Lot do Europy, z przesiadkami, trwał
naprawdę długo. Na tyle długo, że zdążył ich solidnie zmęczyć.
W dodatku na tym kontynencie panowała bardzo wczesna wiosna i Olga
doznała lekkiego szoku termicznego. Port lotniczy w Zurychu
przywitał ich nieprzyjemną mżawką i temperaturą w okolicach
dziesięciu stopni. Z lotniska udali się prosto do ich mieszkania,
które nieco już zapomniane i zakurzone, przywitało ich ciepłem i
lekkim zaduchem.
- Trzeba tu będzie posprzątać – Olga
zmarszczyła nos z niesmakiem, czując kurz w powietrzu.
- Później – jęknął Max i rzucił
ich torby w kąt. – Wszystko później. Teraz spać.
- Przecież spałeś cały lot –
zdziwiła się.
- Takie spanie się nie liczy –
ziewnął. – Kochanie, rób co uważasz, ja idę do łóżka –
zniknął w sypialni nawet nie dając jej czasu na odpowiedź.
Dwanaście godzin później Olgę
obudził sygnał otrzymanej wiadomości. Jej służbowa komórka
migotała wesoło, więc agentka wzięła ją w rękę i mrużąc
oczy, usiłowała odczytać tekst. Przeczytała raz i drugi, po czym
zaklęła i zerwała się z łóżka, ściągając przy okazji kołdrę
z Max’a.
- Co jest? – wymamrotał mężczyzna,
nawet nie otwierając oczu.
- Wstawaj – rozkazała. – Martom
przysłał informację, że za dwie godziny będzie spotkanie jednego
z ludzi Stavrosa z tutejszym handlarzem. Wygląda na to, że się
zbroją. Mamy to sprawdzić…
- Jasna dupa – jęknął w odpowiedzi
Max. – Czy on naprawdę nie zna litości? Dopiero co wróciliśmy…
- Jemu to powiedz – warknęła, idąc
do łazienki. – Wstawaj, do cholery!
Pół godziny później jechali już na
miejsce spotkania, które podał im ich szef. Mieli mało czasu, więc
Max wciskał pedał gazu do oporu. I sporo szczęścia, że nigdzie
po drodze nie stał patrol drogówki. Doherty zaparkował w
najciemniejszym kącie jaki znaleźli i rozpoczęli oczekiwanie.
Jednak, pomimo upływu czasu, nic się nie działo. Nikt się nie
pojawił, nikt nie przyjechał, ani nie odjechał.
- Albo w ostatniej chwili zmienili
miejsce, albo Martom ma złe informacje… - Olga uważnie lustrowała
otoczenie, pomimo panującego mroku.
- Sam nie wiem – Max też się
rozglądał. – Zawsze się sprawdzało. Powiedział chociaż kto ma
się zjawić?
- Jakiś Latal – Olga przypomniała
sobie nazwisko. – Przesłał zdjęcie, niewyraźne, więc za bardzo
szczegółów nie widać. Ogólny typ sylwetki i chyba blondyn…
- Latal… - Max zamyślił się,
wpatrując się w magazyn, ciemny i cichy. – Nie jestem pewien, czy
nie słyszałem już tego nazwiska.
- Tak? To chyba musiało być dawno,
skoro nie pamiętasz.
- Dawno, dawno – przytaknął jej. –
Ale możliwe, że chodziło o kogoś innego…
Olga tylko wzruszyła ramionami. Nie
miała ochoty dociekać tego, czy jej mąż zna tego faceta, czy też
nie. Mało ją to interesowało. Zamiast tego skupiła się na
zadaniu i dalszej obserwacji. Obserwacji niczego, bo dookoła panował
mrok i cisza. W końcu, wkurzona już agentka, sięgnęła do schowka
po broń.
- A ty co? – Max spojrzał na nią
zaskoczony. Jemu też ta obserwacja wychodziła już bokiem, ale
uznał, że jeszcze nie czas na zaniechanie.
