8 grudnia 2013

Rozdział 11

Kilka dni później

Kolejne spotkanie u Martom’a. Jak zwykle pilne i jak zwykle tajemnicze. Ostatnie dni spędziłam poznając mojego nowego partnera i oswajając się z nim. On chyba zresztą ze mną też, bo do tej pory nie miał stałego wsparcia. Max, nauczony pracować sam i mogący tak naprawdę liczyć tylko na siebie, musiał się przyzwyczaić, że od teraz ma kogoś, kto mu pomoże. Szło mu z niejakim trudem, ale miałam nadzieję, że rezerwa w jego zachowaniu minie i uda nam się stworzyć zgrany tandem. Po telefonie z agencji wychodziło mi, że chyba nie mamy wyjścia.

            Usiedliśmy na krzesłach naprzeciwko dużego biurka naszego szefa i popatrzeliśmy na niego wyczekująco. Wpatrywał się przez chwilę w nasz twarze, a potem westchnął lekko.
- Chcę wam zaproponować coś, o czym wiedzą tylko nieliczni – zaczął po chwili. – Istnieje pewna grupa agentów do bardzo specjalnych zadań… Trafiają tam tylko najlepsi, więc czujcie się wyróżnieni – jego mina wcale nie świadczyła o wyróżnieniu. Raczej o desperacji.
- Co to za grupa? – zapytałam, jeszcze spokojnie.
- Sektor 8 – padła szybka odpowiedź. – Tworzymy nowy oddział, który będzie zajmował się naprawdę trudnymi i niebezpiecznymi rzeczami…
- To znaczy? – tym razem odezwał się Max.
- Ochrona – padła odpowiedź. – Przewóz osób i rzeczy. Przekonywanie do współpracy… - Martom na chwilę umilkł, a potem szybko dokończył. – Kradzież, likwidacja, szantaż.
- Czyli szukacie zabójców i złodziei – wytknęłam mu.
- Dlaczego zaraz tak… dosadnie? – skrzywił się.
- Nazywajmy rzeczy po imieniu – sarknęłam. – Coś konkretniejszego pan powie, czy mamy się sami domyślać?
- Sektor 8 to tajna jednostka, podzielona na zespoły maksymalnie czteroosobowe – westchnął nasz szef. – W tej chwili mamy trzy działające: Alfa, Charlie i Delta.
- A Bravo? – Max natychmiast wyłapał lukę.
- Zespół Bravo tworzymy od podstaw…
- Znaczy wszyscy nie żyją? – domyśliłam się.
- Czy to ważne? – znów skrzywienie. – Każdy zespół otrzymuje swoje indywidualne zadanie, które musi wykonać. Za wszelką cenę. To są strategiczne rzeczy dla USA, ale w takich miejscach lub w takiej sytuacji, w której oficjalnie nie możemy zadziałać. Robicie swoje i znikacie. Żadnych śladów, żadnych dowodów. Jeśli wpadniecie, nikt wam nie pomoże.
- Wesoła perspektywa – mruknął Max pod nosem, ale usłyszałam. Uśmiechnęłam się lekko.
- Kto jest w zespole Bravo? – zapytałam.
- Oprócz was, jeszcze dwóch agentów. Chris Logan i Kevin Tadley. Ten pierwszy jest z FBI, ściągnęliśmy go, kiedy naraził się przy jakiejś ważnej akcji federalnych. Tadley to były antynarkotykowiec, DEA go wykopała, kiedy przez przypadek zastrzelił świadka.
- Znaczy ściągamy degeneratów i popaprańców i robimy z nich tajne zespoły? – ironia w moim głosie była aż nadto słyszalna. Max prychnął, po czym zamaskował to suchym kaszlnięciem.
- Są po szkoleniu i świetnie się nadają do takich misji. Wszystko sprawdziliśmy. Nie musisz być ironiczna.
- W życiu bym się nie ośmieliła…
- Stworzycie zespół – głos Martom’a stwardniał. – Najlepszy jaki istnieje. Macie miesiąc, żeby się poznać, oswoić, nauczyć siebie. Od jutra zaczynacie wspólne treningi.

Dwa tygodnie później.

Wyszłam spod prysznica, szybko się wytarłam i jeszcze szybciej ubrałam. Koniec na dzisiaj. Spojrzałam na zegarek, dochodziła dziewiąta wieczór. Czułam wszystkie mięśnie, dzisiejszy dzień przeznaczony był na trening siłowy i sztuk walki. Codzienne szkolenia wychodziły mi już nosem, a zostały nam jeszcze dwa tygodnie tej mordęgi. Mieliśmy stworzyć zespół, więc musieliśmy się poznać. Poznać swoje reakcje, swój styl walki, swoje nawyki, zachowania. Musieliśmy nauczyć się sobie ufać i działać razem. Trudna rzecz. Teraz było już trochę lepiej, niż na początku, ale jeszcze nie perfekcyjnie. Ale wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że tak naprawdę dopiero pierwsze wspólne zadanie pokaże, czy nam się uda.

