili ich ci sami ludzie?
- Dokładnie – potwierdził. – Chcesz ich dorwać?
- Chcę…
Nie miałam pojęcia, że to jedno krótkie słowo, które wyrwało mi się z gardła, w taki sposób zdeterminuje całe moje życie. I że niejednokrotnie będę żałowała tego wyboru…

Terry zawiózł mnie do mojego mieszkania i dał trzy godziny na spakowanie oraz przygotowanie się do wyjazdu. Po prostu – zabrać jedną torbę i na zawsze zniknąć.
Otworzyłam drzwi kluczem i cichutko je za sobą zamknęłam. W domu panowała absolutna cisza, więc ostrożnie ruszyłam do swojego pokoju. Jednak ledwie się tam znalazłam, obok mnie zmaterializował się Mark.
- Olga, na litość boską! – jęknął na mój widok zdławionym głosem. – Zwariowałaś?? Gdzie byłaś całą noc?? Obdzwoniłem wszystkich twoich kumpli, szpitale i posterunki policji!
- O co ci chodzi? – spojrzałam na niego zdziwiona. Nigdy się tak nie zachowywał.
- Martwiłem się, kretynko!
- Nic mi nie jest – mruknęłam, wyciągając z szafy torbę i zaczynając się pakować.
- Co ty robisz?
- Wyjeżdżam…
- Wyjeżdżasz?? Olga! – złapał mnie za rękę i odwrócił w swoją stronę. – Mów, do cholery, co się dzieje!
- Mark… - wyrwałam się szybko. Miałam wrażenie, że jego dotyk parzy moją skórę, nawet przez materiał bluzki. Wróciłam do pakowania, opowiadając mu wydarzenia ostatnich godzin. Słuchał w milczeniu, wiedząc, że muszę się wygadać. Był moim przyjacielem, zawsze mogłam liczyć na jego czas i uwagę.
- Boże… - westchnął, kiedy skończyłam. – To brzmi strasznie nieprawdopodobnie.
- Trudno uwierzyć, prawda? – usiadłam obok niego na łóżku.
- Jak film.
- Gorzej – prychnęłam. – Film można zawsze wyłączyć.
- A życia nie da się zatrzymać i tak po prostu wyjść?
- Dokładnie – potwierdziłam.
- Chciałabyś tak?
- A ty?
- Wiesz, co teraz bym chciał? – zapytał cicho.
- Co? – popatrzyłam na niego. Siedział tak blisko, że czułam ciepło jego ciała.
- To – pochylił się i pocałował mnie mocno. Zaskoczona, oddałam pocałunek. Przyciągnął mnie do siebie, obejmując jedną ręką za szyję, a drugą w pasie. Położyłam mu dłonie na udach, opierając się na nich, żeby być bliżej niego. Rozchyliłam lekko usta i pozwoliłam, żeby jego język zetknął się z moim. Dreszcz, który mnie w tym momencie przeszedł, uświadomił mi, że też na to czekałam. Całowaliśmy się zachłannie, jego ręce zaczęły błądzić po moim ciele, czułam je na plecach, ramionach, nawet na brzuchu i udach. Jego dotyk sprawiał, że cała drżałam i chciałam jeszcze. Oderwaliśmy się od siebie dosłownie na moment, tylko