28 sierpnia 2015

Rozdział 44

            Olga ocknęła się w jakimś nieznanym jej pomieszczeniu. Znowu. Ale tym razem nie leżała na podłodze, tylko w łóżku. Co prawda na brzuchu, co wydało jej się nieco dziwną pozycją, ale zawsze. Dziwne również było to, że była naga. No dobra, nie tak do końca, miała na sobie majtki. Ale poza tym nic. Poruszyła się lekko, chcąc wstać, ale czyjaś dłoń, delikatna dłoń, więc na pewno nie Maxa, ją powstrzymała.
- Nie ruszaj się – usłyszała kobiecy głos, mówiący po angielsku z dziwnym akcentem. – Właśnie zmieniłam opatrunki…
- Gdzie… jestem? – Olga z trudem odwróciła głowę i popatrzyła na siedząca obok kobietę. Miała ciemne włosy i urodę typową dla mieszkanek Bałkanów. Była starsza od Olgi o jakieś dziesięć lat, ale nawet zmarszczki i trudne warunki życia nie odebrały jej urody. Była po prostu piękna.
- W bezpiecznym miejscu – odpowiedziała jej kobieta. – Max… - delikatny uśmiech przemknął przez jej twarz. – Max cię tu przywiózł. Poprosił, żebym się tobą zaopiekowała – Olga uniosła brwi słysząc te słowa. Max poprosił??
- Gdzie on teraz jest? – zapytała, powstrzymując się od komentarza.
- Pojechał się rozejrzeć.
- Rozejrzeć?
- Żebyście mogli bezpiecznie przekroczyć granicę – wyjaśniła cierpliwie kobieta. – Powinnaś odpocząć – wstała. – Twoje plecy są w nie najlepszym stanie, a jeśli chcecie opuścić ten kraj żywi, będziesz potrzebowała dużo siły… - z tymi słowami wyszła, zostawiając agentkę samą.

            Olga sama nie wiedziała, kiedy zasnęła. Chyba naprawdę była w nie najlepszej formie, skoro pozwoliła sobie na tak beztroski sen w nieznanym jej miejscu. O dziwo, nie śniły jej się żadne koszmary związane z ostatnimi przeżyciami. Śnił jej się Max całujący się z kobietą, która ją pielęgnowała. Na wpół rozbawiona, na wpół wkurzona Olga otworzyła oczy i tym razem jej wzrok padł na jej partnera. Siedział na krześle obok łóżka i drzemał. Kiedy się poruszyła, poderwał się natychmiast.
- Kochanie… - pochylił się w jej stronę i poprawił koc, którym była okryta. – Jak się czujesz?
- Nieszczególnie – odpowiedziała. – Obolała – dodała po krótkim namyśle. – Gdzie jesteśmy? Co się stało?
- Zemdlałaś – wyjaśnił. – Zaraz po tym jak rzuciłaś w tego gościa nożem…
- Nie pamiętam… - popatrzyła na niego zaskoczona.
- To normalne. Zabrałem cię stamtąd…
- Kim jest ta kobieta? – przerwała mu, nieco obcesowo.
- Dawna przyjaciółka – odparł szybko. Olga zmarszczyła brwi. Zdążyła już na tyle go poznać, żeby wiedzieć kiedy kłamie. Teraz kłamał.
- Czyżby? – mruknęła.
- Kochanie, czy to ważne? – zapytał miękko. – Ważne, że nam pomogła. Opatrzyła cię, znieczuliła rany i przygotowała prowiant. Znikamy stąd najszybciej jak to możliwe.
- Jak?
- Przejdziemy przez zieloną granicę – wyjaśnił. – Już wszystko załatwiłem. W Chorwacji odnajdziemy nasz kontakt i pojedziemy dalej.
- Kurczę, Max – westchnęła agentka. – Nie wiem, czy dam radę…
- Musisz – odpowiedział jej stanowczo. – Nie mamy wyjścia, kochanie. Zaraz zawołam Semirę, żeby jeszcze raz zmieniła ci opatrunki. Dostaniesz też coś przeciwbólowego. I ruszamy – wstał, kierując się do drzwi. Olga została sama, ale przy okazji dowiedziała się jak nieznajoma kobieta ma na imię.