Złapałam torbę i otworzyłam drzwi szatni. Chłopaki stały kawałek dalej i zawzięcie o czymś dyskutowali.
- Co jest? – zapytałam, podchodząc do nich.
- Jest sobota wieczór i nie mów, że masz zamiar jechać do domu – Max odwrócił się na dźwięk mojego głosu.
- A masz lepszą propozycję?
- Pewnie – zaśmiał się. – Tu niedaleko jest fajny klub, piszesz się?
- Ale ty stawiasz – zaznaczyłam.
- Jasne – prychnął. – Dawaj to – złapał moją torbę i wrzucił do swojej szafki. – Ruszcie tyłki, panienki! – krzyknął na pozostałą dwójkę, złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku wyjścia.
- A tobie co? – spytałam, lekko zdziwiona tym gestem.
- Zaznaczam tylko, żeby żaden z nich nie próbował cię poderwać – odpowiedział.
- Bo sam byś chętnie to zrobił, co? – szturchnęłam go lekko.
- Żebyś wiedziała…
- Nie wygłupiaj się – mruknęłam. – Nie sypiam z kolegami z pracy.
- Oni mogą o tym nie wiedzieć – nieznaczny gestem pokazał idącą za nami dwójkę.
- Mamy sobie ufać – przypomniałam mu.
- W pracy, absolutnie tak. Prywatnie, absolutnie nie. Widziałem jak Kev się na ciebie gapi. Wolę dmuchać na zimne.
- Nie przesadzasz przypadkiem? – spytałam, dyskretnie oglądając się na naszych kolegów.
- Przypadkiem nie. Słyszałem ich rozmowę, byłaś jej głównym tematem…
- O – zdziwiłam się. – Jestem aż tak interesująca? – zakpiłam.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – Max rzucił mi krótkie spojrzenie.
- Ale on wcale nie jest w moim typie – zaprotestowałam.
- Mało istotne – mruknął. – A kto jest? – zainteresował się gwałtownie.
- Mało istotne – pokazałam mu język i zatrzymałam się. Dotarliśmy na miejsce.
- Jesteś wredna – Max roześmiał się i otworzył przede mną drzwi ozdobione wielobarwnym witrażykiem.
- Faceci kochają zołzy – też się zaśmiałam.
- Taa… Chyba pierdolić…
- Słyszałam! – spojrzałam groźnie na mojego partnera i zajęłam narożnik sofy, do której mnie zaprowadził. – Będzie cię to słono kosztować, mój drogi – pogroziłam mu palcem. Westchnął z udawaną rozpaczą, przewrócił oczami i klapnął obok mnie, jednocześnie wołając kelnera.

12 sierpnia 2013

Rozdział 10

      Do wielkiego spotkania Trójcy po Ramosie doszło dwa dni później. Doniósł nam o nim jeden z kontaktów Manu, który zapewne w śmierci swojego szefa upatrywał szansę dla siebie. Hotel Sheraton, mieścił się tylko kawałek dalej niż Hilton i miał wokół siebie idealnie rozmieszczone budynki. Idealnie, to znaczy tak, że dwoje ludzi z karabinami snajperskimi mogli niezauważeni rozgościć się na ich dachach i zająć znakomite punkty obserwacyjne. Cała rzecz polegała na jednoczesnym wyeliminowaniu wszystkich trzech celów. Plan był prosty. Ja i Manu strzelamy do Castello i Santorina dokładnie w momencie, kiedy wysiadają ze swoich limuzyn. Joses zawsze podjeżdżał i wysiadał ostatni, jakby chciał się upewnić, że jest bezpiecznie. To była ta jedna, jedyna rzecz, która się powtarzała. I właśnie to postanowiliśmy wykorzystać.
- Na pozycji – powiedziałam do mikrofonu przy kołnierzu.
- Na pozycji – usłyszałam po chwili w uchu głos Manu.

