18 września 2015

Rozdział 46

Olga nie mogła uwierzyć własnym oczom. Owszem, ostatnio było miedzy nimi inaczej. No dobra, było źle… Ale to nie był powód, żeby przelecieć sekretarkę ich szefa!! Bo dokładnie to robił w tej chwili Max. Pieprzył Jacqueline, francuską sekretarkę ich francuskiego szefa. A ta zdzira opierała się o biurko, wypinała w jego stronę swój blady, kościsty, francuski tyłek i jęczała z tym cholernym francuskim akcentem „Tak, Max! Jeszcze, Max! Nie przestawaj, Max!” Olga w pierwszej chwili chciała tam wpaść, złapać ją za te tlenione blond kudły i wywlec zza tego biurka. A potem rzucić o ścianę i dołożyć kilka kopnięć w dowolne części ciała. Podobnie chciała zrobić Maxowi, z tym że akurat w jego przypadku ograniczyłaby się tylko do jednego anatomicznego szczegółu. Krocza. Urwałaby mu jaja i powiesiła na klamce! W dodatku oboje byli tak zajęci sobą, ona jęczeniem i wypinaniem się, a on dogadzaniem jej, że w ogóle nie zwrócili uwagi, że ktoś uchylił drzwi i na nich patrzy. Chociaż w zasadzie Olga była przekonana, że Max wyczuł, że ktoś patrzy. Ale miał to gdzieś. Agentka zacisnęła pięści i zagryzła wargi. Po pierwszym szoku, kiedy już czerwona plama przestała zasłaniać jej wzrok, opanowała się. Powoli stawała się mistrzynią w ukrywaniu własnych uczuć. Czuła, że nie ma sensu im przerywać, że Max i tak znajdzie milion wymówek, żeby udowodnić jej, że nie mógł postąpić inaczej i zrobił to wszystko tylko i wyłącznie dla dobra misji. Misji, akurat. Olga zastanowiła się, ile było już takich misji, kiedy znikał, niby w ważnych sprawach, a tak naprawdę szedł na podryw. Ostatnio, pewnie dużo. Bo źle się działo już od pewnego czasu i ona nie umiała temu zaradzić. Nawet ta namiętność zniknęła, która zawsze im towarzyszyła. Oldze bardzo jej brakowało, chyba uzależniła się od tego ich ostrego, nieskrępowanego seksu, od aluzji, spojrzeń i dotknięć. Czuła, że są bardzo bliscy końca. A teraz miała tego dowód czarno na białym. Najgorsze, że wciąż go kochała i wciąż potrzebowała. Pomimo tego, co jej robił, co zrobił i kim przez niego się stała. Kobieta poczuła łzy pod powiekami. Nie powinna się tak rozklejać, to nie było w jej stylu. Była twarda, czyż nie? Do jej uszu doszły znajome dźwięki świadczące, że jej małżonek zaraz skończy swoje popisy. Olga zgrzytnęła zębami, ostrożnie zamknęła uchylone drzwi i powoli wycofała się korytarzem. Dywanowa wykładzina tłumiła jej kroki, więc nie bała się, że ktoś usłyszy jak idzie. Szybkim gestem otarła pojedyncze łzy z policzków i weszła na klatkę schodową. Nie chciała czekać na windę ryzykując, że rozbawieni kochankowie ją zobaczą. Jak stoi i użala się nad sobą i swoim małżeństwem. Teraz wcale nie była taka pewna, czy nadal chce je kontynuować. Zbiegła schodami piętro niżej, o mało nie łamiąc obcasów na zakręcie. Weszła na korytarz, gdzie mieściło się podręczne archiwum i ruszyła w stronę kolejnych schodów. Budynek był tak skonstruowany, że miał dwie klatki schodowe. Przeciwpożarowa znajdowała się na jego północnej ścianie i prowadziła od samej góry po sam dół. Natomiast wewnętrzna łączyła poszczególne piętra kawałkami, nie tworzyła całości, przez to chcąc iść tylko schodami należało przechodzić również przez poszczególne piętra. Było to niekiedy uciążliwe, ale dzięki temu można było chociaż wizualnie poznać pracowników korporacji. Olga więc, żeby wrócić do swojego biura, musiała teraz przejść kilka pięter. Szła szybko przez opustoszały korytarz mijając równie puste pokoje. Akurat na tym piętrze nie było ich dużo, raptem kilka dla archiwistów, których zadaniem było pilnowanie porządku w firmowym archiwum, układanie dostarczanych dokumentów oraz odnajdywanie potrzebnych teczek, jeśli pojawiła się taka potrzeba. Pomimo postępu i nowinek technicznych mnóstwo rzeczy było jednak drukowane, jak choćby różnego rodzaju