Na nasz widok, a raczej na widok swojego szefa, obitego i
sponiewieranego, w dodatku prowadzonego przez równie obitych więźniów, pod
bronią, cała ta zgraja zdębiała. Pierwszy ruszył się facet, który nas tu
przywiózł. Chyba chciał podbiec i rzucić na nas, ale seria z kałacha, tuż przed
jego nogami, zatrzymała go w miejscu.
- Ani kroku! – krzyknęłam. – Jeśli chcecie Kovac’a żywego i
względnie zdrowego, przyprowadźcie naszego kumpla!
- A jeśli nie? – zapytał ten najbardziej wyrywny. – Mamy
przewagę, zginiecie!
- Owszem – przyświadczyłam. – Ale pierwszy zginie Kovac. A
drugi ty! – skierowałam lufę w stronę jego głowy.
- Powiedz im, żeby przyprowadzili naszego kumpla – Max
szturchnął Kovac’a trzymaną w ręce bronią. – Wiesz, że nie mamy już nic do
stracenia, a wszystko do zyskania…
- Przyprowadźcie go – Kovac chyba zrozumiał, że nie
żartujemy i naprawdę jesteśmy zdesperowani. – Tylko szybko!
Pół minuty zajęło bandytom przyprowadzenie Kevina. Nie
wyglądał najlepiej, trochę chwiejnie szedł, a prowizoryczny opatrunek zaczynał
zabarwiać się na czerwono. Podszedł do nas sam, ale było widać, że długo tak
nie da rady.
- Max – rzuciłam znacząco, w końcu przyjechaliśmy tu w
konkretnym celu.
- Pamiętam – warknął, a potem rozejrzał się. – Dobra,
jeszcze Miltan’a chcemy i się wyniesiemy – znów zwrócił się do Kovac’a. – A
jeśli będziesz grzeczny i będziesz współpracował, to puścimy cię żywego…
- Wiedziałem – Kovac popatrzył na Max’a z wściekłością. –
Wiedziałem, że przyszliście po Miltan’a, a nie po mnie!
- I dalej tak będzie, jeśli grzecznie nam go oddacie –
wyjaśnił mu uprzejmie Doherty. – Bo inaczej cienko to widzę…
- Dobrze – nieoczekiwanie zgodził się bandyta. Widocznie
jednak swoje życie cenił bardziej niż złapanego szpiega. – Przyprowadźcie
Miltan’a! – rozkazał.
- Ale… - rozległ się jakiś głos protestu.
- Wykonać!! – ryknął Kovac i sekundę później dwóch
napastników wystartowało w stronę stojącej na uboczu szopy. Kilka chwil i szli
z powrotem, prowadząc szukanego przez nas mężczyznę. O dziwo, nie wyglądał
gorzej od nas, mimo że przebywał w obozie znacznie dłużej od nas. Zapewne po
pewnym czasie dali mu spokój. Ciekawe, czy dlatego, że nic im nie powiedział,
czy wręcz przeciwnie, powiedział wszystko…
- Teraz auto – Max skinął głową w stronę stojącej niedaleko
ciężarówki. – Gdzie kluczyki? – Kovac skinął głową i jeden z jego ludzi rzucił
je w naszą stronę. – Olga, prowadzisz!
- Robi się – szybko zgarnęła metalowy pęk z ziemi i nie
odkładając broni wślizgnęłam się do szoferki. Silnik zaskoczył za pierwszym
razem, sprawdziłam bak, wskazówka pokazywał, że jest prawie pełen. Wychyliłam
się i kiwnęłam głową z aprobatą.
- Pakujcie się – rozkazał stanowczo Max. Nie trzeba tego
było nikomu dwa razy powtarzać. Chris wskoczył na pakę, pomógł Kevinowi i
Miltan’owi, a kiedy już się tam znaleźli bez namysłu zawróciłam wóz, ustawiając
się tak, żeby mój partner mógł dostać się do szoferki. Max pchnął Kovac’a na
ziemię, wskoczył do środka, a ja nie czekając aż się rozsiądzie i zamknie za
sobą drzwi, ruszyłam. Dodałam gazu i skierowałam się w stronę prowizorycznej
drogi, która prowadziła do obozu. Miałam nadzieję, że teraz wyprowadzi nas w
bardziej cywilizowane rejony kraju. Już miałam odetchnąć z ulgą, kiedy nagły
huk wystrzału sprawił, że aż podskoczyłam. Rzuciłam okiem w lusterko i
zobaczyłam na ziemi trupa Kovac’a. Nawet z tej odległości mogłam dostrzec
wielką czerwoną plamę krwi koło jego głowy. A wściekły ryk jego ludzi tylko mnie
upewnił, że to nie były zwidy. Spojrzałam na Max’a, miał zacięty wyraz twarzy i
od razu domyśliłam się, że to on strzelił.
- Pojebało cię?! – wydarłam się. – Dlaczego to zrobiłeś?!
- Zasłużył sobie – padła krótka i znacznie cichsza
odpowiedź.
- Ale umawiałeś się z nim inaczej!
- Nie układam się z bandytami!
- Tylko dzięki temu układowi wciąż żyjemy! Będą nas ścigać!
- Ścigaliby nas, gdyby Kovac żył… Teraz nie wiedzą, co
robić, a my mamy czas, żeby zniknąć.
- Taki miałeś plan od samego początku, prawda? – już nie
krzyczałam. Wbrew wszystkiemu, zaczynałam go rozumieć.
- Tak.
- Jesteś sukinsynem…
- Też cię kocham – wyszczerzył się w uśmiechu.
- Wariat – popukałam się w czoło. Nie odpowiedział, tylko
rzucił mi krótkie , wymowne spojrzenie. Skupiłam się na jeździe, bo chyba zabrakło mi już
argumentów.