            Agenci zrobili tak, jak zaplanował Max. Semira, przyjaciółka Maxa, pomogła się Oldze ogarnąć i ubrać. Zmieniła jej opatrunki, smarując rozcięcia jakąś maścią, tłumacząc przy tym dokładnie co robi. Dała jej świeże ubranie, pozwoliła coś zjeść i się napić, a także podała środek przeciwbólowy. Pokrzepiona Olga pozwoliła się wyprowadzić z domku jej wybawczyni, po czym ruszyła za Maxem. Jak się okazało od granicy dzieliło ich ledwie pięć kilometrów, które i tak dla obolałej agentki okazały się nie lada wyzwaniem. W dodatku było ciemno, drogę przez las rozświetlał im tylko księżyc, więc Olga musiała się jeszcze starać, żeby się gdzieś nie wyrżnąć. I nie nabić sobie dodatkowych siniaków. Na miejsce spotkania z przemytnikami dotarli dokładnie o wyznaczonym czasie, Max załatwił resztę „formalności”, czyli zapłacił pozostałą część za przeprawę i zostali błyskawicznie przeprowadzeni na drugą stronę. Oczywiście w lesie. Ale ponieważ Max szedł pewnie do przodu, jakby miał wbudowanego GPS’a, Olga szła za nim. Pomimo narastającego zmęczenia i powracającego bólu, wędrowała wytrwale wiedząc, że tym razem właśnie od tego zależy ich życie.

            W umówionym miejscu czekał na nich lokalny kontakt. Olga wiedziała, że Firma ma siatkę szpiegów i pomocników, którzy wspierają agentów terenowych w ich działaniach. Teraz miała okazję na własnej skórze przekonać się, jak to działa. Działało znakomicie. Ona nie znała jeszcze miejsc kontaktowych aż tak dobrze jak Max, ale szybko się uczyła. I wiedziała co robić, żeby zdobyć odpowiedni adres. Dlatego nie była zdziwiona, kiedy facet bez słowa wręczył im kluczyki do małego autka wraz z dokumentami i znikł. Bez słowa, bez pytań. Domyślała się, że taka ma rolę. Max usadził ją w samochodzie i tez bez słowa odjechał. Olga westchnęła i poprawiła się na siedzeniu. Plecy wciąż bolały, w dodatku w jej umyśle wciąż siedziała scena, kiedy terrorysta ją bił. Nie wiedziała, że Max też stale o tym myśli i na samo wspomnienie budzą się w nim mordercze uczucia. Kobieta miała nadzieję, że teraz będzie już dobrze. Że przez najbliższe kilka dni nic się nie wydarzy i będzie mogła w spokoju dojść do siebie.

            Max jechał bez przerwy, praktycznie nie zatrzymując się. Olga była pełna podziwu dla jego wytrzymałości, ale trzymał się za kierownicą chyba siła woli. Widziała jaki był już zmęczony, nawet proponowała zamianę, żeby mógł odpocząć, ale odmawiał za każdym razem. W dodatku okazało się, że nie wracają do Stanów, tylko mają zatrzymać się w Szwajcarii, w bezpiecznym domu i tam czekać na kolejne zadanie. Oldze nie spodobała się ta opcja, ale nie miała nic do gadania. Przejechali Słowenię i Austrię, i w końcu przekroczyli szwajcarską granicę. Zatrzymali się w maleńkim domku, pięćdziesiąt kilometrów od Davos.

            Prawie trzy tygodnie agenci spędzili na odludziu pod Davos. Tyle czasu dał im Martom, a raczej Oldze, na zaleczenie ran i odzyskanie równowagi. Chociaż raczej nie sprawiał zadowolonego, że musi poczekać z kolejnym zadaniem. Ale załatwił im przykrywkę młodego małżeństwa w trakcie miesiąca miodowego, dlatego nikogo nie dziwiło, że tak rzadko pojawiają się na zakupach, czy gdziekolwiek. I faktycznie, większość tego czasu spędzili w łóżku, głównie na seksie i odpoczynku.  