- Idę się rozejrzeć – rzuciła w
odpowiedzi kobieta. – I nie próbuj mnie powstrzymywać, bo jak się
nie przejdę to chyba zaraz oszaleję… - wyskoczyła z samochodu,
rozejrzała się uważnie, po czym ostrożnie ruszyła w kierunku
ciemnego magazynu. Szła szybko, ale cicho, trzymając się obrzeży
parkingu. Nie miała ochoty na jakieś nieoczekiwane spotkanie z
nadpobudliwym bandytą, który najpierw strzela, a potem pyta. Już
po chwili okazało się, że przeczucie jednak jej nie myliło. Ktoś
tu był, zaparkował tylko przy ulicy, a nie na parkingu. Kiedy
przyjechali i sprawdzali z Maxem teren, nie było tam żadnego innego
samochodu oprócz ich. A teraz stały dwa. Ponadto, siatka w płocie
odgradzającym teren magazynów od ulicy była nieznacznie odchylona
i Olga była pewna, że wcześniej tego nie było. Cofnęła się
nieco głębiej w krzaki i wywołała swojego partnera.
- Ktoś tu jest – poinformowała go
szeptem.
- Co?? - w słuchawce usłyszała
wściekły głos Max'a.
- Ktoś tu jest – powtórzyła nieco
głośniej i z lekką irytacją. Ogłuchł nagle, czy jak? - Przy
ulicy stoją dwa auta i ktoś wlazł tu przez dziurę w płocie.
Siatka jest odchylona…
- Niech to szlag! Nic nie rób, już do
ciebie idę. Gdzie jesteś?
- Przy ulicy, zaraz obok tego czarnego
kontenera – wyjaśniła szybko. - Pospiesz się, chyba mam
towarzystwo – dorzuciła jeszcze, po czym sięgnęła ręką po
broń i już miała się odwrócić, kiedy jakaś niewidzialna siła
zdzieliła ją czymś ciężkim w głowę i zapadła ciemność.
Max znalazł się we wskazanym przez
Olgę miejscu dosłownie minutę później i aż zaklął na widok
leżącej na ziemi kobiety. I pochylającego się nad nią mężczyzny.
- Ani drgnij – wycedził wściekłym
głosem, podchodząc do gostka niemal bezszelestnie i przykładając
mu lufę do głowy.
- Nie wygłupiaj się – sarknął facet
i nie zważając na broń, odwrócił się w jego stronę. Max
westchnął i opuścił pistolet.
- No kurwa, Robert, co ty wyprawiasz? -
zapytał z irytacją. - Dlaczego ją walnąłeś?
- Prawie mnie zobaczyła – wyjaśnił
mu obojętnym tonem Robert Donnovan, jego własny brat. - Jest
bardziej wścibska niż myślałem…
- Ale to wciąż moja żona –
przypomniał mu stanowczo. - I nie ma jej spaść włos z głowy. Czy
to dla ciebie jasne?
- Chyba wciąż myślisz nie tą głową,
co powinieneś – zakpił Robert, uśmiechając się drwiąco, ale
zaraz ten uśmiech spełzł z jego twarzy na widok miny Doherty'ego.
- Dobra, przepraszam. To było niepotrzebne z mojej strony.
- Oczywiście, że niepotrzebne –
zgodził się z nim Max jadowicie. - To, że mam panienki na boku,
nie zmienia faktu, że Olga jest nietykalna. Zapamiętaj to dobrze.
Jak interesy?
- Latal i Nikolic właśnie ustalają
szczegóły kontraktu – Robert z ulgą przyjął zmianę tematu.
Nie lubił Olgi i chętnie zrobiłby jej większą krzywdę, niż
zwykły cios w głowę. Ale słowa Max'a były dla niego święte i
nie miał zamiaru mu się przeciwstawiać. Ale i tak chciał kiedyś
dorwać tę pannę. Wkurzała go i tyle.
- Znakomicie – Max skinął głową z
aprobatą, doskonale świadom uczuć Roberta względem jego żony.
Dlatego za każdym razem przypominał mu, że nie wolno mu jej tknąć.
Jeszcze go to powstrzymywało, ale nie był pewien co będzie, gdy
ich interesy ze Stavrosem zostaną sfinalizowane. Sam zamierzał
zniknąć, ale jeszcze nie wymyślił, co zrobić z Olgą. -
Dopilnuj, żeby się stąd bezpiecznie zmyli.
- A ona? - Donnovan brodą wskazał na
nieprzytomną kobietę.
- Ja się nią zajmę – Max pokręcił
głową z niedowierzaniem, że jego brat jest jednak czasami tak
głupi i pyta o rzeczy oczywiste. - Zjeżdżajcie stąd! - kiedy
Robert zniknął, a samochody odjechały, pochylił się nas swoją
żoną i delikatnie poklepał ją po policzku.