raporty, potwierdzenia transakcji, czy umowy z klientami. Wiadomo, że najważniejsze projekty gromadzono w specjalnie zabezpieczonych pomieszczeniach, odpowiednio w wersjach papierowej i elektronicznej, ale codzienne dokumenty spoczywały po prostu na wielkich regałach. Mimo, że była wściekła jak rzadko, nie straciła czujności. Co prawda, nie spodziewała się tutaj nikogo o tej godzinie, ale ciche skrzypnięcie drzwi zatrzymało ją w pół kroku. Z pomieszczenia kawałek dalej ostrożnie wyszedł jakiś facet w uniformie sprzątacza i, widząc stojącą kobietę, też się zatrzymał. Przez ułamek sekundy patrzyli na siebie w niemym zaskoczeniu, po czym mężczyzna płynnym ruchem wyciągnął zza pazuchy pistolet i strzelił do niej. A Olga, równie płynnym ruchem, rzuciła się pięknym szczupakiem na podłogę. Kula świsnęła tuż obok niej, zrobiła dziurę w gipsowej ścianie i poleciała dalej. Agentka przetoczyła się po posadzce i kuląc się pod ostrzałem, ruszyła biegiem w stronę najbliższych drzwi. Otworzyła je i z impetem wpadła do pomieszczenia, które okazało się łazienką. Poślizgnęła się na płytkach, bo obcasy jej czółenek rozjechały się w dwie różne strony, wylądowała na tyłku, uderzając jednocześnie plecami o ścianę. Zaklęła wściekle, że nie zabrała ze sobą żadnej broni, nawet noża, poderwała się na równe nogi i z trudem utrzymując równowagę, złorzecząc pod nosem, jednym susem wskoczyła do najbliższej kabiny, zamykając za sobą drzwi i przekręcając zasuwkę. Wiedziała, że to i tak faceta nie powstrzyma, ale może przynajmniej spowolni i ona zdąży coś wymyślić. Klęła również na Maxa, którego nie było przy niej w momencie, kiedy był jej najbardziej potrzebny. Usiadła na sedesie i zaczęła nasłuchiwać. Już po chwili drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, a ciężkie buciory zadudniły na podłodze. Olga skuliła się jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe, podkurczając nogi. Sekundę później pomieszczenie przeszyły pierwsze strzały, robiąc dziury w drewnianych ściankach poszczególnych kabin. Olga otoczyła głowę ramionami, kuląc się najmocniej jak tylko mogła. Niewiele to pomogło, zabłąkana kula zrykoszetowała, przeszyła jej ramię i niemal zwaliła na podłogę. Kobieta z trudem powstrzymała okrzyk bólu, niemrawe jęknięcie zapewne nie było słyszalne. Ramię bolało ją jak cholera, z trudem skupiła się na odgłosach dochodzących zza podziurawionych drzwi. Napastnik najwyraźniej stał tuż przed jej kabiną i właśnie zmieniał magazynek. Olga poczuła, że to szansa, która już się nie powtórzy. Odsunęła zasuwkę, zaparła się, nie zważając na ból ręki, po czym wykonała gwałtowny wykop wprost w drzwi. Które otworzyły się równie gwałtownie, trafiając faceta wprost w ramię i głowę. Zaskoczony napastnik poleciał do tyłu, wypuszczając z ręki broń. A Olga wyprysnęła z kabiny niczym wyrzucona z katapulty, długim ślizgiem na kolanach przejechała po posadzce i pierwsza dorwała upuszczony pistolet. Facet otrząsnąwszy się z zaskoczenia, rzucił się na nią, złapał ją za nogę i silnym chwytem przytrzymał, ale agentka odwróciła się lekko i nacisnęła spust, trafiając go wprost w ramię. Nie chciała go zabijać, musiał być żywy, żeby doprowadzić ich do swoich zleceniodawców. Postrzał w ramię był więc jak najbardziej dopuszczalny. Mężczyzna krzyknął krótko, puścił ją i złapał się za ranę, a Olga poderwała się na nogi, doskoczyła do niego i jednym silnym uderzeniem w skroń posłała w niebyt. Wyszła na korytarz, szybko znalazła kantorek konserwatorów, zabrała z niego kilka plastikowych opasek i wróciła do powalonego napastnika. Wciąż odczuwała wściekłość, teraz już graniczącą z furią, co sprawiało, że nie dość, że nie czuła bólu, to jeszcze dysponowała jakąś nadludzką siłą. Bez problemów przewróciła gościa na brzuch, związała mu ręce i nogi, po czym wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi.