            Max wrócił z zakupów, a Olga podczas jego nieobecności przeglądała zagraniczne serwisy informacyjne. Lubiła wiedzieć, co się dzieje na świecie. Kiedy jej partner wszedł, podniosła wzrok znad ekranu laptopa i uśmiechnęła się lekko. Był cholernie przystojny, niepokojąca urodą twardziela z filmów akcji. Podobał jej się.
- Wszystko kupiłeś? – zapytała, wstając i podchodząc. Czuła się już dobrze, plecy ładnie się zagoiły, a wspomnienia zbladły. Nie myślała już o wydarzeniach w Serbii, ale Max zauważył, że bardzo ją zmieniły. W każdym jej ruchu i geście dostrzegł bezwzględność, której nie miała wcześniej. Wiedział, że jeśli spotka terrorystów z tego ugrupowania, zabije ich bez wahania.
- Tak, wszystko – odpowiedział. – Sklepikarz pytał się, kiedy przyjedzie ze mną moja piękna żona, bo dawno jej nie widział…
- Jaki ciekawski – zaśmiała się. – I co mu powiedziałeś?
- Że moja piękna żona nie lubi zakupów…
- Bardzo śmieszne – prychnęła, rozpakowując torbę. Zatrzymała się w połowie gestu wyciągania bułek i popatrzyła na mężczyznę. – Max, ja mówiłam poważnie…
- Wiem – odpowiedział. – Ale najbliższa ambasada jest w Bernie, a my na razie nie mamy powodów, żeby tam jechać.
- Już wszystko sprawdziłeś? – Olga mogła się domyślić, że Max nie próżnował.
- Tak – przytaknął. – Nawet rozmawiałem z ambasadorem. Powiedział, że nie ma problemu, jak tylko się zjawimy udzieli nam ślubu… I chyba będzie to szybciej niż się nam wydawało… - dodał, sięgając po swoją komórkę. – Sprawdź maila, mamy nowe zadanie od Martoma…

            Max miał rację, na zaszyfrowanej skrzynce mailowej czekało kolejne zlecenie. Tym razem mieli udać się do Berlina i tam, zabierając twardy dysk z tajnymi danymi, zabić faceta, który te dane zebrał. Nie było istotne co zawierał, skoro Martom’owi na nim zależało, to najwyraźniej były ważne. Ani Olga, ani Max nie wnikali. Spakowali się szybko i sprawnie, i dwie godziny później jechali drogą w stronę Davos. Stamtąd odbili do Berna, korzystając z okazji. Zgodnie ze słowami Doherty’ego ambasador amerykański czekał z przygotowanymi dokumentami. I w kilka minut Olga została panią Doherty. Max wydawał się wtedy najszczęśliwszy na świecie, ona przyjęła to z troszeczkę mniejszym entuzjazmem, ale też się cieszyła. Kochała go w końcu i chociaż do instytucji małżeństwa nastawiona była dość sceptycznie, to jednak widok miny jej partner (a raczej już męża) upewnił ją, że zrobiła dobrze pokonując własne uprzedzenia.


Misja w Berlinie przebiegła bez zakłóceń i głupich niespodzianek. Faceta, który miał interesujący Martom’a dysk, namierzyli bez trudu. Aż dziwne, że uchował się tyle czasu pod bokiem niemieckiej delegatury Firmy. Najwidoczniej ich szef miał znacznie lepsze informacje. Mężczyzna okazał się prywatnym detektywem, co w pewien sposób wyjaśniało, że umiał się kamuflować. Znaleźli go w jego własnym mieszkaniu, pozbawili życia w sposób znacznie subtelniejszy niż kula w głowę, po czym zabrali dysk i specjalnym kurierem odesłali do Stanów. Mieli nadzieję, że po tej akcji będą mogli wrócić do domu, ale Martom miał dla nich prawdziwą bombę. Od teraz mieli pracować na terenie Europy, a ich bazą wypadową miał być Zurych. Czekało już tam na nich mieszkanie, środki finansowe oraz potrzebne kontakty. Olga wcale nie była tym zachwycona. Nie żeby nie lubiła Europy, ale mieszkanie tutaj przez większość czasu nie powodowało, że skakała z radości. Max też nie wydawał się zbytnio zadowolony, nawet stoczył dość burzliwą dyskusję z Martom’em, ale ich szef pozostał nieugięty