     Kilka minut później pod hotel podjechały znajome limuzyny. Standardowo, najpierw wysiedli ochroniarze, którzy swym jakże bystrym okiem zlustrowali okolicę. Szkoda, że nie pomyśleli o dachach. Najwyraźniej nikt nigdy im nie powiedział, że tam też mogą czaić się strzelcy. Kiedy uznali, że jest bezpiecznie, z limuzyn wynurzyli się Castello i Santorino. Na to właśnie czekałam. Gdy w moim celowniku pojawiła się głowa Castello bez wahania nacisnęłam spust. Karabinem lekko szarpnęło, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Nawet nie popatrzyłam na efekt mojego strzału, ani na to, czy Manu wykonał swoją część zadania. Joses widząc co się dzieje, najwyraźniej rozkazał kierowcy uciekać, ale dobrze wiedziałam, że nie jest w stanie. Spokojnie nacisnęłam przycisk na nadajniku radiowym i ułamek sekundy później powietrzem targnął huk eksplozji. Limuzyna Jonesa zamieniła się w jadącą kulę ognia, która po chwili zatrzymała się na najbliższym słupie.
     Nie czekałam dłużej. Błyskawicznie złożyłam karabin, upychając go w torbie. Nadajnik wsunęłam do kieszeni, przypominał popularną „empetrójkę”, więc nie spodziewałam się kłopotów. Zbiegłam schodami przeciwpożarowymi, na dole czekał już Manu, który przejął ode mnie bagaż. Wskoczyliśmy do auta, nie czekając na pojawienie się policji, czy innych służb. I skierowaliśmy się prosto na drugą stronę miasta, a konkretnie ku stojącemu na uboczu mostowi. Zatrzymaliśmy się tam dosłownie na moment. Wyrzuciłam karabin do rzeki, przedtem rozkładając go na kawałki. Wskoczyłam z powrotem do auta i błyskawicznie odjechaliśmy. Manu zawiózł mnie na lotnisko, skąd małym, prywatnym samolocikiem miałam odlecieć z powrotem do Stanów.
- Dziękuję za pomoc – mężczyzna spojrzał na mnie. – Naprawdę jesteś niezła, Hetty nic a nic nie ściemniała…
- Dzięki – mruknęłam. – Cała przyjemność po mojej stronie…
- Masz talent, Mała – uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu. – Nie zmarnuj tego.
Odjechał, a ja wsiadłam do samolotu i kilka minut później znalazłam się w powietrzu. Kolejna misja zakończona. Zadanie wykonane, pora na powrót i nowy przydział.  Rozsiadłam się wygodnie i zamknęłam oczy. Ciekawe, co mnie teraz czeka. Gdybym wtedy wiedziała jakie niespodzianki przygotował mi los, najprawdopodobniej wyskoczyłabym z samolotu z dzikim krzykiem. I bez spadochronu.

Langley, kilka dni później

   Siedziałam przed gabinetem dyrektora i czekałam na spotkanie. Miałam poznać swoją przyszłość, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Kiedy w końcu weszłam do środka, wstał na mój widok i wyszedł zza biurka.
- Gratuluję, Olgo – uścisnął mi rękę. – Manuel złożył raport, w którym bardzo cię chwalił.
- Miło mi – skinęłam lekko głową, odwzajemniając uścisk. – Ale to wszystko jego zasługa.
- Nie bądź taka skromna – usiadł na swoim miejscu i gestem wskazał mi fotel naprzeciwko. – Ale do rzeczy. Jak się zapewne domyślasz, skończył się twój okres szkolenia i współpracy z Hetty. Po tych kilku ostatnich zadaniach uznaliśmy wspólnie, że jesteś gotowa na coś poważniejszego. Dlatego dostaniesz nowego partnera oraz znacznie poważniejsze misje. Będziecie działać w naprawdę trudnych warunkach, nie będzie tam czasu na zastanawianie się, moralność czy wyrzuty sumienia. Zresztą… - zawiesił na chwile głos. - …tak właśnie byłaś szkolona.
- Na czym to będzie polegało? – zapytałam, kiedy Martom umilkł.
- Wszystko – padła odpowiedź.
- Absolutnie wszystko?
- Absolutnie wszystko. Jeśli się nie zgadzasz…
- Zgadzam się – przerwałam mu stanowczo.
- Dobrze – skinął głową z zadowoleniem. Po czym wstał i wcisnął guzik interkomu na biurku. – Martho, niech Max wejdzie – polecił. Sekundę później w drzwiach stanął mężczyzna ubrany w elegancki garnitur, krótko obcięty, przyzwoicie zbudowany, o szarych oczach i kpiącym uśmiechu. – Poznajcie się – Martom wstał i podszedł do mnie. – Olga, to jest Max Doherty, twój nowy partner. Max - zwrócił się do przybyłego faceta. – To właśnie Olga Lenkov… - wyciągnęłam rękę, żeby się przywitać. Uścisk miał mocny, stanowczy, kiedy się witaliśmy, w oku mu błysnęło, ale natychmiast to ukrył. Spodobał mi się. Wyglądał na profesjonalistę w swoim fachu, poza tym był całkiem przystojny. Jak bardzo był profesjonalny, bezkompromisowy i oddany swojej pracy miałam się przekonać już niebawem.