Olga jęknęła i otworzyła oczy czując
klepanie po twarzy. W głowie ją łupało, a wzrok miała nieco
zamazany, ale już po chwili oraz po kilkunastu mrugnięciach ten
defekt zniknął. I bez trudu rozpoznała pochylającą się nad nią
twarz. Max.
- No, nareszcie – ucieszył się jej
mąż. - Już myślałem, że będę musiał latać i szukać wody,
żeby cię ocucić – pomógł jej usiąść. - Jak się czujesz?
- Boli mnie głowa – odparła zgodnie z
prawdą, macając się po wspomnianym organie. - Co się, kurwa,
stało??
- Ty mi powiedz – Max wstał, bo od
kucania rozbolały go nogi. - Kiedy powiedziałaś, że jednak ktoś
tu jest, zaraz do ciebie ruszyłem. Ale byli szybsi. Chyba mieli
jakąś czujkę, walnął cię i odjechali z piskiem opon… - Olga
odruchowo spojrzała na ulicę. Faktycznie, samochodów nie było.
- Sprawdziłeś budynek? - zapytała, też
powoli się podnosząc. Max spojrzał na nią z niesmakiem.
- Miałem cię zostawić i ganiać po
opuszczonym budynku? - zapytał z ledwo wyczuwalnym w głosie
oburzeniem. - Oszalałaś??
- Dobra, nie drzyj się – kobieta
skrzywiła się. - Jestem ranna, a ty krzyczysz…
- Nie jesteś ranna, tylko dostałaś w
głowę – poprawił ją. - Chyba ci zaszkodziło.
- Spadaj – burknęła, bo ewidentnie z
niej kpił. - Boli mnie głowa i dałam się podejść. Nie mam
nastroju do żartów…
- Chcesz sprawdzić teren? - zapytał, bo
Olga chyba jeszcze nie zdecydowała co robić.
- Chyba nie ma sensu – wzruszyła
ramionami, co sprawiło, że zabolało ją bardziej. - Wracajmy. Może
Martom będzie miał coś nowego...
Martom nie miał nic nowego i strasznie
się wściekł, że nie udało im się niczego dowiedzieć. Przekazał
im, że to miejsce było od dłuższego czasu punktem kontaktowym
ludzi Stavros’a, a teraz zapewne zmienią lokalizację.
- Macie ich znaleźć! – warczał na
nich niczym rasowy bulterier. – Chcę wiedzieć, gdzie się
spotykają! Stavros zaopatruje islamistów w krajach dawnego bloku
wschodniego i trzeba to ukrócić!
- Nie musi pan krzyczeć – skrzywiła
się Olga, która wysłuchiwała tyrady z lodowym kompresem na
głowie. Głos Martom’a wwiercał się w jej mózg i powodował
nieznośny ból. – Rozumiemy sytuację…
- Mam nadzieję! – znów warknięcie. –
Bierzcie się do roboty, nie jesteście na wakacjach! – rozłączył
się z głośnym trzaskiem. Olga spojrzała na Max’a, który zrobił
znaczącą minę i zakreślił sobie kółko na czole.
- Chyba go cisną – stwierdził jej
mąż. – Ostatnio był jakiś atak na ambasadę amerykańską w
Czechach i dochodzenie wykazało, że broń terrorystów pochodziła
od Stavros’a. Więc się nie dziw, że jest wkurzony.
- Ja się nie dziwię, ale nie musi
krzyczeć – odpowiedziała mu, wyciągając się na kanapie. –
Poza tym, to nie ja napadłam na ambasadę. I nie było nic słychać
na ten temat…
- Bo wiedzieli i zadziałali prewencyjnie
– wyjaśnił, siadając w wielkim fotelu. – Zatrzymali ich tuż
przed. Kilku siedzi w Gitmo, kilku zginęło. Akcja zakończona
sukcesem, a broń od Stavros’a.
- Nic dziwnego, że się wkurzyli i mamy
stan gotowości – zgodziła się z nim. – Chyba czeka nas ciężki
okres.
- Pracowity – poprawił ją. –
Odpocznij teraz, a ja skoczę na małe zakupy – wstał energicznie
i przykrył ją kocem. Olga westchnęła i zamknęła oczy. Ból już
zelżał, ale wciąż czuła ćmienie z tyłu głowy. Sukinsyn nieźle
jej przywalił. Dorwę cię,
gnoju pomyślała, układając
się wygodniej. Po chwili już spała.