po to, żeby zedrzeć z siebie koszulki. Po chwili Mark popchnął mnie lekko, wylądowałam na plecach i dosłownie po sekundzie poczułam go na sobie. Popatrzył mi w oczy i znów zaczął mnie całować. Objęłam go i zaczęłam gładzić po karku, pod palcami czułam, obcięte na króciutko, włosy. Usta Marka zaczęły swoją wędrówkę po moim ciele. Pierwsza była szyja, potem obojczyk, jeden i drugi, wreszcie dotarł do piersi. Nie zdejmując stanika, pieścił je i całował, ugniatał i masował, aż brodawki skurczyły się i wyraźnie odznaczyły przez cienki materiał. Z moich ust zaczęły wyrywać się pojedyncze jęki, co najwyraźniej podnieciło go jeszcze bardziej. Zostawił moje piersi i ruszył dalej. Chwilę później byłam już bez spodni, a wargi Marka znaczyły wilgotny ślad na moim podbrzuszu i udach. Złapałam go za ramiona i przyciągnęłam z powrotem, tylko po to, żeby bez wahania zmienić pozycję i znaleźć się na nim. Teraz ja zaczęłam go całować i pieścić, co przyjął z wielką aprobatą i przeciągłymi westchnieniami. Zdjęłam mu spodnie, ale nie pozwolił mi na nic więcej. Znów znalazłam się pod nim, a sekundę później oboje nie mieliśmy na sobie bielizny. Rozchyliłam uda, Mark natychmiast skorzystał z zaproszenia i wszedł we mnie, mocno i głęboko. Krzyknęłam cicho, ale on zamknął mi usta pocałunkiem. Poczułam, jak zaczyna się poruszać, najpierw powoli, ale im głośniej jęczałam, tym jego ruchy stawały się szybsze. Objęłam go mocniej, dysząc mu do ucha, żeby nie ważył się teraz przestawać, bo inaczej go zamorduję. Roześmiał się cicho, chrapliwie i jeszcze pogłębił swoje pchnięcia. Cała dygotałam, wiedziałam, że spełnienie jest już blisko. Siła, z jaką orgazm przetoczył się przez moje ciało, niemal pozbawiła mnie tchu. Oddychając ciężko, po chwili poczułam, że Mark cały sztywnieje, potem nieruchomieje, aby za moment opaść na mnie ciężko.
Leżeliśmy tak przez kilka minut, usiłując uspokoić oddechy oraz rozszalałe emocje.
- Mark… - zaczęłam, niepewnie.
- Wiem, musisz iść – mruknął, wstając i szukając swoich bokserek.
- Jesteś zły?
- Skąd – zaprzeczył. – Wolę cię żywą, gdzieś daleko, niż martwą na tutejszym cmentarzu.
Ubrałam się szybko i stanęłam przed nim. Patrzył na mnie w milczeniu, po czym przygarnął do siebie i mocno pocałował. – Będę tęsknił…
Skinęłam głową, z trudem powstrzymując łzy. Wzięłam torbę i więcej nie zatrzymywana, wyszłam. Oboje wiedzieliśmy, że to był nasz pierwszy i ostatni raz. Bo najprawdopodobniej nigdy się już nie spotkamy…