28 czerwca 2013

Rozdział 9

Wkrótce znaleźliśmy się w niewielkim hoteliku, gdzieś na obrzeżach tego cholernego miasta. Pokoik, który na nas czekał, nie przedstawiał się zbyt zachęcająco. Zacieki na ścianach, stare meble, ascetyczna wręcz łazienka. Ale pościel była świeża, a z pobliskiej knajpki dochodziły całkiem miłe zapachy. Nie miałam jednak siły jeść. Szybki prysznic, podczas którego dokładnie się obejrzałam, nie poprawił mojego samopoczucia. Liczne siniaki na moim brzuchu nie wyglądały dobrze. Kiedy się wycierałam, ból zgiął mnie w pół, złapałam się umywalki, żeby nie upaść, ale i tak przed oczami zatańczyły mi czarne plamki. Wyszłam z łazienki i po prostu zwaliłam się na łóżko, nie mając na nic siły, nawet, żeby przykryć się kocem. To były wyczerpujące dni, mimo tej całej towarzyszącej mi adrenaliny. Polubiłam już swoje życie i ciężko było mi wyobrazić sobie, że mogę robić coś innego.

Kiedy się obudziłam, za oknem było ciemno, w pokoju nie świeciła się żadna lampka, jednak wyczułam, że ktoś tu jest i w dodatku mi się przygląda. Poprawiłam się na poduszce i pomacałam wokół w poszukiwaniu broni. Gdzieś tu, kurczę, była!
- Nie miotaj się tak, nic ci przecież nie zrobię – usłyszałam w ciemności drwiący głos. Zapaliła się lampka i na fotelu zobaczyłam Manuela.
- Nie?
- Nie – potwierdził. – Jesteśmy z tej samej firmy.
- To jeszcze o niczym nie świadczy.
- Widać, że to Hetty cię szkoliła – zaśmiał się. – Zasada ograniczonego zaufania.
- W końcu musiałam się czegoś od niej nauczyć…
- Nauczyłaś się dużo więcej, tylko jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy.
- A właśnie, gdzie ona jest? – zainteresowałam się.
- Pojechała dalej. Pilne wezwanie.
- Jak to, pojechała? – usiadłam gwałtownie. Cholera, to nie był dobry pomysł, bo zabolało niemożliwie. Wciągnęłam ze świstem powietrze do płuc, a potem powoli je wypuściłam. Pomogło. Troszeczkę.
- Nowe zadanie – powtórzył.
- A co ze mną?
- Ty też masz już nowe zadanie.
- Jakie?
- Wszystko jest tutaj – rzucił mi na kolana cienką teczkę.
- Co to? – zapytałam, otwierając ją. Ze środka wysypało się kilka zdjęć i plik kartek.
- Twoje cele. I efekt mojej pracy w szeregach Ramosa.
- To są jego potencjalni następcy? – zaczęłam czytać zdobyte informacje, prawie natychmiast zapominając o bólu i zmęczeniu.
- Dokładnie – Manuel usiadł obok mnie. – Musimy ich ukrócić, siatka Ramosa jest dość rozgałęziona, poucinamy główne konary i pójdzie w rozsypkę.
- Manuel… – zaczęłam, ale mi przerwał.
- Mów mi Manu – powiedział. – Brzmi bardziej amerykańsko – mrugnął do mnie.
- To niekoniecznie jest atut – zauważyłam.
- Ale mnie się podoba – błysnął zębami w uśmiechu.
- Wobec tego, czy mamy jakiś plan, Manu?
- Wszystko, co się dało, jest tam zapisane – brodą pokazał kartki. – Musimy z tego sklecić coś naprawdę dobrego. I szybkiego.
- Jest ich trójka – zamyśliłam się. – Mają ochronę, solidne fortece, zmieniają trasy przejazdów, rzadko spotykają się w jednym miejscu… - zaczęłam wyliczać.
- Chcesz ich zebrać do kupy i załatwić hurtem?
- Jeśli zabijesz jednego, reszta natychmiast wzmocni ochronę – zauważyłam. – A skoro mamy pozbyć się całej trójki, nie widzę innego sposobu.
- W dodatku musimy się spieszyć – dodał. – Zanim podzielą się schedą po Ramosie.
- Mogliby się sami wytłuc – westchnęłam tęsknie. – Zostałby tylko jeden i byłoby z głowy.
- Jasne – prychnął. – I jeszcze by sam by ci się wystawił…
- Dobra, dobra. Nie musisz kpić.
- Sprowadzam cię na ziemię, fantastko.
Przewróciłam oczami i z powrotem zabrałam się do czytania. Coś mi się rysowało, ale musiałam to jeszcze przemyśleć.

