Max
przyszedł do niej na salę, kiedy już chciała kończyć swój codzienny trening.
Nadal dzień w dzień ćwiczyła, nawet będąc na misji sobie nie odpuszczała.
Czasami strasznie jej się nie chciało, ale wiedziała, że od tych ćwiczeń i
ogólnej sprawności może zależeć jej życie. I życie Maxa, czy innej osoby, z
którą będzie akurat pracować. Więc trenowała. Od powrotu z Rosji też. Odsunęła
się też nieco od swojego partnera. Chyba miała wyrzuty sumienia, że tak łatwo i
szybko uległa urokowi Darylev’a. Do tej pory nigdy jej się coś takiego nie
zdarzało. Do tej pory była przekonana, że jak ma już jednego mężczyznę, to na
innego nie spojrzy. Jak widać, myliła się. I tu wcale nie chodziło o to, że
była znudzona, czy zawiedziona związkiem z Maxem. Przecież wcale nie byli ze
sobą aż tak długo. Nie umiała tego wytłumaczyć i chyba nawet wcale nie chciała.
Nie mogła cofnąć czasu. A nawet gdyby mogła, pewnie postąpiłaby dokładnie tak
samo. A Max od kilku dni jakby wcale nie szukał jej towarzystwa. Dlatego, kiedy
przyszedł, poczuła ulgę. Że jednak jest. Że jej nie zostawił. Dość irracjonalne
stwierdzenie biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio ze wszystkich sił dążyła do
niezależności.
- Hej, skarbie – Doherty wszedł na salę
i po prostu podał jej ręcznik. Olga przestała walić w worek treningowy i otarła
spoconą twarz.
- Cześć – przywitała się, całkiem
zwyczajnie. Jakby nie było tych dni bez niego.
- Znowu się katujesz? – zapytał,
przypatrując się jej spoconej postaci.
- Trenuję – poprawiła go z naciskiem. –
Dobrze wiesz, dlaczego…
- Tak, wiem – Max westchnął. – Może
dość już na dzisiaj, co? Zjemy jakąś kolację, pogadamy…
- I tak miałam kończyć – Olga nawet
ucieszyła się z propozycji partnera. To był dobry pomysł. – Daj mi chwilę…
Kiedy
Olga wyszła spod prysznica, owinięta tylko w ręcznik, Max na jej widok aż
przełknął ślinę. Wyglądała ślicznie, jeszcze nie do końca wytarta, z wilgotnymi
włosami wpływającymi po plecach. Miała niezłą figurę, szczupłą, umięśnioną, ale
nie za bardzo, drobne piersi (z których nigdy tak naprawdę nie była
zadowolona), sterczące pośladki i lekko zaokrąglone biodra. Na widok siedzącego
na ławce Maxa otworzyła szerzej oczy i rzuciła mu karcące spojrzenie.
- To damska szatnia – zauważyła. – Nie
powinno cię tu być…
- Ale jestem – Max wstał i podszedł do
niej. – Ślicznie wyglądasz… - pocałował ją w nagie ramię.
- Co ty wyprawiasz? – odsunęła się
nieco, jednocześnie opierając stopę na ławce przy szafce i usiłując się do
końca osuszyć.
- To, co każdy normalny facet zrobiłby
na moim miejscu – wyjaśnił, znów ją całując. – Nie mogę się oprzeć… -
przytrzymał ją, bo chciała się odsunąć, po czym odwrócił ku sobie i pocałował.
- Max… - zaprotestowała słabo. – A jak
ktoś wejdzie?
- Nikogo tu nie ma – wymamrotał,
całując ją coraz bardziej namiętnie. – Nie przejmuj się… - Olga westchnęła,
oderwała się od mężczyzny i odepchnęła go, wkładając w ten gest nieco więcej siły.
Max cofnął się i popatrzył na nią zdezorientowany, na co kobieta roześmiała się
cicho, podeszła do drzwi i przekręciła w nich klucz. Doherty uśmiechnął się
szeroko, więc Olga, powolnym, kołyszącym się krokiem podeszła do niego,
puszczając po drodze ręcznik, który z szelestem osunął się na podłogę.
Kolejne
dwie godziny spędzili w damskiej szatni, a w zasadzie pod prysznicem, gdzie
dali upust swoim namiętnościom i pożądaniu, które ich ogarnęło. Olga już dawno
nie przeżyła takich uniesień, jak w tej niewielkiej kabinie, gdzie, na
przemian, namydlana mlecznym żelem i spłukiwana gorącą wodą, pozwalała się
pieścić, całować, lizać, smakować i to samo dawała swojemu kochankowi. Woda
jeszcze bardziej pobudzała już i tak rozpalone zmysły dwojga agentów, nie
pozwalała złagodzić napięcia, które między nimi panowało. Dopiero, kiedy
skończyli, kiedy oboje doszli do końca, poczuli, że wszystko wraca do normy.
Zmęczona Olga opierała się o ścianę kabiny, tuż za nią, ściśle przylegając do
jej pleców, stał Max, wciskając swoje usta w jej kark i ciężko oddychając.