25 października 2012

Rozdział 4


Mam nadzieję, że wybaczycie mi tak krótkie rozdziały :D Ale dopiero się rozkręcam i cały czas intensywnie myślę jak poprowadzić tą historię... Mam nadzieję, że to co się tutaj pojawi Was nie rozczaruje. :D
Miłej lektury.

Alexandretta

***

       Otworzyłam oczy i cicho jęknęłam. Noc, spędzona na podłodze, w pozycji siedzącej, nieźle dała mi się we znaki. Bolały mnie plecy, bolał tyłek zmuszony do kontaktu z twardą podłogą. Zanim zdążyłam się podnieść, drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł ten chudy mężczyzna. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko, po czym podał mi rękę, pomagając wstać.
- Chodź – polecił, wychodząc. Poszłam za nim, zła jak diabli i jednocześnie ciekawa, co też mnie teraz czeka. Czekało śniadanie, na stole w maleńkiej kuchni. Facet dłonią wskazał mi stołek, na którym przysiadłam i popatrzyłam nieufnie na stojący na blacie kubek z kawą i dwie kanapki.
- Jedz – odezwała się z kąta poznana wczoraj Sara. – Nie jest zatrute…
- Nic takiego nie powiedziałam – oburzyłam się, chociaż, muszę przyznać, taka myśl przeleciała mi przez głowę.
- Twoja mina mówi wszystko – roześmiała się kobieta. Miała przyjemny śmiech, jak Dzwoneczek z bajki Disney’a. Ostrożnie napiłam się kawy, smakowała całkiem nieźle, kanapki też wyglądały apetycznie, a ja byłam już bardzo głodna.
- Powiecie mi w końcu, kim jesteście i o co tu chodzi? – zapytałam, kiedy skończyłam jeść.
- Mam na imię Terry – po chwili wahania zaczął facet. – To jest Sara. Jesteśmy… z pewnej firmy. Twój ojciec prosił nas, żebyśmy mieli na ciebie oko…
- Mój ojciec? – kubek prawie wyleciał mi z ręki. – Mój ojciec nie żyje!
- To było krótko przed jego śmiercią…
- Ale… po co??
- Właśnie po to, żebyś nie skończyła w zaułku z kulą w głowie.
- Nic nie rozumiem. Dlaczego ci ludzie chcieli mnie zabić??
- Bo myślą, że wiesz coś, co może im zaszkodzić – wyjaśnił Terry. – Albo przynajmniej wiesz, gdzie to jest…
- Ale co ja mogę wiedzieć lub mieć?? Mój ojciec był zwykłym biznesmenem, co on miał wspólnego z waszą tajemniczą firmą??
- Rany, jaka ty głupia jesteś! – Sara poderwała się z krzesła. - Twój ojciec, złotko, był tajnym agentem! – kobieta stanęła nade mną z furią w oczach. – Szpiegował dla Stanów Zjednoczonych, zdobywał tajne informacje, narażał swoje życie!
- Co ty bredzisz?! – też wstałam, jeszcze bardziej zła. – Był biznesmenem, nie szpiegiem!
- Gówno wiesz! Zginął na służbie, przez jakiegoś gnojka, który go zdradził!
- Zginął w katastrofie lotniczej!
- Uspokójcie się – wtrącił się Terry, siłą sadzając mnie na stołku. – Sara mówi prawdę…
- Ale… jak to? – zdezorientowana klapnęłam na siedzisko. Poczułam łzy pod powiekami. Więc to wszystko to były kłamstwa?? Całe moje dotychczasowe życie opierało się na kłamstwach??
- Mówiłam ci, że to kretynka jest… - Sara spojrzała na faceta znacząco.
- Daj spokój – mruknął Terry i ukucnął przede mną. – Olgo, wiem, że ciężko ci w to uwierzyć. Ale twój ojciec naprawdę pracował dla CIA. Zrobił wiele dobrego dla tego kraju i powinnaś być z niego dumna…
- Nic nie rozumiem – chlipnęłam. – A jego interesy? Wyjazdy, szkolenia, klienci?
- Przykrywka, mała…
- Nie wierzę… - łzy ciurkiem płynęły mi po twarzy.
- Tak myślałem – westchnął Terry. – Zaczekaj chwilę… - wstał i wyszedł. Wrócił dosłownie po kilku sekundach niosąc w rękach kilka wypchanych teczek. – To akta twojego ojca i cały materiał operacyjny, jakim dysponujemy – położył papiery na stole. – Może jak to przeczytasz, zrozumiesz… Chodźmy, Saro…
Oboje wyszli, a ja zostałam sama. Sama ze stosem papierów, gdzie było opisane całe życie mojego ojca. Prawdziwe życie, a nie ta bajeczka, którą raczył nas na co dzień. Siedziałam odrętwiała i tępym wzrokiem wpatrywałam się brudnożółte okładki teczek. Tam była prawda, a ja nie byłam pewna, że chcę ją poznać. Czy chcę się przekonać, jaki naprawdę był mój ojciec? Nie wiem. Ale chyba nie mam innego wyjścia. Otarłam łzy wierzchem dłoni i zabrałam się do lektury.