       Manu zostawił mnie w pokoju, a sam pojechał zebrać kolejne informacje od swoich konfidentów. Co jakiś czas dostawałam nowa porcję danych, które szybko zapisywałam na marginesach jego notatek. Trójca Po Ramosie zaczęła się ze sobą kontaktować, na razie tylko telefonicznie i mailowo, powolutku ustalając swoje kompetencje. Ponieważ każdy z nich zajmował się inna działką w tym światku przestępczym, podział nie stanowił większych problemów. Pytanie, czy spotkają się celem przypieczętowania nowego sojuszu, czy dadzą sobie spokój i nie wychylą nosa z domów? Zadzwoniła moja komórka, więc odebrałam.
- Joses wyjechał – usłyszałam głos Manu. – Jedzie na kolację do Hiltona…
- Już się zbieram – rozłączyłam się, złapałam niewielką torbę i kluczyki od samochodu i po chwili gnałam w kierunku centrum, gdzie przy jednej z bocznych, ale ekskluzywnych uliczek stał Hotel Hilton.

     Zaparkowałam z boku i rozejrzałam się w poszukiwaniu samochodu Joses’a. Po chwili przyjechał, zatrzymał się na moment pod głównym wejściem, mój cel wysiadł z niego i szybkim krokiem wszedł do budynku. A auto odjechało i zaparkowało kawałek dalej. Szybko wybrałam numer Manu.
- Będziesz mi potrzebny – rzuciłam, kiedy odebrał.
- Gdzie? – to mi się właśnie podobało w ludziach tej branży. Brak zbędnych pytań i dywagacji. Tylko konkrety.
- Uliczka przylegająca do hotelu.
- Dwie minuty – rozłączył się. Szybko wysiadłam i udałam się w umówione miejsce.

       Długo nie czekałam, Manu pojawił się kilka sekund po mnie.
- No?
- Musimy zbliżyć się do auta Joses’a – wyjaśniłam. – Mam dla niego niespodziankę – pokazałam niewielki nadajnik z ładunkiem wybuchowym, wielkości empetrójki. Mój towarzysz rozciągnął usta w uśmiechu. Dobrze wiedział, co te maleństwa potrafią, bo sam mi je dostarczył.
- Dobrze – objął mnie ramieniem. – Pijani czy zakochani?
- Pijani i zakochani – rozpięłam górny guzik koszulki i rozpuściłam włosy. Manu roześmiał się cicho, zmierzwił swoją fryzurę i przyciągnął mnie do siebie. Objęłam go w pasie i chwiejnym krokiem ruszyliśmy przed siebie.

      Roześmiani, objęci i „na rauszu” podeszliśmy do wozu, przekomarzając się, obmacując się (to on), chichocząc (to ja) i sprawiając wrażenie pary z krótkim stażem, która nie może się sobą nacieszyć. Tacy rozbawieni i lekko podnieceni, oparliśmy się o tył limuzyny, gdzieś na wysokości tylnego koła i zbiornika paliwa. Manu zaczął mnie całować, mocno i intensywnie, a jego ręce zaczęły błądzić na wysokości mojej pupy. Muszę przyznać, że był bardzo przekonywujący, zresztą ja też w niczym mu nie ustępowałam. Dosłownie przez moment zapomnieliśmy o wszystkim, skupiając się na jak najbardziej realistycznym odgrywaniu naszych ról. Dopiero głośne „hej! Jazda mi stąd!” oderwało nas od siebie.
- Spokojnie, gościu – odezwał się Manu, uśmiechając się głupkowato. – Sam rozumiesz, że takiej lasce nie można się oprzeć. Zachichotałam, słysząc te słowa. Nie musiałam grać inteligentnej babki.
- Powiedziałem, spadać – kierowca Joses’a był śmiertelnie poważny. – Jak chcecie sobie pobzykać, to idźcie do hotelu.
- Rany, człowieku – jęknął mój towarzysz. – Nie bądź taki sztywny…
- Powiedziałem, jazda! – facet się wkurzył, bo złapał Manu za rękę i szarpnął. Solidne, bo pociągnął zarówno jego jak i mnie. Uklękłam na jedno kolano i wykorzystując zamieszanie, przykleiłam moje maleństwo przy nadkolu, dokładnie pod bakiem.
- Gościu! – krzyknął Manu, wkurzony. – Trzymaj łapy przy sobie! – pomógł mi się podnieść i obejmując się, ruszyliśmy dalej, lekko chwiejnym krokiem upojonych kochanków.