Winda czekała na piętrze, zablokowana, więc agentka wcisnęła odpowiedni guzik i chwilę później znalazła się na piętrze, gdzie mieścił się gabinet Maxa. Wparowała do środka bez pukania, powodując lekki popłoch na twarzy pięknej Jacqueline. Na Maxa nie, on dalej siedział w swoim fotelu, bez marynarki i w rozchełstanej koszuli.
- Skończyłeś się już zabawiać?? – zapytała Olga zimnym, ostrym głosem, stając przed jego biurkiem. Jej wygląd wzbudził w nim niemałe zaskoczenie, była brudna, rozczochrana i zakrwawiona. – To rusz dupę i chodź! – rozkazała, odwracając się i wychodząc na korytarz. Doherty, nie zwracając uwagi na swoją kochankę, poderwał się i błyskawicznie znalazł przy swojej partnerce.
- Olga, co się stało?? – zatrzymał ją gwałtownie, łapiąc za ramię. Akurat za zranione, więc syknęła z bólu i wyrwała się szybko.
- Chyba znalazłam naszego podejrzanego – mruknęła, idąc szybkim krokiem w kierunku windy.
- Jesteś ranna – stwierdził, kiedy kabina ruszyła.
- Jestem – wzruszyła ramionami. – Obchodzi cię to?
- Oczywiście – warknął, wytrącony z równowagi jej zachowaniem. Czuł bijącą od niej wściekłość wymieszaną z urazą. – Dlaczego sądzisz, że mogłoby być inaczej?
- Może dlatego, że… - Olga urwała i rzuciła mu gniewne spojrzenie. – Nieważne, to nie jest temat na teraz. Facet był w archiwum, zaczął do mnie strzelać. Ostatni raz idę gdziekolwiek bez broni!
- Dobrze – Max nieuważnie skinął głową. Intensywnie myślał, co dalej. – Gdzie on teraz jest? Żyje w ogóle?
- Oczywiście, że żyje – odparła z urazą. – Nie zabiłabym naszego jedynego świadka. Jest w damskim kiblu, ogłuszyłam go i związałam.
- Dzielna dziewczynka – Max cmoknął ją w czoło, ale Olga odsunęła się stanowczo, jakby ze wstrętem. Doherty w jednej chwili zrozumiał czego była świadkiem, w końcu znał ją już na tyle długo, żeby poznać jej reakcje. Poczuł, że nie będzie łatwo ją udobruchać. O ile w ogóle mu się to uda. Stłumił westchnienie i wysiadł z windy, która zatrzymała się na odpowiednim piętrze.

            Facet faktycznie leżał na posadzce w damskiej łazience. I powoli zaczynał odzyskiwać przytomność. Max pochylił się nad nim i przyjrzał mu się uważnie. Rzeczywiście, żył, a postrzał nie był na tyle groźny, żeby się nim przejmować. Olga stała obok i zniecierpliwiona tupała obcasem o podłogę.