23 października 2012

Rozdział 3


       Kobieta skinęła głową, sięgnęła do kieszeni, coś z niej wyjęła, po czym rzuciła to coś w stronę napastników. Mężczyzna, widząc to, objął mnie ramionami, starannie osłaniając własnym ciałem. Po kilku sekundach powietrzem wstrząsnął huk eksplozji, z okolicznych okien posypało się szkło, a z murów odłamki gruzu.
- Teraz! – wrzasnął, podrywając się na nogi i łapiąc mnie za rękę, pociągnął za sobą. Pobiegłam za nim, bo tak naprawdę nie miałam innego wyjścia. Kiedy znaleźliśmy się u wylotu uliczki, mój wzrok zahaczył o leżące na ziemi ciała. Nie był to zbyt przyjemny widok, poczułam, że robi mi się niedobrze i szybko odwróciłam głowę od nieruchomych oczu i rozrzuconych rąk. Facet wepchnął mnie na tylne siedzenie samochodu, samemu zajmując miejsce obok, a ta cała Sara wskoczyła na miejsce kierowcy. Ruszyliśmy z piskiem opon, bardzo szybko oddalając się od miejsca strzelaniny. W oddali usłyszałam wycie syren, pewnie straż i policja już pędziły. Obejrzałam się do tyłu i natychmiast dostrzegłam jadący za nami wóz, z którego okna wychylał się jakiś facet z bronią w ręce. Z ust wyrwał mi się zduszony okrzyk, mój obrońca spojrzał w to samo miejsce i zaklął głośno i wyraźnie.
- Gazu! – wrzasnął, wychylając się przez okno i strzelając w kierunku goniącego nas auta. Napastnik odpowiedział ogniem, tylna szyba naszego samochodu rozpadła się na tysiąc kawałków, a ja poczułam drobinki szkła we włosach. Facet złapał mnie za kark i gwałtownie przygniótł do siedzenia. – Schowaj się, kretynko!
Od tego momentu nie wiedziałam już nic, ani gdzie jedziemy, ani co się dookoła dzieje. Słyszałam tylko strzały i wściekłe mamrotanie babki za kierownicą. Wóz gwałtownie skręcił, wbiło mnie w drzwi, za moment tor jazdy wrócił do normalności, za to prędkość zdecydowanie nie, bo miałam wrażenie, że z minuty na minutę jedziemy coraz szybciej. O ile to w ogóle było możliwe. Po chwili zdałam sobie sprawę, że strzały ucichły, a ręka z mojego karku zniknęła. Ostrożnie się wyprostowałam i spojrzałam na siedzącego obok mnie mężczyznę. Musiałam mieć chyba dziwną minę, bo roześmiał się i schował pistolet do kabury pod pachą.
- Nie patrz tak, mała – powiedział rozbawionym głosem. – Uratowaliśmy ci tyłek, wypadałoby podziękować…
- Dziękuję – odparłam odruchowo. – Ale nic nie rozumiem…
- Nie musisz rozumieć – mruknął. – Dostosuj się tylko…
- Do czego? – nie zrozumiałam.
- Do sytuacji…
- Chyba mnie to przerasta… Kim wy w ogóle jesteście??
- Wszystko w swoim czasie – odezwała się Sara, po czym znów skręciła i po chwili zatrzymała samochód przed niepozornym budynkiem. Wysiadła, a facet zrobił to samo. Czułam, że też powinnam iść w ich ślady, ale nie mogłam się ruszyć. Nagle drzwiczki po mojej stronię się otworzyły, do środka wsunęła się chuda ręka, która złapała mnie za ramię i boleśnie ścisnęła, wyciągając jednocześnie na zewnątrz.
- Rusz się , mała – usłyszałam – Nie możemy tu siedzieć do jutra…
Facet poprowadził mnie w kierunku domu, a kiedy weszliśmy do środka, bez słowa zaprowadził do pokoju w głębi korytarza. Wepchnął mnie do środka nie bawiąc się w żadne subtelności. Nie spodziewałam się tego, ale ciało, latami ćwiczone, nie dało się podejść, więc zamiast wylądować nosem w podłodze, po prostu znalazłam się na kolanach, podpierając rękoma. Zanim zdążyłam się podnieść, trzasnęły drzwi i usłyszałam jak mężczyzna przekręca klucz w zamku. Poderwałam się gwałtownie i przypadłam do nich.
- Hej! – wrzasnęłam – Co jest?? Wypuście mnie! – odpowiedziała mi cisza, więc z całej siły walnęłam pięścią w drewniane skrzydło. – Słyszycie?? Wypuście mnie!! Nie macie prawa mnie tu trzymać!! – nadal cisza. – Do cholery!! Wypuście mnie!! – żadnej reakcji. – Słyszycie?? Wy-puś-cie mnie!!  - każdej sylabie towarzyszyło uderzenie w drzwi. Jednak nic to nie pomogło, tylko ręka rozbolała mnie jeszcze bardziej. Mimo to wrzeszczałam dalej, zdzierając sobie gardło, chociaż już wiedziałam, że gówno mi to pomoże. – Kim wy, do cholery, jesteście?? – strach w moim głosie był aż nadto słyszalny, o co byłam na siebie zła, bo nie chciałam dawać im takiej satysfakcji. Zero odpowiedzi sprawiło, że dałam sobie spokój z okrzykami. Rozejrzałam się po pokoju, nic w nim nie było, żadnego mebla, absolutnie nic. Byłam coraz bardziej przerażona, bo czułam, że wpadłam z deszczu pod rynnę. W końcu, zmęczona nieziemsko i kompletnie zdezorientowana, usiadłam na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Niech to szlag, ale się wpakowałam!


