6 kwietnia 2015

Rozdział 34

Trzy dni później

            Olga, ubrana w czarną bokserkę i sportowe spodnie, z pasją i wściekłością uderzyła w worek treningowy. W zasadzie to kopnęła z rozmachem. Przychodziła na salę już drugi dzień z rzędu, ale ta aktywność fizyczna nie pozwalała tak całkiem jej się wyładować. A raczej rozładować napięcie, które towarzyszyło jej od powrotu z misji. Nie chodziło tu wcale o to, że widziała jak Max pozbywa się Walker’a i jego żony. No dobrze, o to też chodziło. Wiedziała, że jest bezwzględny, ale ciężko jej było znieść myśl, że zabił tych dwoje mimo, że wszystko im powiedzieli. I że ona mu w tym nie przeszkodziła. Ciężko jej było znieść myśl, że Locke domyślił się wszystkiego i miał ją za zwykłą morderczynię. Sama nie wiedziała dlaczego tak jej zależało na dobrej opinii u tego brytyjskiego komandosa. Może dlatego, że nie miał zbyt dobrego zdania o Firmie. Urażone ego, że jakiś Brytol uważa CIA za stado morderców? Może trochę. Głównie chodziło jej o zachowanie Maxa i o to, jak ją potraktował. Jakby wskakiwała do łóżka pierwszemu napotkanemu facetowi! A ona, od kiedy razem pracowali, nie spała z nikim innym. A kiedy postanowili być razem nawet nie myślała o innych mężczyznach. Wystarczał jej Max. A on śmiał jej zarzucić podrywanie jakiegoś gościa! I to w sytuacji, kiedy zaledwie kilka chwil wcześniej jakiś świr o mało jej nie zgwałcił. Pobił i usiłował wykorzystać. Zrobił coś, co do tej pory myślała, że zdarza się tylko w filmach. Do tej pory nie była do końca świadoma zagrożeń wynikających tylko z tego, że była kobietą. Dlatego była taka wściekła. I zmotywowana, żeby jeszcze więcej ćwiczyć. Żeby już nigdy nie dopuścić do takiej sytuacji.  Więc wcale nie chodziło jej o pracę, o morderstwa, ani o Maxa. Chodziło o nią samą. Wyprowadziła kolejny cios znów wprawiając worek w ruch. Waliła w niego raz za razem, do momentu aż poczuła, że nie jest w stanie więcej razy unieść nogi. Zdyszana, opadła na podłogę, najpierw na czworaka, żeby po chwili położyć się na zimnej posadzce. W tej pozycji zastał ją Max, który przyszedł na salę nie dlatego, że chciał poćwiczyć. Od powrotu Olga unikała go, nie odbierała jego telefonów, a kiedy przyjechał do jej mieszkania – zignorowała dobijanie się i nie otworzyła. A teraz leżała na podłodze, zmęczona i spocona. Max westchnął na jej widok. Siniaki już zaczynały zmieniać kolor, jeszcze kilka dni i staną się prawie niewidoczne. Obite żebra też już pewnie mniej jej dokuczały, skoro z taką pasją waliła w ten wór. Podszedł do niej i usiadł obok.
- Cześć… - zaczął, ale go zignorowała, nawet nie podnosząc głowy. – Maleńka… - podjął po sekundzie ciszy. – O co chodzi?
- O nic – burknęła w odpowiedzi.
- To dlaczego tak się katujesz?
- Po prostu ćwiczę.
- Ćwiczysz? Ledwo żyjesz! – zaprotestował. – Chodzi o Walkera? Dobrze wiesz, że nie mogliśmy…
- Zamknij się – Olga poderwała się na nogi i spojrzała na Maxa ze złością. – Mam w dupie Walkera i to, co się z nim stało!
- Więc? – tym razem mężczyzna postanowił być absolutnie spokojny i nie dać się sprowokować do kłótni i wrzasków. Chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że poprzednio to była jego wina.
- Więc? – powtórzyła za nim sarkastycznie. – Może chodzi o tego psychola, który prawie mnie zgwałcił? – złapała się pod boki i ciągnęła dalej, jeszcze bardziej złośliwie. – Może o to, że Locke ma mnie za zwykłą morderczynię? A może o to, że uznałeś, że z nim flirtuję tylko dlatego, że z nim rozmawiałam? A może o to, że wrzeszczałeś na nie mnie, podejrzewając mnie o Bóg wie co? O, a może o to, że prawie mnie uderzyłeś? Wybierz sobie! – agentka złapała bluzę i skierowała się do wyjścia.
- Olga, stój! – Max doskoczył do niej i zatrzymał ją, łapiąc za ramię. Olga rzuciła mu mordercze spojrzenie, więc natychmiast ją puścił, ale tym razem się nie cofnął.
- Myślę, że o wszystko po trochu – westchnął. – Nie byłem tam do końca sobą…
- To ma być usprawiedliwienie? – prychnęła.
- Nie. Tylko wyjaśnienie. Bałem się o ciebie. Zwłaszcza, kiedy cię rozpoznał i zabrał. Bałem się, że zrobi ci krzywdę. Że nie zdążę ci pomóc. Byłem wściekły, że nie potrafiłem cię ochronić…
- Teraz mam zamiar radzić sobie sama – przerwała mu stanowczo. To była prawda. Nie zamierzała już liczyć na nikogo. Tylko na siebie.
- Nie możesz tak – zaprotestował.
- Nie mogę? – uniosła brwi, patrząc na niego ironicznie.
- Nie możesz być wszędzie. A ja już nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji.
- Nie jesteś  stanie mi tego zagwarantować.
- Nie. Ale mogę się postarać. A co do Locke’a i mojego zachowania… - zawahał się. – Byłem zazdrosny. Wściekle zazdrosny. Że tak dobrze wam się gada i dobrze razem działa. Przesadziłem, wiem.
- Objawienia dostałeś? – zakpiła, ale musiała przyznać, że jego słowa zrobiły na niej wrażenie. Nie sądziła, że Max jest w stanie przyznać się do błędu. 
- Można tak powiedzieć – uśmiechnął się lekko, widząc, że lody zostały przełamane. – Ale kocham cię, uwielbiam ciebie, twoje ciało, uśmiech i cięty język – delikatnie dotknął dłonią jej policzka. – I nie mogę znieść myśli, że jakiś inny facet mógłby poznać te walory…
- Wariat – Olga popukała się w czoło. – Jesteś nienormalny.
- Jestem – zgodził się z nią. – Przepraszam za to zachowanie. Było…
- …karygodne – weszła mu w słowo. – Nie waż się więcej tak do mnie odzywać. I zachowywać. A jeśli jeszcze kiedykolwiek podniesiesz na mnie rękę… zastrzelę cię – z tymi słowami odsunęła się, po czym odwróciła i wyszła z sali. Ręka Maxa zawisła w powietrzu, a on sam patrzył za nią zaskoczony.