- Zadzwoń do Pierre’a – polecił swojej partnerce, widząc jej zniecierpliwienie. – Niech tu przyjedzie jak najszybciej… - Olga skinęła głową i wyszła, żeby wykonać telefon. Pierre Arnaud był ich francuskim szefem i jednocześnie szefem tego oddziału Net-Com’u. Olga już dawno odkryła, że Net-Com tworzy programy szpiegujące, zarówno wojskowe, jak i cywilne, co było bardzo skrzętnie ukrywane, bo oficjalnie byli tylko filią amerykańskiej firmy informatycznej. Dlatego agenci dostali wolną rękę i pełną swobodę działań. Dlatego firma była tak cenna, bo te programy były cholernie dobre. Dlatego trzeba było znaleźć szpiega szybko i po cichu, bo nie mogli przecież prowadzić takiej działalności na terenie innych krajów. Nie mogli przecież tworzyć i instalować programów szpiegujących w rządowych budynkach nie należących do Stanów Zjednoczonych. W jakichkolwiek budynkach nie należących do Stanów Zjednoczonych. To było absolutnie niedopuszczalne i nielegalne.

Pierre przyjechał dziesięć minut później, najwyraźniej był gdzieś w pobliżu. Na widok leżącego sprzątacza zaklął, bardzo głośno i bardzo sugestywnie, co bardzo nie pasowało do jego wizerunku dystyngowanego Francuza.
- Dla kogo pracuje? – zapytał, kiedy już przestał wyrzucać z siebie słowa powszechnie uważane za niecenzuralne.
- Jeszcze nie wiemy – odpowiedział mu Max. – Ale dowiemy się, bez obaw.
- Jak?
- Pierre, lepiej żebyś nie wiedział – wtrąciła spokojnie Olga. Ten spokój był pozorny i Max to doskonale widział. Arnaud spojrzał na kobietę z namysłem.
- Mam się nie interesować…
- Mamy swoje metody… - wyjaśniła, nieco pokrętnie.
- Nielegalne metody – prychnął.
- Pierre, jeśli chciałeś legalnych metod, trzeba było iść na policję – warknęła agentka.
- Masz rację – westchnął mężczyzna. – Nie wiem, po co w ogóle o to pytam. Działajcie. Chcę wiedzieć, kim jest ten facet i dla kogo pracuje. Będę czekał na wieści u siebie w gabinecie… - z tymi słowami wyszedł. Olga i Max spojrzeli na siebie, jednocześnie unosząc brwi w lekkim zaskoczeniu. W końcu agent wzruszył ramionami i podźwignął przytomnego już więźnia na nogi. Chwilę wcześniej, profilaktycznie, zakneblowali go, żeby nie wrzeszczał. Kilka minut później Max wepchnął pojmanego mężczyznę do niewielkiego pomieszczenia w piwnicy budynku. Było specjalnie wygłuszone i znajdowało się w miejscu, gdzie nikt się nie zapuszczał. Usadził go na krześle i stanął tuż przed nim, przypatrując mu się zmrużonymi oczyma. Olga usiadła sobie w kąciku, na niskim stołku i opierając się o ścianę, zamknęła oczy. Adrenalina opuściła już jej krwioobieg i kobieta zaczynała odczuwać nie tylko zmęczenie, ale również skutki postrzału. Dlatego inicjatywę oddała Maxowi i miała gdzieś, jak to wykorzysta. A Doherty, po szybkim opatrzeniu jej, bez ociągania przystąpił do swojego ulubionego zajęcia. Nie miał ze sobą swojej walizeczki ze wspomagaczami pamięci i mówienia, ale i tak miał swoje metody.

10 września 2015

Rozdział 45

Pierwsze kilka dni minęło agentom na bardzo prozaicznych czynnościach, jak chociażby ogarnianie mieszkania, gdzie zostali zakwaterowani. Oboje doszli do wniosku, że skoro mają tu mieszkać, w sumie nie wiadomo jak długo, to niech to wszystko ma ręce i nogi. Co prawda, liczyli się z tym, że większość czasu i tak będą w rozjazdach, bo znając Martom’a zarzuci ich pracą, czyli zadaniami do wykonania i ludźmi do odstrzelenia. Ale mimo wszystko, chcieli mieć do czego wracać.