20 sierpnia 2015

Rozdział 43

            Olga szarpnęła się raz i drugi, ale po sekundzie namysłu uznała, że lepiej oszczędzić tę resztkę sił na ewentualną ucieczkę albo chociaż próbę, bo nie wyobrażała sobie, że pozwoli im zrobić sobie krzywdę nawet bez próby stawiania oporu. Dlatego dała się poprowadzić betonowym korytarzem i wepchnąć do jakiegoś pokoju. Stanęła na środku pomieszczenia i rozejrzała się, nieco niepewnie. Od razu dostrzegła Maxa. Siedział na podłodze i wyglądał nieszczególnie. Z rozbitych warg sączyła mu się krew, oko miał podbite i już podpuchnięte, poszarpane ubranie odsłaniało zadrapania i siniaki. Nad nim stał kolejny facet, nieco solidniej zbudowany niż ten, który przyszedł po nią i właśnie wyprowadzał kolejny cios. Max jęknął, kiedy pięść napastnika kolejny raz trafiła go w szczękę. Terrorysta przerwał, kiedy weszli, spojrzał na nich wściekle i zaczął krzyczeć w swoim języku. Olga nie rozumiała co mówi, ale wyraźnie było widać, że facet jest naprawdę wkurzony. Jej strażnik coś mu odpowiedział, nieco uspokajającym tonem, więc mężczyzna zaprzestał krzyków i poderwał Maxa na nogi, sadzając na pobliskim krześle. Olga została usadzona na drugim, dokładnie naprzeciwko swojego partnera. Przez krótką chwilę wpatrywali się w siebie, jakby nawzajem oceniali swój stan i siły.
- Maleńka, nic ci nie jest? – wychrypiał w końcu Max, z trudem otwierając rozwalone usta.
- Nie… - wyszeptała, ale nic więcej nie zdążyła dodać, bo od razu zarobiła cios.
- Milczeć! – ryknął oprawca jej partnera i zdzielił ją w twarz. Max zrobił gest, jakby chciał się poderwać i rzucić na faceta, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Być może na widok reakcji kobiety, która zacisnęła usta w wąską kreskę i gniewnie zmrużyła oczy. Wyraz jej twarzy dobitnie świadczył, że jak tylko będzie mogła to dorwie gnoja i pewnie zabije. Albo nieźle mu dokopie. Zresztą on też miał taki zamiar, bo nie dopuszczał do siebie myśl, że pozwolą się tutaj zakatować.
- Kim jesteście? – podszedł do nich trzeci z terrorystów i stanął dokładnie między nimi. – Mówcie! – zarówno Olga jaki i Max spojrzeli na niego jednocześnie, potem na siebie i równo wzruszyli ramionami. – W sumie… - facet nie dał się sprowokować i też wzruszył ramionami. – W sumie, to jest mi to najzupełniej obojętne. I tak zginiecie. Ale najpierw powiecie mi, gdzie jest Lisa.
- O, czyżby? – mruknęła do siebie Olga, ale gość usłyszał. Odwrócił się do niej i pochylił nieznacznie, uśmiechając się przy tym złowrogo.
- Skarbie, nawet nie wiesz, co potrafię – przybliżył się jeszcze. – Będziesz krzyczała. Niekoniecznie z rozkoszy – wymruczał jej do ucha, na co agentka przełknęła ślinę i lekko się wzdrygnęła. Nie podobały jej się te słowa i zawarte w  nich pogróżki.
- Wątpię – odmruknęła, odsuwając się nieco z obrzydzeniem. – Poza tym, najpierw musiałbyś się wykąpać… - dodała, marszcząc znacząco nos. Myślała, że facet się wkurzy, ale on tylko się roześmiał.
- Jesteś pyskata – powiedział, już głośno. – Lubię takie. Amir! – rzucił ostro w stronę terrorysty, który ją tu przyprowadził. – Pani nie chce współpracować, więc przygotuj argumenty…
Olga zmarszczyła brwi, słysząc to polecenie. Za jej plecami coś się poruszyło, usłyszała szelesty, ale nie była w stanie dojrzeć, co się tam dzieje. Mogła tylko patrzeć na Maxa, który to widział i ten widok najwyraźniej bardzo mu się nie spodobał. Mało tego, wzbudził w nim wściekłość, co rozpoznała po pociemniałym spojrzeniu. Olga poczuła się zdecydowanie nieswojo. Nie wiedziała, co ją czeka, ale najwyraźniej nic miłego, skoro jej partner patrzył na to takim wzrokiem.
- Olga – zaczął nagle, zmuszając ją, żeby skupiła się na jego słowach. – Ufasz mi?
- Co to za pytanie? – żachnęła się. Też sobie moment znalazł na takie rozmowy.
- Ufasz mi? – powtórzył, patrząc na nią z napięciem. – Ufasz?? – skinęła głową, bo w jego głosie pojawiła się histeryczna nuta. – To dobrze. Cokolwiek by się nie działo wiedz, że z tego wyjdziemy…
- Max… - otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Coraz mniej podobała jej się ta przemowa. – Co ty gadasz??
- Pamiętaj o tym – mówił dalej, coraz szybciej. – Będzie dobrze. Dasz radę. Jesteś silna. Zaufaj mi, proszę…
- Max… - powtórzyła, już teraz z paniką w głosie. – Co, do cholery, się dzieje??
- Skarbie… - chyba chciał dalej coś jej wyjaśnić, albo uspokoić, ale nie pozwolono mu dokończyć.
- Zamknij się, amerykańska świnio! – jego dotychczasowy oprawca znów do niego przyskoczył i zdzielił go z pięści w szczękę. Olga krzyknęła, Max spadł z krzesła i boleśnie stłukł sobie bark. Agentka zrobiła ruch jakby chciała się poderwać i rzucić mu na ratunek, ale silna dłoń przytrzymała ją na miejscu.
- Zostaw go – usłyszała warknięcie trzeciego terrorysty. Najwyraźniej był tutaj szefem, bo oprawca Maxa cofnął się nieco. – Posadź go na krześle, żeby dobrze widział, co zrobię z jego panią… - zaśmiał się ponuro.

