Olga czuła, że coś jest nie tak.
Bolało. W ustach miała pustynię, a pod powiekami piasek. Chciała otworzyć oczy,
ale nie czuła się na siłach, aby wykonać nawet tak mały wysiłek. Chciało jej
się pić, w głowie łupało, jakby biegało tam stado słoni, a całe jej ciało
wydawało się tak słabe, że nie była w stanie unieść dłoni. I było jej
niewygodnie. Poruszyła się niemrawo i lekko uchyliła powieki. Jasność wdarła
się w do jej świadomości i posłała w jej mózg serię drobniutkich ukłuć. Kobieta
jęknęła cicho, najchętniej wróciłaby do tej słodkiej i kuszącej spokojem
ciemności, ale nie umiała mdleć na zawołanie. Powolutku otworzyła oczy i
zamrugała. Było jasno. Zbyt jasno jak na jej gust. Dodatkowo biel ścian
wzmacniała ten efekt, który już sam w sobie był cholernie nieprzyjemny.
- Nareszcie,
panno Lenkov – z prawej strony dobiegł ją znajomy, lekko chropowaty głos. –
Długo kazała pani na siebie czekać – w głosie nie było pretensji, raczej troska
i niepokój. Olga z trudem odwróciła głowę i zmrużonymi oczyma spojrzała na
niewielką postać siedzącą na krześle przy jej łóżku. Bo już nie miała
wątpliwości, gdzie się znajduje. Białe ściany i szum aparatury medycznej
dobitnie jej uświadomił, że jest w szpitalu. I przypomniał, co się stało. Na to
wspomnienie przez jej twarz przebiegł grymas bólu.
- Hetty? Jak? –
wychrypiała z trudem.
- Jak się pani
tutaj znalazła? Przywieźliśmy panią.
- Nie. Jak ty się
znalazłaś? – Olga czuła, że plącze jej się język. I myśli. Było zbyt wiele
spraw, o które chciała zapytać. I nie nadążała.
- To długa
historia – Henrietta Lange, pierwsza nauczycielka Olgi, nieco spochmurniała. –
Nie na twoje siły. Dość, że weszliśmy w idealnym momencie.
- Max…? – imię
męża Olgi zawisło w powietrzu niczym ostrze gilotyny. Agentka nie wiedziała,
czego się spodziewać.
- Uciekł,
niestety. A przedtem strzelił do pani… Trzy razy.
- Reszta? – Olga,
już blada, zbladła jeszcze bardziej. Słowa Hetty wbiły się niczym nóż prosto w
jej serce i umysł.
- Oprócz Tamul’a,
reszta zniknęła. Dlaczego nie pytasz o swoje zdrowie? – Lange spojrzała
badawczo na kobietę.
- Jak z moim
zdrowiem? – posłusznie zapytała Olga. Ale miała gdzieś odpowiedź.
- Wkrótce
przyjdzie lekarz i wszystko ci wyjaśni – Hetty wstała i poklepała ją po dłoni.
– Będzie dobrze. – ruszyła do wyjścia.
- Hetty! – okrzyk
Olgi, a raczej jego mierna namiastka, zatrzymał agentkę przy drzwiach. – Jak
długo?
- Dwa tygodnie –
z tymi słowami Hetty zniknęła. Lenkov jęknęła. Dwa tygodnie! Leżała tu dwa
tygodnie, pozbawiona świadomości. Nieprzytomna, ranna, zapewne na granicy życia
i śmierci, bo trzy kule to już nie przelewki. A w tym czasie… W tym czasie ta
banda oszołomów, bandytów i terrorystów, na czele z jej, pożal się Boże, mężem,
szalała. Zapewne dokończyli interesy i teraz zniknęli.
- Niech to szlag!
– syknęła Olga, jednocześnie ze złości i bólu, bo ranne ramię pulsowało.
- Widzę, że się
pani obudziła – do sali wszedł lekarz w asyście pielęgniarki. – To doskonale.
Panna Lange prosiła, żeby poinformować panią o szczegółach…
- Jak subtelnie –
prychnęła agentka. – Co ze mną, doktorze? Jak długo tu będę?
- Trzy kule –
odpowiedział na to lekarz. – Jedna przeszyła ramię. Druga płuco. Ale najgorsza
była trzecia. Weszła w brzuch, na szczęście ominęła najważniejsze narządy. Ale
umiejscowiła się blisko kręgosłupa i mieliśmy problem, żeby ją usunąć.
- Jak długo?? -
powtórzyła swoje pytanie z naciskiem.
- Jeszcze co
najmniej trzy do czterech tygodni – lekarz zaniechał medycznej gadki i spojrzał
na kobietę z pewną dozą współczucia. Sprawiała wrażenie ogłuszonej tą
wiadomością.
- Ile??
- Plus
rehabilitacja – dodał uczciwie. Zawsze dokładnie informował swoich pacjentów o
ich leczeniu.
- Rehabilitacja??
- Olga nie była w stanie bardziej rozwinąć swoich wypowiedzi, przez co czuła
się jak papuga.
- To konieczne –
wyjaśnił lekarz. - Trzeba przywrócić sprawność mięśniom.
- Ale dlaczego aż
tyle?
- Wszystko wymaga
czasu…
- Nie mam czasu!