            Olga wcale nie poczuła się lepiej po tych wszystkich wysiłkach fizycznych. Konfrontacja z Maxem pomogła jej o tyle, że zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać. I chodzić do łóżka. I chociaż Max bardzo się starał, żeby przestała o tym wszystkim myśleć, to i tak nie poczuła się lepiej. Miała ochotę zwinąć się w kłębek, schować w jakiś ciemny kąt, żeby w spokoju i samotności przeżyć swoją porażkę. Tak, zdecydowanie Olga swoje porażki wolała przeżywać w samotności. Bo wydarzenia na wycieczkowcu stanowczo uważała za porażkę. Mimo, że wyszła z nich w miarę cało, bo siniaki i otarcia, których się nabawiła nie uważała za wielkie rany. Gdyby nie to, że była obolała i potłuczona, co nieco przeszkadzało jej w normalnym funkcjonowaniu, w zasadzie nie zwróciłaby na nie uwagi. Ale nie było jej to dane. A raczej Martom jej na to nie pozwolił, bo wezwał ich do siebie zaledwie dzień później.
- Namierzyliśmy Danilova – powiedział bez wstępów, kiedy zjawili się w jego gabinecie.
- Gdzie? – zapytał Max krótko, siadając na jednym z foteli. Drugi zajęła Olga.
- Sankt Petersburg – Martom przesunął w ich stronę kilka kartek w zamkniętej teczce.
- Jest rosyjskim agentem? – agentka zaczęła przeglądać zebrane informacje.
- Nie jesteśmy pewni dla kogo pracuje – ich szefowi wyraźnie nie podobało się, że maja tylko szczątkowe informacje. – Zanim go wyeliminujecie, musicie to sprawdzić.
- Jeśli jest agentem rozpętamy małą burzę – zauważył trzeźwo Max. Ostatnio była o tym gadka.
- Nie, jeśli zdobędziecie twarde dowody, że kupił nasze plany – odpowiedział mu Martom. – Poza tym zróbcie to tak, żeby zniknął. Bez śladu.
- Będą go szukać…
- To już nie nasz problem – warknął dyrektor. – Znajdźcie dowody, odzyskajcie plany, zlikwidujcie faceta. Nic więcej od was nie chcę. Wylatujecie wieczorem. Na miejscu dostaniecie aktualny namiar i możecie działać.

Agenci popatrzyli na siebie w milczeniu. Sprawa z pozoru wyglądała na prostą, nic skomplikowanego jechać i odstrzelić gościa. Wątpliwości wzbudzała niewiadoma w postaci mocodawców. Żadne z nich nie miało ochoty nadziać się na rosyjskich agentów. Albo cholera wie kogo. Jednak wstali i opuścili gabinet bez słowa protestu. Ich protesty i tak nic by nie dały. Taka praca...