            Olga szarpnęła się, kiedy terrorysta poderwał ją z krzesła, odwrócił je siedziskiem do niej, po czym zmusił do uklęknięcia tuż przed. Drugi z napastników złapał jej ręce i szybko przytwierdził nadgarstki do oparcia za pomocą plastikowych opasek. Przerażona Olga patrzyła na to niczego nie rozumiejąc, a jej strach potęgowało jeszcze echo słów Maxa, które wciąż brzmiały w jej głowie. Działo się coś niedobrego, to już wiedziała na pewno. Nie wiedziała tylko co.
- Zobaczymy, czy dalej będziesz taka harda – szef grupy złapał ją za włosy i boleśnie odgiął głowę do tyłu. Olga skrzywiła się, ale nic nie odpowiedziała. Zresztą facet nie czekał na odpowiedź. Puścił ją energicznie, aż z impetem przyrżnęła czołem w twarde oparcie. Olga nie widziała, co dzieje się, dopiero ostry, piekący ból uświadomił jej, że trafiła na prawdziwych psycholi. Krzyknęła głośno, bo kolejne smagnięcie po plecach przyniosło kolejną porcję bólu. Potem było następne i następne. Każde uderzenie sprawiało, że na plecach kobiety pojawiały się ciemnoczerwone pręgi, a z jej gardła wydobywał się okrzyk pełen bólu. Z oczu Olgi popłynęły łzy, kiedy cienkie końcówki pejcza przedarły w końcu koszulkę i zostawiły po sobie krwawe ślady. Głowa agentki zawisła bezwładnie pomiędzy ramionami, niemal opierając się na siedzisku. Kolejne uderzenie sprawiło, że krew popłynęła mocniej, a z jej ust wydobył się tylko głośny jęk. Bolało. Strasznie bolało i przez głowę Olgi przemknęło błaganie o litość.  