     Ledwie zniknęliśmy za rogiem budynku, natychmiast wyzwoliłam się z objęć Manu.
- Dobra, wystarczy – zapięłam koszulkę i z powrotem związałam włosy. – Ale byłeś bardzo przekonywujący – uśmiechnęłam się. – Prawie uwierzyłam.
- Tobie też niczego nie można zarzucić – odpowiedział uśmiechem. – Udało się?
- Oczywiście.
- Co teraz?
- Teraz musimy poczekać…
- Na?
- Na wielkie spotkanie.


5 marca 2013

Rozdział 8


Korytarz był ponury, pozaznaczany stalowymi drzwiami, prowadzącymi Bóg wie gdzie. Facet trzymał mnie mocno, żebym przypadkiem niczego nie próbowała, aczkolwiek związane na plecach ręce i tak nie sprzyjały ucieczce. Doszliśmy do schodów i powoli wspięliśmy się na górę. Poczułam na twarzy powiew świeżego powietrza, ciepłego i łagodnego. Był miłą odmianą po stęchliźnie panującej w podziemiach. Z każdym krokiem krzywiłam się coraz bardziej, potłuczone ciało powoli zaczynało odmawiać mi posłuszeństwa. Potknęłam się na ostatnim stopniu i gdyby nie mój przewodnik, niechybnie zaryłabym twarzą w podłogę. Po chwili znaleźliśmy się na holu, przestronnym i bardzo jasnym, a to dzięki ogromnym oknom, które wpuszczały do środka mnóstwo światła. Zmrużyłam oczy i rozejrzałam się wokół. Oprócz sporej ilości kwiatów doniczkowych oraz poustawianych wzdłuż ścian ławek i foteli nie było tam żadnych innych mebli.

      Po chwili skądś, nie wiem skąd, wyszedł Ramos. Był ubrany w lniane, jasne spodnie i białą koszulkę polo. Wyglądał jakby dopiero co wrócił z golfa, ale temu wrażeniu przeczył czarny pasek szelek oraz kabura pod ramieniem. Nikt nie chodzi na golfa z Glockiem pod pachą. Chociaż, może bandyci chodzą…

Sergio zatrzymał się na środku holu i poczekał, aż się do niego zbliżymy. Moje kroki robiły się coraz bardziej chwiejne, czułam się jak po solidnej dawce wódki, nie mogąc opanować ciała, żeby szło prosto. W końcu się zatrzymaliśmy. Nie miałam nawet siły, żeby podnieść głowę, a co tu mówić o samodzielnym staniu. Facet, który mnie prowadził, nadal mnie podtrzymywał, chyba wyczuł, że jeśli zwolni ten chwyt to zaraz najzwyczajniej w świecie się przewrócę.
- Nieładnie – cmoknął Ramos. – Bardzo nieładnie. Nie nauczyli cię w domu, że to brzydko kraść?
- Jakoś chyba ominęłam tę lekcję dobrego wychowania – odparłam, starając się, żeby zabrzmiało to kpiąco lub sarkastycznie.
- Wielka szkoda – uśmiechnął się lekko. – Będziesz musiała wobec tego to nadrobić.
- Nadrobić? – udało mi się unieść głowę i spojrzeć mu w oczy. – Z prywatną guwernantką, czy w szkółce niedzielnej?
- JA będę twoim nauczycielem – odpowiedział. – I uwierz mi, to nie będą najprzyjemniejsze lekcje w twoim życiu – na potwierdzenie tych słów jego ręka skoczyła i uderzyła mnie w twarz. Zachłysnęłam się lekko, czując jak policzek zaczyna mnie piec. Zmrużyłam oczy i jeszcze raz spojrzałam na niego. Na przemoc i bicie zawsze reagowałam agresywnie i zdecydowanie. Teraz miałam trochę ograniczone pole działania, ale to nie znaczy, że byłam całkowicie bezbronna. Szarpnęłam się gwałtownie, robiąc jeden krok do przodu i wyrzucając drugą nogę z solidnym rozmachem. Udało mi się trafić Ramosa w kolano, co przyjął ze zdziwieniem i okrzykiem bólu.
- Ty dziwko! – wrzasnął, zamierzając się na mnie znowu, ale tym razem cios nie dotarł do celu. I kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie.