A potem przyszły kolejne zadanie. Kolejne misje, ciężkie i łatwe, szybkie i długie. Berlin, Madryt, Kopenhaga, Amsterdam, Praga... W sumie to mało było miast, których nie odwiedzili, chociaż na chwilę. Czasami misja wymagała większego zaangażowania, obserwacji, czy pracy pod przykryciem. Czasami tylko załatwienia i szybkiego zniknięcia. Zawsze mogli liczyć na niewielkie wsparcie miejscowych agentów terenowych. Ale zazwyczaj radzili sobie sami, nie wchodząc sobie w drogę. Głównie ze względu na bezpieczeństwo. Im mniej ludzi o nich wiedziało, tym pewniejsze były kolejne misje. Dyskrecja to podstawa, chociaż plotka i tak robi swoje. Ale nie zawracali sobie głowy pogłoskami, które gdzieś tam krążyły. Robili swoje i już.

Ukrywanie się przed agentami wszelkiej maści, ludźmi, którzy z jakiś powodów (prawdziwych, bądź nie) dybali na ich życie, weszła im na tyle w krew, że mogli być pewni swojej kryjówki. Musieli mieć bezpieczną przystań, gdzie chociaż przez chwilę mogli odetchnąć i skryć się przed całym światem. Kiedy nie byli na misji, po prostu odpoczywali. To znaczy Olga odpoczywała, a Max’a nosiło. Owszem, spędzał jakiś czas w ich mieszkaniu, ale głównie gdzieś jeździł. Gdzie, Olga nie wiedziała, bo nawet jeśli pytała, to i tak nigdy jej tego nie powiedział. Zbywał ją półsłówkami, mętnymi wyjaśnieniami albo po prostu pomijał milczeniem jej pytania. Agentka nie czuła się z tym dobrze, czuła, że coś jest nie tak. Nawet namiętność, która do tej pory panowała w ich związku, teraz osłabła. Ale nigdy kobieta nie zniżyła się, żeby go śledzić. Albo sprawdzać. Ufała mu, wiedziała, że jej nie skrzywdzi, a skoro małżeństwo, na które sam nalegał i które było jego pomysłem, tak go zaczynało ograniczać, nie miała zamiaru trzymać go na siłę przy sobie. Podejrzewała, owszem, że w grę wchodzą albo inne kobiety, albo jakieś nie do końca jasne interesy, ale nie wnikała. To był jeden z efektów jej szkolenia: nie interesuj się za bardzo, bo im mniejsza wiedza, tym jesteś bezpieczniejszy. Szkoda tylko, że tę zasadę stosowała jedynie wobec swojego męża i partnera. Kiedy Max znikał, ona nawiązywała nowe znajomości i pozyskiwała nowych informatorów. Było tak w każdym mieście, w którym się znaleźli, więc po niespełna roku dysponowała całkiem nieźle rozgałęziona siatką pomocników, którzy przesyłali jej całkiem konkretne informacje. Zweryfikowane i potwierdzone informacje. Część z nich wykorzystywała w ich pracy, ale były i takie, których na chwilę obecna nie mogła w niczym wykorzystać. Więc gromadziła je, bo nigdy nie wiadomo, co się człowiekowi w życiu przyda. Były to głównie dość kompromitujące informacje, o znanych i mniej znanych osobach, szeroko pojętej mafii i innych grupach przestępczych. A także dane pozwalające zidentyfikować już powstałe albo dopiero rodzące się komórki terrorystyczne. Jeśli ani ona, ani Max nie mogli w tej kwestii zareagować, bo informacja kolidowała z aktualną misją, Olga przekazywała dane odpowiednim ludziom z innych organizacji. Dzięki czemu również w tych kręgach zyskała sporo znajomych, niekoniecznie bardzo wdzięcznych, ale na pewno obojętnie życzliwych. I dzięki temu wiedziała, że w razie kłopotów może poprosić o pomoc. Max nie wiedział o większości tych znajomości i przysług. Po pierwsze dlatego, że raczej by tego nie pochwalił, a po