            Max patrzył na klęczącą Olgę i faceta z pejczem z rosnącą wściekłością. Kiedy pierwsze uderzenie spadło na plecy jego partnerki aż się poderwał, ale zaraz został posadzony z powrotem. Z niedowierzaniem i zgrozą oglądał te cholerne tortury, bo inaczej nie można było tego nazwać. Czuł, że coś mu się w środku robi, coś strasznego i już wiedział, że żaden z ich oprawców nie przeżyje tego spotkania. Osobiście ich wykończy i to w bardzo bolesny sposób. Olga krzyczała po każdym uderzeniu, a każdy jej krzyk wbijał się w jego mózg niczym ostry nóż. Nie mógł tego znieść. A kiedy zaczęła płakać, coś w nim pękło. Poczuł, że jest na granicy wytrzymałości. Zawsze był opanowany, zawsze doprowadzał zadania do końca, wykonywał je z całą stanowczością i brutalnością. Ale widok bitej Olgi uzmysłowił mu, że jeszcze nigdy jej tak naprawdę nie przekroczył. Dopiero teraz. Kolejne smagnięcie i krew na plecach kobiety przerwała tamę. Ich oprawcy byli tak zajęci oglądaniem przedstawienia, że na moment stracili czujność. I Max to wykorzystał. Poderwał się gwałtownie, złapał krzesło i przywalił nim najbliżej stojącemu terroryście. Ten zwalił się na podłogę z głuchym jękiem, co sprawiło, że facet bijący Olgę zatrzymał się w połowie kolejnego uderzenia. A trzeci z napastników, zaskoczony, spojrzał na leżącego towarzysza i z dzikim wrzaskiem rzucił się na agenta. Ale Max mimo, że poobijany, nie stracił jednak swojego refleksu. Co prawda, rany nieco go spowolniły, ale i tak był wystarczająco szybki. Wykonał błyskawiczny unik, złapał nogę od rozwalonego krzesła i przyrżnął nią facetowi prosto w żołądek. Kiedy ten zachwiał się pod wpływem tego ciosu, dołożył kolejny, tym razem w głowę. Włożył w to uderzenie całą swoją siłę, więc drewniana noga po prostu pękła na pół. Terrorysta padł nieprzytomny, a Max bez wahania wbił mu resztę belki wprost w gardło, definitywnie posyłając go na tamten świat. Agent nie poświęcił jednak temu nawet chwili swojej uwagi, w ogóle nie zwracając uwagi na tryskającą wszędzie krew. Błyskawicznie odwrócił się w stronę ostatniego terrorysty i ruszył w jego stronę, miękko niczym kot. Z równie wrednym wyrazem twarzy. Napastnik, widząc co się dzieje, odrzucił pejcz, nożem rozciął krępujące Olgę więzy i poderwał ją gwałtownie, robiąc z niej tarczę.
- Ani kroku! – wrzasnął, widząc zbliżającego się Maxa. – Ani kroku, bo ją załatwię! – w ręku terrorysty błyszczał nóż, więc agent zatrzymał się w niewielkiej odległości. Zgięta w pół Olga stała chwiejnie, trzymana w pionie tylko siłą ramienia napastnika. Wydawała się krucha i bezbronna, ale Max bez problemu dostrzegł jej błyszczące gorączką i wściekłością oczy. Było w nich coś, czego sam by się przestraszył, gdyby ten gniew był skierowany w jego stronę.
- W porządku – Max uniósł obie dłonie w górę, w geście poddania. – Już stoję. Puść ją!
- Puszczę, kiedy stąd wyjdę – odparł stanowczo terrorysta, powoli wycofując się z pomieszczenia na korytarz. Olga nie miała jeszcze tyle siły, żeby się sprzeciwiać, więc pozwoliła się poprowadzić.
- Puść ja teraz i będziesz mógł odejść żywy! – odpowiedział mu Max, równie stanowczo.
- Nie masz żadnych kart przetargowych – roześmiał się w odpowiedzi facet. – A ja mam ją – szarpnął lekko kobietę, jednocześnie przykładając jej ostrze noża do szyi.
- Kochanie, będzie dobrze – zapewnił ją szybko Max, widząc jak Olga drgnęła pod wpływem tego dotyku.
- On ma rację, kochanie – znów zaśmiał się terrorysta. – Wszystko będzie dobrze z tym, że nie koniecznie dla was – dodał. Nadal szedł korytarzem, wycofując się powoli w stronę wyjścia.
- Jeżeli jeszcze raz ją dotkniesz… - w głosie Maxa brzmiała groźba pomieszana z wściekłością. Taką samą wściekłość widział w spojrzeniu Olgi, która owszem, dała się prowadzić, ale nie spuszczała wzroku ze swojego partnera.
- Twoje pogróżki nie robią na mnie wrażenia, Amerykaninie – warknął terrorysta, momentalnie tracąc swój dobry nastrój. – Kochanie, mówiłem ci, że będziesz krzyczała… - wyszeptał wprost do ucha Olgi, docierając do drzwi wyjściowych. Odsunął nóż od szyi kobiety, co ta natychmiast wykorzystała. W końcu była uczennicą najlepszego agenta Ósemki. Pomimo bólu, który wciąż czuła, szarpnęła się gwałtownie, łapiąc terrorystę za rękę z nożem. Wygięła mu nadgarstek, aż strzeliło, a bandyta z wrzaskiem wypuścił broń. Wtedy błyskawicznie okręciła się wokół własnej osi sprawiając, że znalazła się za plecami napastnika, razem z jego wykręconą i wygiętą ręką. Dołożyła do tego kopnięcie w kolano i cios łokciem wprost pomiędzy łopatki, więc facet klęknął ze stęknięciem. Kolejnym uderzeniem, tym razem w kark, posłała go na czworaka, złapała leżący na podłodze nóż i bez wahania poderżnęła mu gardło.