Poczułam solidne szarpnięcie, które sprowadziło mnie do parteru. To facet, stojący za moimi plecami, zmusił mnie do uklęknięcia. Usłyszałam huk wystrzału i świst kuli przelatującej nad głową. Skuliłam się odruchowo, ale nie było mi dane pozostać w tej pozycji dłużej. Chłodne ostrze noża przecięło opaskę krępującą moje dłonie, czyjaś ręka złapała mnie za ramię i podciągnęła do góry. Uniosłam głowę i zobaczyłam Ramosa z prześlicznie szkarłatną plamą na samym środku klatki piersiowej. Jeśli jego ochroniarze początkowo byli zdziwieni rozwojem sytuacji, to szybko im przeszło. Szczęk przeładowywanej broni spowodował, że ocknęłam się całkiem i nawet zaczęłam myśleć.
- Rusz dupsko! – wrzasnął mi ktoś prosto do ucha, jednocześnie ciągnąc mnie w kierunku jednego z tych ogromnych okien. Zgodnie z poleceniem ruszyłam dupsko, seria z Uzi rozwaliła szyby w drobny mak, a my błyskawicznie znaleźliśmy się na zewnątrz. – Trzymaj! – facet wepchnął mi w rękę Glocka, przeładowałam go szybciej niż zdążyłam się nad tą czynnością zastanowić i zaczęłam strzelać do goniących nas mężczyzn. Facet kierował się w głąb ogrodu, biegłam za nim osłaniając nas i omijając drzewka, krzaki i gipsowe rzeźby. Raz o mało nie wpadłam do niewielkiej fontanny, ale na szczęście, w porę ją dostrzegłam. Zbliżyliśmy się do muru okalającego posiadłość Ramosa, na szczycie którego zobaczyłam Hetty. Siedziała całkiem wygodnie i posyłała serie kul w stronę goniących nas ochroniarzy. Widząc nas, uśmiechnęła się szeroko i zmieniła nieznacznie kierunek ostrzału, żeby przypadkiem nie trafić któregoś z nas.
- Dawaj! – mężczyzna wysunął jedno kolano do przodu i splótł dłonie w małe krzesełko. Szybko wetknęłam pistolet za pasek i nie zatrzymując się, wbiłam w nie stopę. Facet wyrzucił mnie w górę, udało mi się złapać krawędzi muru, popędzana kulami i wściekłymi okrzykami, wspięłam się na górę, przerzucając ciało na drugą stronę. Wylądowałam na ugiętych nogach, podpierając się rękoma o wilgotną ziemię. Natychmiast poderwałam się do pionu, wyjmując jednocześnie broń i rozglądając dookoła.  Po chwili obok mnie znalazł się facet, a sekundę później Hetty.
- Do auta! – rozkazała kobieta i truchtem udała się w kierunku rozłożystych krzaków. Nie zwlekając, podążyliśmy za nią, facet wskoczył za kierownicę i po chwili pędziliśmy wyboistą drogą w nieznanym mi kierunku.
Obejrzałam się przez tylna szybę, ale, o dziwo, nikt nas nie gonił.
- Pewnie nie wiedzą, co robić – odezwała się Hetty, zmieniając jednocześnie magazynek. – Oni bez dowódcy błądzą niczym dzieci we mgle…
- Ale instynkt im zadziałał bezbłędnie – odpowiedziałam, sprawdzając ile kul mi zostało i krzywiąc się, bo znowu zaczęło mnie rwać w dole brzucha.
- Lata szkoleń – mruknęła. – Też tak będziesz miała, nie bój się.
- Mam tylko nadzieję, że w moim przypadku, zadziała również myślenie.
- Hetty, gdzie? – przerwał nam facet.
- Jedź cały czas tą drogą, powiem ci, kiedy skręcić. To jest Manuel Verrozzo – dodała. – To dzięki niemu udało nam się dostać do skrytek Ramosa. Kiedy cię złapali, postanowiliśmy zakończyć sprawę definitywnie.
-Cieszę się, że nie czekaliście dłużej – sarknęłam. – Moje trzewia mogłyby tego nie wytrzymać…
- Mocno oberwałaś? – spojrzała na mnie z troską.
- Przeżyję – machnęłam ręką. Patrzyła na mnie jeszcze chwilę, ale nic więcej nie powiedziała. Zniosłam to spojrzenie wyjątkowo spokojnie, niemal beznamiętnie. To była jedna z tych rzeczy, których już się nauczyłam. Ukrywać uczucia.


29 stycznia 2013

Rozdział 7

Uwaga, kryjcie się :D Wraca Olga :D Mam tylko nadzieję, że będzie to długo oczekiwany powrót, a jej kolejne perypetie przypadną Wam do gustu. Na początek delikatnie oraz kilka słów wyjaśnienia :D

Alexandretta

***



TRZY LATA PÓŹNIEJ

Zamknęłam oczy czując przeszywający ból w dole brzucha. Kopnięcie było solidne, zwaliło mnie z nóg i pozbawiło tchu. Wściekły Sergio wydał z siebie głośny okrzyk i kopał dalej. Czubek jego buta, okuty srebrną blaszką, raz po raz zagłębiał się w moich trzewiach. Zabrakło mi powietrza, nie miałam siły nawet na to, żeby się skulić i spróbować w jakiś sposób obronić się przed tymi ciosami. Nieprzenikniona ciemność była tylko konsekwencją moich nieprzemyślanych czynów.