drugie: znikał na tyle często nic nie mówiąc, że Olga, pomimo uczucia do niego i teoretycznej małżeńskiej lojalności, trzymała język za zębami. Instynkt mocno w niej krzyczał, że lepiej będzie jak pewne rzeczy pozostaną w ukryciu. W podjęciu takiej decyzji pomogły jej także rozmowy z Aleksandrem, którego zaufanie do Maxa było mocno ograniczone, choć lepszym określeniem byłoby, że nie miał go wcale. Nie cierpiał go i w każdej rozmowie jej o tym przypominał. Olga śmiała się z tej jego niechęci i generalnie nic sobie z tego nie robiła. Ale w jednym przyznała mu rację: milczenie jest złotem, a im mniej człowiek wie, tym spokojniej śpi. Olga wcale nie spała spokojnie, tym bardziej, że od pewnego czasu Max znikał również na noce. Nie całe, ale część. Dlatego kolejne zadanie przyjęła z ulgą. Pomimo, że było trudne. Mieli jechać do Paryża i jako pracownicy korporacji sprawdzić, czy ktoś z jej pracowników nie sprzedaje informacji wrogom Stanów Zjednoczonych. Amerykańskie interesy na europejskiej ziemi należało chronić. Tym bardziej, że systemy informatyczne wprowadzane na francuskim rynku były na tyle cenne, że konieczne okazało się znalezienie zdrajcy.

Olga, ubrana w korporacyjny uniform, czyli granatową spódnicę do kolana, białą bluzkę i granatowy żakiecik, przekroczyła próg szklanego wieżowca. Od dwóch tygodni pracowała w tej firmie jako pracownik administracyjny i zajmowała się zaopatrzeniem. Jej dział zatrudniał jeszcze trzy takie osoby jak ona, dwie kobiety i jednego mężczyznę. Kobiety, Sonia i Margarit, obie Francuzki, były całkiem sympatyczne i ogarnięte. Gerard był mrukiem i bubkiem, ale dawał się znieść. Każde z nich miało swój zakres obowiązków i raczej nie wchodzili sobie w drogę. Olga też dawała radę, chociaż jako nowa miała nieco taryfy ulgowej. I nie tylko dlatego. Jej bezpośredni szef wiedział kim jest naprawdę, musiał wiedzieć, żeby jej pomóc w śledztwie. I żeby ją chronić przed wpadką. Max został zatrudniony na stanowisku kierowniczym i miał więcej swobody niż ona. Dla zadania to było bardzo dobrze, dla samej Olgi troszkę mniej, bo zupełnie straciła kontrolę nad jego poczynaniami. Widywali się tylko w przelocie i w domu, chociaż to i tak było eufemizmem, bo Max zazwyczaj siedział znacznie dłużej niż ona. Tłumaczył, że musi się angażować, żeby nie spalić przykrywki. Oraz tym, że musi przecież jakoś zbierać potrzebne im informacje. Na razie nie znaleźli żadnych przecieków, ale Martom od początku podejrzewał, że mają do czynienia z profesjonalistami. Dlatego Olga, jak każdego ranka, zaczęła swój dzień od kawy, sprawdzenia maili, a potem ruszyła na mały obchód po biurowcu. Oficjalnie, żeby sprawdzić zaopatrzenie kuchni i skrytek. Tak naprawdę sprawdzała korytarze i dostępne jej pomieszczenia, czy nie ma tam poukrywanych podsłuchów albo mikrokamer. Max codziennie robił to samo, ale miał kartę wejścia o większych uprawnieniach, więc miał większe możliwości. Codziennie przesyłali sobie raporty. Dodatkowo Olga podpięła się pod firmowy serwer i sprawdzała pocztę wszystkich pracowników, zarówno służbową, jak i prywatną. Właściwie polegało to na tym, że miała zainstalowany specjalny program, który robił to za nią, ściągając wszystko na jej laptopa. Czego nie zdążyła sprawdzić w pracy, sprawdzała w domu. Ale do tej pory niczego nie znalazła.