            Max patrzył na to wszystko ze zdumieniem i jakimś masochistycznym zachwytem. Kochał tą kobietę, naprawdę, a w takim wydaniu, bezwzględnej i nie mającej skrupułów, kochał jeszcze bardziej. Nie miał zamiaru przeszkadzać jej w zabijaniu tego faceta. Nie dlatego, że sam nie chciał tego robić. Marzył o tym. Ale wiedział, że jest to jej potrzebne. Musiała poczuć ten charakterystyczny smak zemsty. Tylko to mogło jej pomóc uporać się z tym przeżyciem i dalej pracować jako agentka. Poza tym, szczerze, bał się, że jeśli będzie chciał ją powstrzymać, to sam oberwie. W takim stanie była niebezpieczna, a on miał na dzisiaj dość bicia. Dlatego podszedł do niej dopiero, kiedy ciało martwego terrorysty opadło na posadzkę, a Olga wyprostowała się wciąż z zakrwawionym nożem w ręce. I spojrzała na niego wciąż tymi błyszczącymi z wściekłości oczyma.
- Kurwa mać, Max! – ni to krzyknęła, ni to jęknęła.
- Wiem, Skarbie – Max natychmiast do niej przyskoczył i wziął ją w ramiona. – Wiem… Już dobrze. Już po wszystkim… - tulił ją mocno, a Olga przylgnęła do niego z całych sił. Potrzebowała tego. Czuła się strasznie. Nie tylko dlatego, że poranione plecy wciąż ją bolały i nadal czuła cieniutkie strużki krwi płynące w dół. Czuła się strasznie, bo jakiś świrnięty terrorysta przywiązał ją do krzesła, a potem wychłostał! Nigdy o czymś takim do tej pory nie słyszała. Nie mówiąc już, że nigdy osobiście się z czymś takim nie zetknęła.
- Dlaczego to ja muszę… - urwała czując, że w gardle narasta jej szloch. – Ja wiem, że… - łkanie stało się nad wyraz słyszalne, przeszkadzało jej mówić i nie pozwalało się skupić. – Max…
- Cii… - Doherty przytulił ją jeszcze mocniej, na tyle, na ile mógł, nie raniąc jej bardziej. Wiedział, że długo będzie o tym myślała i wracała do tego, ale wierzył, że poradzi sobie z tą traumą. – Kochanie, już dobrze… - banał, ale musiał wystarczyć.
- Wyjdę za ciebie – wyłkała nagle. Odchyliła głowę i popatrzyła na niego mokrymi oczyma. – Niech to szlag, Max! Wyjdę!
- Skarbie, cieszę się niezmiernie, ale jeśli zgadzasz się tylko dlatego, że… - zaczął, ale niespodziewanie zasłoniła mu usta własną dłonią.

- Zamknij się – wymamrotała, bo łzy nadal dusiły ją w gardle. – Zamknij się i po prostu mnie przytul… - znów zaczęła szlochać. Olga płakała w ramionach Maxa, a on trzymał ją, tulił i kołysał delikatnie. Wiedział, że muszą stąd spadać i to jak najszybciej, ale nie miał serca jej teraz poganiać. Nie po tym wyznaniu. Też musiał się z nim oswoić. Stali tak dłuższą chwilę, oboje skupieni na swoich uczuciach, kiedy nagle na korytarz wypadł jeden z terrorystów, przedtem jedynie ogłuszony przez Maxa. Wypadł z dzikim rykiem, trzymając w dłoni pistolet i mierząc do agentów. Był rozjuszony niczym wściekły byk i wrzeszczał coś w swoim języku. Max nie zdążył zareagować, nawet nie zdążył się odwrócić, kiedy trzymany wciąż przez Olgę nóż z cichym świstem poszybował w powietrzu i wbił się bandycie prosto w szyję.