Powoli podniosłam powieki i prawie bezgłośnie jęknęłam. Wszystko mnie bolało, chociaż właściwszym określeniem byłoby, że ból promieniował od brzucha we wszystkich kierunkach. Poruszyłam się lekko, chciałam podnieść się z tej zimnej posadzki, ale nie mogłam. Nie dlatego, że nie miałam siły, chociaż to też był jakiś powód. Miałam związane ręce na plecach, doskonale czułam wrzynającą się w nadgarstki cienką, plastikową opaskę. Nie było dobrze. Było wręcz fatalnie. Ostrożnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Jakaś piwnica? Chyba. Ostatnio miałam szczęście do piwnic. Ale tym razem instynkt podpowiadał mi, że się tak łatwo nie wywinę. A mój instynkt rzadko się mylił. Hetty twierdziła, że mam to po ojcu, który dzięki swoim osławionym przeczuciom wychodził cało z najprzeróżniejszych opresji. Szkoda tylko, że nie pomogły mu one w tym feralnym locie, w którym zginął. A właśnie, ciekawe gdzie jest Hetty… Rozdzieliłyśmy się i chyba jednak to był błąd. Wpadłam na ludzi Sergio, których było za dużo dla mnie jednej. I którzy przyprowadzili mnie prosto przed oblicze swojego wściekłego szefa. Cóż, też bym była wściekła, gdyby dwie baby zaiwaniły mi klucz do skrytki bankowej, gdzie przechowuję diamenty. Oto jeden ze sposobów na pokonanie terrorystów. Pozbawienie ich pieniędzy. A że Sergio Ramos złym terrorystą był, nikt nie wątpił.

Kiedy w połowie szkolenia Martom przekazał mnie pod skrzydła naszej konsultantki Henrietty Lange, jeszcze nie przypuszczałam jaką rolę mi przeznaczył. Dopiero po tygodniu, czy dwóch dotarło do mnie, czym się będę zajmować. Że będę eliminować cele wyznaczone przez Firmę. Że nie będę mogła się zawahać oddając strzał, czy podrzynając komuś gardło. Że będę musiała w stu procentach ufać moim szefom, którzy te cele będą wyznaczać. Że nie będzie czasu nad zastanawianiem się, czy to, co robie jest dobre, czy złe. Nie będzie czasu na pytania. Jeśli ja nie zdołam ich zabić, to oni zabiją mnie. A ja nie zamierzałam wcale umierać. A przynajmniej nie przed znalezieniem morderców mojej rodziny. Taka trochę prywatna wendetta, ale głupia bym była, gdybym nie skorzystała z okazji.
Od tego momentu moje szkolenie nabrało zupełnie innego wymiaru. Do tej pory skupione na ogólnych zasadach pracy agenta oraz treningach siłowych i wytrzymałościowych, przerodziło się w kurs na płatnego zabójcę. Wszystkie rodzaje broni, zarówno palnej jak i białej, ich użycie zgodnie, bądź nie zgodnie z przeznaczeniem. Techniki przetrwania, techniki zdobywania informacji, namierzania celu oraz wyeliminowania go bez pozostawienia najmniejszego nawet śladu. Na początku byłam dość sceptycznie nastawiona, a czasami nawet przerażona. Ale z biegiem czasu… Hmm, może niekoniecznie zaczęło mi się to podobać, ale przynajmniej przestało przeszkadzać. Tak, sumienie i moralność upchnęłam głęboko na dnie, tak głęboko, że nie były w stanie się wydostać i bruździć.
I chyba to spodobało się Martomowi, który wkrótce przedstawił mi, jakie ma plany związane z moją osobą. I właśnie jeden z tych planów realizowałam…

Drzwi do mojego więzienia otworzyły się gwałtownie z głośnym zgrzytem. Stukot wojskowych buciorów o betonową posadzkę boleśnie wwiercał mi się w uszy. Nawet nie zdążyłam mrugnąć, gdy czyjeś silne, owłosione ręce złapały mnie pod pachami i jednym ruchem postawiły na nogi. Zachwiałam się, ale ten ktoś mnie przytrzymał, po czym pchnął w kierunku wyjścia. Ruszyłam dość niepewnym krokiem, lekko zgięta, bo ból brzucha znów się nasilił. Przy drzwiach, oparty niedbale o framugę stał mężczyzna z karabinem w rękach. Rzuciłam mu szybkie spojrzenie, bez problemu rozpoznałam w nim jednego z ludzi Sergio. Twarzy tego, który mnie prowadził, nie byłam w stanie dostrzec, ale zapewne też był jednym z nich. Czyli cała szopka zaczynała się od początku.