Idąc korytarzem,  natknęła się na swojego męża, który tutaj nie był jej mężem, a panem kierownikiem. Ale ponieważ byli akurat absolutnie sami, mogli pozwolić sobie na zachowanie nieco bardziej intymne.
- Hej, skarbie - Max uśmiechnął się na jej widok. Prezentował się wyśmienicie w szarym garniturze i błękitnej koszuli.
- Cześć – Olga zachowała nieco więcej rezerwy. Max rzadko ostatnio miał taki dobry humor jaki prezentował tego ranka. Zazwyczaj miał go, kiedy nie wracał na noc do domu. tej nocy nie wrócił i Olga podejrzewała, że stoi za tym jakaś kobieta, a nie pilne zebranie zarządu, ewentualnie wieczorne spotkanie z ważnym kontrahentem. Max zawsze się tak tłumaczył mówiąc, że w ten sposób inwigiluje środowisko „korpo-ludków”.
- Wszystko w porządku? Jak ci idzie? – Doherty niemal nie zwrócił uwagi na powściągliwość swojej partnerki. Niemal, bo po sekundzie do niego dotarło, że Olga jest jakoś mniej zachwycona tym spotkaniem niż zwykle. Zaklął w duchu. Ostatnio przeginał, ale nic nie mógł poradzić, że zawsze wolał gonić zajączka, niż złapać go. I chociaż to on tak nalegał na ich ślub, to jednak teraz Lenkov zdecydowanie straciła na atrakcyjności. Nadal uważał ją za świetną agentkę, tym bardziej, że w większości to sam ją wyszkolił. Ale jako kobieta, zdobyta kobieta… No cóż, to już nie było to.
- Średnio - skrzywiła się w odpowiedzi Olga. - Nadal nic nie mam, nikt mi nie podpadł i niczego ciekawego nie znalazłam. Obawiam się, że są lepsi niż początkowo sądziliśmy.
- A może to tylko jedna osoba? To by tłumaczyło, dlaczego tak trudno ją znaleźć...
- Sama nie wiem… - westchnęła agentka. – Myślę, że jeśli w najbliższym czasie niczego nie znajdę, trzeba będzie pomyśleć nad innym sposobem wykurzenia gościa.
- Chcesz go sprowokować? – zainteresował się. To była ciekawa opcja, nareszcie coś by zaczęło się dziać. On też już miał dosyć tej stagnacji i braku wyników. Wolał sprawy załatwiać znacznie szybciej.
- Coś w tym guście… Jak coś wymyślę, dam ci znać – dodała i ruszyła w stronę windy. – Po pracy wracasz prosto do domu? – zatrzymała się jeszcze na moment.
- Jeszcze nie wiem – odpowiedział ostrożnie. Miał pewien plan, ale raczej bez swojej żony na karku.
- To jak się dowiesz, daj znać – sarknęła, odwracając się i idąc korytarzem. Max odprowadził ją wzrokiem, a raczej jej tyłek, który w tej spódniczce wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle.


            Olga wróciła do swojego biurka i zajęła się pracą. Musiała chociaż stwarzać pozory, że coś robi. Ale nie mogła się skupić. Cały czas miała wrażenie, że coś jej umyka. Zamknęła na moment oczy i odchyliła się do tyłu na krześle. Okłamywała samą siebie. Nie o zadanie tu chodziło, ale o Maxa. O ich relacje. Pogarszały się z dnia na dzień i nawet ona to widziała. Mogła przysiąc, że Max też to wie. I że wcale się tym nie przejmuje. Była zdziwiona, że tak ją boli ta narastająca obojętność jej męża. Chyba jednak naprawdę go kochała. Olga potrząsnęła głową i usiadła prosto. Musiała coś z tym zrobić. I już nawet wiedziała co. Postanowiła zostać dłużej, a potem, kiedy już większość pracowników zniknie, pójść do biura Maxa i zrobić mu małą niespodziankę. Miała nadzieję, że ten dzień zakończy się znacznie przyjemniej, niż się zaczął.