21 października 2012

Rozdział 2


       Facet ruszył w moją stronę, unosząc lekko nóż i szykując się do zadania ciosu. Chciał mnie zabić czy tylko obrabować? Chyba jednak to pierwsze. Wystarczyły zaledwie trzy duże kroki, aby znalazł się tuż przy mnie. Lewą rękę wyciągnął do przodu, chcąc zapewne złapać mnie za ramię, prawią podniósł, ustawiając ostrze trochę pod kątem. Wytrzeźwiałam w mgnieniu oka i zmusiłam moje ciało do działania. Zdążyłam jeszcze w duchu podziękować tatusiowi, że z takim uporem maniaka wysłał mnie, od piątego roku życia, na lekcje karate oraz Markowi, który przekonał mnie do zajęć z Krav Magi. Odchyliłam się lekko, z całej siły zablokowałam ramię z nożem, po czym drugą ręką zadałam napastnikowi gwałtowny cios w krtań. Faceta zatkało i to dosłownie. Zatrzymał się w pół kroku, wolną ręką złapał się za gardło i upadł na kolana upuszczając nóż, który  odkopnęłam najdalej jak się dało. Mężczyzna, usiłując złapać oddech, spojrzał na mnie wściekle, ale miałam to gdzieś. Mocnym ciosem w skroń posłałam go na ziemię, gdzie znieruchomiał. W tej samej chwili z cienia wychyliły się kolejne dwie postacie, te jednak, zamiast noży, w rękach dzierżyły pistolety. I celowały prosto we mnie.
- O matko – jęknęłam, zaskoczona nieziemsko. Nie wyglądało mi to na zwykły napad, więc o co tak naprawdę chodziło??
Mężczyźni nie zatrzymali się nawet na moment, dosłownie po sekundzie padły strzały, świsnęły kule, jednak, o dziwo, żadna mnie nie trafiła. Za to za moimi plecami pojawiła się para ludzi, wysoki, szczupły mężczyzna i trochę od niego niższa kobieta, z krótką fryzurką w kolorze blond. Mężczyzna, widząc że skamieniałam, silnym ciosem zbił mnie z nóg i powalił na chodnik, jednocześnie strzelając. I to na tyle skutecznie, że bandyci podzielili mój los, lądując na ziemi. Leżałam na brzuchu i przerażona patrzyłam, jak ten facet sprawdza po kolei puls postrzelonym napastnikom. Moje przerażenie wzrosło, gdy doszedł do tego ogłuszonego przez mnie, a kiedy okazało się, że wciąż żyje, bez zastanowienia strzelił mu prosto w głowę.
- Kurwa… - wyrwało mi się cichutko, bo przestałam już rozumieć cokolwiek.
- Czysto – usłyszałam głos mężczyzny. – Ona jak?
- Żyje, nic jej nie będzie – lekko zachrypniętym głosem odpowiedziała jego towarzyszka.
- Wstawaj – facet błyskawicznie znalazł się obok mnie, złapał za ramię i jednym ruchem poderwał na nogi. Rzuciłam mu spłoszone spojrzenie, odruchowo przyjmując postawę obronną. Roześmiał się cicho. – Nie masz szans, mała. Poza tym, gdybyśmy chcieli cię zabić, już byś nie żyła…
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Ja, zawsze taka gadatliwa i pyskata! Ale ta sytuacja chyba mnie trochę przerosła.
- Zbierajmy się – poleciła stanowczo kobieta odwracając się i ruszając w kierunku głównej drogi. Zrobiła jednak raptem z dwa kroki, kiedy nad naszymi głowami znów huknęły strzały.
- Co jest, do cholery?? – mężczyzna pociągnął mnie gwałtownie za najbliższy kubeł ze śmieciami, przygniótł do muru i rozejrzał dookoła. – Saro, widzisz coś??
- Na drugiej – zabrzmiała odpowiedź.
- Dasz radę?
- Jak najbardziej! – oboje jak na komendę zaczęli strzelać w kierunku napastników. Patrzyłam na to wszystko przestraszona, ale też zafascynowana. Czułam się jak na planie jakiegoś sensacyjnego filmu, niemal czekałam, aż zza rogu wychyli się reżyser i zawoła coś w stylu „Stop! Świetna scena!”. Facet zmienił magazynek i strzelał dalej, a przeciwnicy odpowiadali nieprzerwanym ogniem.
- Saro, plan B!


