9 lutego 2014

Rozdział 13

Dwa dni później

            Sarajewo. Miasto, które tylko w części podniosło się z wojennej pożogi. Miejscami piękne, miejscami straszne. Oficjalnie byliśmy tutaj jako przedstawiciele amerykańskiej fundacji humanitarnej. Dlatego nikogo nie powinno dziwić nasze zwiedzanie, węszenie i rozglądanie się. Ale ostrożności nigdy za wiele, ściśle trzymaliśmy się reguł. Najważniejszy był cel. O Kovac’u słyszeli wszyscy, ale nikt nie wiedział gdzie się teraz znajduje. Chodziły słuchy, że ma kryjówkę kilkanaście kilometrów za miastem, ale dokładnych namiarów nie mieliśmy. Wciąż czekaliśmy na nasz kontakt, który miał nam wskazać kierunek.
- Nie podoba mi się to – Chris pokręcił głową, kiedy byliśmy w trakcie naszego kolejnego spaceru. – Za długo to trwa, im dłużej tu jesteśmy, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś odkryje prawdę…
- Nie kracz – przerwał mu Max. – Nie możemy nie wykonać zadania, dobrze wiesz. Bez informatora nie znajdziemy celu.
- Mówisz rzeczy oczywiste – zwróciłam mu uwagę.
- Najwyraźniej muszę, bo ktoś zaczyna panikować – warknął.
- Niby kto? Ja? – oburzył się Chris.
- No przecież nie ja – sarknął w odpowiedzi mój partner.
- Spokój – jedno słowo wypowiedziane przeze mnie, nieco ostrzejszym tonem, zakończyło kłótnię w zarodku. – Nie pora na to… - mnie też nie podobało się to czekanie, ale wiedziałam, że nie mamy wyjścia.
- Wracamy – zarządził Max. – Na dzisiaj koniec wycieczek, sprawdźmy jak poszło Kevinowi…
Kev został w naszym hotelu, miał dokładnie sprawdzić poczynania Kovac’a, bo może udałoby się nam czegoś dowiedzieć.

             W hotelu czekała nas jednak przykra niespodzianka. Nasz kolega niczego nie znalazł, mało tego, większość zebranych już informacji na temat Kovac’a okazała się wyssanymi z palca bzdurami.
- Nie mamy nic! – pieklił się Chris. – A ten dupek każe nam szukać zaginionego faceta, którego porwał człowiek-widmo!
- Myślałeś, że dostaniesz wszystko na tacy? – zadrwił Max.
- Myślałem, że pracuję z profesjonalistami, ale się pomyliłem!
- Uważaj – w moim głosie pojawiło się ostrzeżenie. Wsunęłam magazynek w Sig’a, którego właśnie czyściłam i odbezpieczyłam go. – Czasami lepiej ugryźć się w język, niż powiedzieć jedno słowo za dużo…
- Grozisz mi? – zmrużył oczy i spojrzał na mnie.
- Wyrażam opinię.
- Mam inne wrażenie.
- Masz mylne wrażenie…
- Czyżby?
- Dość! – pomiędzy nas wdarł się ostry ton Max’a. – Jeśli się nie uspokoicie obu wam przyleję!
- Chciałbyś – mruknęłam, ale posłusznie schowałam broń. Chris odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Tylko Kevin nic nie mówił, obserwował nas w milczeniu jak zaczynamy sobie skakać do oczu.

- To chyba nie był najlepszy pomysł – Max przysiadł się do mnie jakiś czas później. Siedziałam przy niewielkim stoliku i dla zabicia czasu grałam w jakąś durną grę na telefonie.
- A konkretniej? – nawet na niego nie spojrzałam, szybko przebierając palcami po klawiaturze.
- Ten zespół – wyjaśnił cicho. – Nie zgramy się. Lepiej by nam poszło, gdybyśmy byli sami.
- A wsparcie?
- Informator by wystarczył…
- Kiedy Martom proponował, zgodziłeś się – zauważyłam.
- Znudziło mi się pracować samemu. Miało być łatwiej, a nie jest. Skaczecie sobie do oczu niczym przekupki na targu…
- Masz rację – lekko skinęłam głową. – Ale weź pod uwagę, że to pierwszy raz. Pierwsze razy zazwyczaj są trudne i nie spełniają naszych oczekiwań…
- Wiem.
- Więc o co chodzi? – dopiero teraz na niego spojrzałam.
- Przeczuwam kłopoty… - uniosłam lekko brwi, tym jednym gestem wyrażając swoje zdziwienie. Ale Max nie zdążył nic więcej wyjaśnić, bo drzwi od pokoju wyleciały z zawiasów, a do środka wtargnęło kilku mężczyzn uzbrojonych po zęby. Poderwaliśmy się błyskawicznie, sięgając po broń, Kevin był najszybszy, prawie zdążył nacisnąć spust, ale kula wystrzelona przez jednego z napastników, szybko ukróciła jego zapał. Przeszyła mu dłoń, sprawiając, że upuścił pistolet z dzikim wrzaskiem i przyciągnął zranioną rękę do tułowia. Ja i Max stanęliśmy zgodnie obok siebie, wyciągając nasze Sig’i przed siebie i celując w napastników.
- Nie radzę – do pokoju wszedł młody, ciemnowłosy i ciemnolicy mężczyzna, trzymając w dłoni okazały rewolwer. – Moi chłopcy zrobią z was sieczkę w mniej niż trzydzieści sekund…
- Kim jesteście i czego chcecie? – Max nie zamierzał się tak od razu poddawać.

- To ja powinienem zadać to pytanie – chłopak spojrzał na nas ostro. – W hotelowym barze jakiś durny Amerykanin wypytywał wszystkich o dojście do Kovac’a. Przyciśnięty, przyznał się, że nie jest sam i podał numer pokoju. Więc skoro tak bardzo chcecie znaleźć Kovac’a, to was do niego zabiorę. Oddajcie broń! – spojrzeliśmy z Max’em na siebie i równocześnie odłożyliśmy pistolety na podłogę. – Kopnijcie je w moją stronę – kolejne polecenie i Sig’i zmieniły właścicieli.