- Wyjdź za mnie – wymamrotał nagle, jakby
specjalnie czekał na taki moment, żeby wydusić z siebie tą propozycję.
- Co? – Olga nie była pewna, czy się
nie przesłyszała, więc nawet się nie odwróciła.
- Wyjdź za mnie – powtórzył, już nieco
wyraźniej. – Za mąż. Wyjdź.
- Zwariowałeś? – sarknęła, uwalniając
się i z trudem odwracając. Z trudem, bo kabina do wielkich nie należała. – Żeby
uprawiać seks pod prysznicem nie musimy się pobierać…
- Nie chcę się z tobą żenić tylko
dlatego, żeby uprawiać seks pod prysznicem – zaprotestował stanowczo, patrząc
jej w oczy. – Chcę… - zawahał się. – Nie wiem. Po prostu czuję, że to jest to.
A ty jesteś tą kobietą…
- Wiesz, Max… - Olga ostrożnie wyszła z
kabiny i sięgnęła po ręcznik. – Myślę, że to nie jest dobry pomysł. To całe
małżeństwo i w ogóle – zaczęła się energicznie wycierać.
- Ale dlaczego? – zdziwił się, idąc w
jej ślady. Po poprzednim zmęczeniu nie było już śladu. Teraz miał mnóstwo
energii. – Co jest złego w małżeństwie?
- Idea posiadania kogoś na stałe i na
zawsze – wyjaśniła, wkładając bieliznę i resztę ciuchów. – Nie podoba mi się
to, zwłaszcza biorąc pod uwagę twoje wcześniejsze zaborcze zapędy – zaśmiała
się.
- Zaraz zaborcze – żachnął się Max. Jej
uniesione brwi sprawiły, że się zmitygował. – No, dobra, trochę zaborcze były…
Ale teraz bym się umiał opanować i powstrzymać. Zmieniłbym się – zadeklarował.
- Małżeństwo nie zmienia ludzi – Olga
sięgnęła po swoją torbę. – Chyba, że na gorsze.
- Olga – jęknął. No, co za kobieta!
Same minusy znajduje!
- Co, Olga? Nie mam racji? – zatrzymała
się gwałtownie.
- Kochanie, no błagam…
- No dobra, zastanowię się – poddała
się kobieta, wzruszając ramionami. Niech mu będzie, a ona i tak nie zamierzała
wychodzić za mąż. Za nikogo. – No, chodźże, głodna jestem – ponagliła go,
wychodząc z szatni. Max westchnął i poszedł w jej ślady.
Kilka
kolejnych dni upłynęły Oldze i Maxowi na zwykłym odpoczynku. Póki co, Martom
nie miał dla nich kolejnego zadania, co było zaskakujące, ale agenci
postanowili nie zawracać sobie tym głowy, tylko skorzystać z wolnego.
Praktycznie nie wychodzili z łóżka, jakby chcąc nasycić się sobą niejako na
zapas. Jakby już wtedy przeczuwali, że najbliższe misje będą naprawdę ciężkie i
nie będzie czasu ani ochoty na takie dyrdymały jak seks i bliskość. Wezwanie od
szefa zastało ich, jakżeby inaczej, w sypialni. Co prawda, akurat się nie
kochali tylko oglądali telewizję po prostu się do siebie tuląc. Dzwonek
telefonu przywitali niechętnie, równie niechętnie wysłuchali wezwania i jeszcze
bardziej niechętnie ruszyli tyłki i pojechali do siedziby Firmy.
- To wasz kolejny cel – Martom podał im
cienką teczkę. – Kobieta nazywa się Lisa Crafton, jest specjalistką od broni
biologicznej. I lekarzem. Pojechała do Serbii, żeby nieść pomoc bliźnim –
Martom lekko się skrzywił z politowaniem. Nigdy nie rozumiał ludzi, którzy
pracowali dla innych z pobudek innych niż finansowe.
- I? – zapytał Max, bo ich szef umilkł.
- I musicie ją stamtąd zabrać i
przywieźć do Stanów. Jest nam potrzebna…
- W wynalezieniu kolejnego wirusa, na
którego nie ma szczepionki? – zakpiła Olga, chociaż czuła, że nie powinna.
- Być może – Martom rzucił jej zimne
spojrzenie. – To nie wasz interes. Wy tylko macie ją przywieźć. W teczce jest
jej ostatni adres. Podobno znalazła tam sobie kogoś. Dowiedźcie się kto to i
czy może jej potem szukać. Z resztą… - James urwał i przyjrzał się swoim
agentom. Byli najlepsi, niejednokrotnie to udowodnili. – Co ja wam będę mówił.
Sami wiecie, co macie robić.
- Odstawiamy ją do Stanów? – Max wstał
wiedząc, że nic więcej się nie dowiedzą.
- Do granicy – poinformował ich Martom.
– Tam ktoś będzie na was czekał. A potem zobaczymy – z tymi słowami James
otworzył laptopa, uznając rozmowę za zakończoną.