Rozdział 1

Witajcie Kochani!
Przed Wami, dość długo oczekiwane, przygody naszej starej znajomej Olgi. W zasadzie, jej historia od początku, czyli jak się to w ogóle zaczęło... Ale nie bójcie się, wszystkich tajemnic od razu nie wyjawię :D
Na razie krótko, ale mam nadzieję, że się spodoba :D
Zatem zapraszam do lektury i komentowania.


Alexandretta



***





         Wrzuciłam portfel do torby, szybko ubrałam kurtkę i pożegnawszy swoich przyjaciół, wyszłam z knajpy. Oblewanie rozpoczęcia roku akademickiego, w dodatku ostatniego w naszej uczelnianej karierze, nieco się przeciągnęło. Odetchnęłam głęboko chłodnym, nocnym powietrzem i opatuliłam szyję szalem. Był początek października, a wczesno-październikowe wieczory bywają bardzo zdradliwe. Rozejrzałam się dookoła, ale oprócz podchmielonej grupki studentów nikogo więcej nie dostrzegłam. Sprawdziłam jeszcze, czy zabrałam wszystkie swoje rzeczy i ruszyłam w kierunku mieszkania. A raczej studenckiej nory, którą wynajmowałam razem z trojgiem moich przyjaciół, Emmą, Chrisem i Markiem. Znaliśmy się od szkoły podstawowej i chociaż każde z nas studiowało coś innego, pracowało i miało mnóstwo swoich spraw, nadal trzymaliśmy się razem. Co było o tyle dziwne, że mieliśmy zupełnie różne charaktery i podejście do życia. Rozsądna aż do bólu Emma, podrywacz Chris, wychodzący z każdej imprezy z nową panienką, roześmiany Mark, w tygodniu pilny student, a w weekend zamieniający się w szalonego imprezowicza i wreszcie ja, czasami wredna, czasami złośliwa, zwykle działająca bez zastanowienia, ale dla tych najważniejszych osób gotowa na wszystko, studentka lingwistyki stosowanej z wielkim talentem do języków, dorabiająca tłumaczeniami w niszowym wydawnictwie.
Skręciłam w boczną uliczkę, zastanawiając się, jakim cudem jeszcze się nie pozabijaliśmy, albo chociaż nie pokłóciliśmy na śmierć i życie. Niesamowite.

        Z zamyślenia wyrwał mnie dość nietypowy odgłos. Uniosłam głowę i stanęłam jak wryta. Kilka kroków przede mną, ubrany w czarną, skórzaną kurtkę i czarne dżinsy, stał postawny mężczyzna. To, że stał, to jeszcze pół biedy, gorzej, że w jego prawej ręce dostrzegłam całkiem okazały nóż sprężynowy. Czyli tym nietypowym odgłosem był dźwięk sprężyny uwalniającej ostrze. Stałam i patrzyłam na niego, gorączkowo starając się wymyślić jakieś wyjście z tej absurdalnej sytuacji. Absurdalnej, bo kto mądry napada studentkę?? A jeszcze, akurat dzisiaj, mój osławiony instynkt, został lekko przytępiony wypitym w knajpie alkoholem i poszedł w najlepsze spać, zostawiając mnie na pastwę rozumowi. A rozum podpowiadał, że najlepiej byłoby odwrócić się na pięcie i wziąć nogi za pas. Tylko co z tego, skoro nogi nie chciały go słuchać?! Miałam wrażenie, że wrosły w chodnik, zapuściły korzenie i jeszcze zakwitły. Niech to szlag! Czy ja zawsze muszę pakować się w coś takiego??