Muszę… - Olga zająknęła się. Właściwie to nie wiedziała, co musi zrobić. Nie
było tu Martom’a, jej szefa, nie miała pojęcia, co się dokładnie wydarzyło w
czasie, kiedy była nieprzytomna. Czy jeszcze pracowała dla Ósemki? Czy uznali,
że jest zagrożeniem, zbędnym ogniwem, którego należy się pozbyć? Może sprawę
Stavros'a dostał ktoś inny, bo nie było czasu?
- Na razie musi
pani wyzdrowieć – przerwał jej stanowczo mężczyzna. - Cokolwiek chce pani
zrobić później, nie uda się, jeśli nie będzie pani w pełni sprawna.
Lekarz wyszedł, a
Olga zamknęła oczy. Czuła się wyczerpana. Fizycznie i psychicznie. Co było o
tyle dziwne, że przecież cały czas leżała w łóżku. Ale z jednym się zgadzała z
panem doktorem. Nic nie zrobi, jeśli nie będzie w pełni zdrowa.
Dwa dni później do sali, którą
zajmowała Olga, wszedł Martom. Jak zwykle ubrany w elegancki garnitur, szyty na
miarę, bo zupełnie nie było widać, że pod marynarką ma kaburę z pistoletem.
Zatrzymał się w progu i popatrzył na leżącą w łóżku kobietę. Była blada,
podłączona do rurek i wężyków, miała zamknięte oczy, a spod kołdry widać było
opatrunki. Olga, kiedy usłyszała, że drzwi się otwierają, tylko lekko uniosła
powieki. Nie miała ochoty na wizyty i pogawędki, a opiekujący się nią lekarz
bardzo w tym celował. Jednak widząc Martoma, przestała udawać, że śpi.
- Szefie –
chciała się podnieść, ale ból zatrzymał ją niemal od razu.
- Lenkov – Martom
podszedł bliżej i omiótł spojrzeniem całą jej sylwetkę. - Nieźle cię urządzili
– stwierdził.
- Szefie… -
zaczęła, ale jej przerwał.
- Nie chcę
żadnych tłumaczeń – oznajmił stanowczo. - Żadnych, rozumiesz? Masz wrócić do
pełni sił, a potem dorwać tych sukinsynów.
- A… Max? -
zapytała cicho. Samo wymówienie tego imienia sprawiało jej ból.
- Wszystko w
swoim czasie. Nie przejmuj się nim. Znajdziemy go. Zdrowiej, Lenkov. Masz
zadanie do wykonania – Martom odwrócił się i wyszedł. Nie cierpiał szpitali,
tej dusznej, przygnębiającej atmosfery chorób
i śmierci. A nade wszystko nienawidził zapachu środków aseptycznych. Miał
wrażenie, że całe jego ubranie przeszło tą medyczną wonią. Poza tym, nie miał
Oldze nic więcej do powiedzenia. Teraz musiała się skupić na swoim zdrowiu i
powrocie do pełnej sprawności. Cała reszta musiała poczekać. Ale pomimo
porażki, pomimo zawalenia zadania, zaczął już dostrzegać jasne strony tej
sytuacji. Dostał nieoczekiwany prezent dla siebie i Sektora. Wiedział, że Olga,
kiedy już wróci, będzie chciała ich dopaść. Każdego po kolei. A to znaczyło, że
zamieni się w łowcę. Bez skrupułów. A nawet, jeśli jeszcze będzie jakieś miała,
on pomoże jej się ich pozbyć. Ma swoje sposoby.
Olga, której nerwy i mięśnie przez
całą tą wizytę były napięte jak postronki, teraz rozluźniła się i odetchnęła z
ulgą. Bała się, że jej szef będzie na nią wściekły. Że wyładuje na niej swoją
frustrację z powodu zdrady jednego z najlepszych agentów Ósemki. A tu nic.
Zaskoczył ją. I chciał, żeby wróciła i dokończyła zadanie. A to znaczyło, że
znów ma cel. I że musi się postarać, żeby jak najszybciej wrócić do pracy.
Jednak chęci, a możliwości to dwie
różne sprawy. Rany nie goiły się tak, jak powinny. I tak, jak sobie życzyła.
Zwłaszcza ta w brzuchu była szczególnie oporna. Jątrzyła i bolała, uniemożliwiając
Oldze szybki powrót do normalnego funkcjonowania. Jakby jej organizm sam
postanowił o siebie zadbać. I miał w głębokim poważaniu, że agentce zależy na
nieco szybszym procesie zdrowienia. Olga czuła ten bunt, każdej komórki, ale
zaciskała zęby i bez protestów wypełniała wszystkie polecenia lekarza. Doktor
Stocky. Teo Stocky. A w zasadzie Teo. Po tygodniu mówili sobie po imieniu,
łamiąc dystans lekarz – pacjentka. Tak było prościej. Teo nie ukrywał, że jest
pod wrażeniem tej kobiety, jej determinacji i zawziętości. Pomagał jej, jak
tylko mógł. Ale nie mógł zrobić nic ponadto, co już robił. Leczył ją najlepiej
jak umiał, ale za każdym razem jej organizm odrzucał tę pomoc. Jakby sam chciał
się ze wszystkim zmierzyć.
Teo pracował w
rządowym szpitalu już wystarczająco długo, żeby nie pytać swoich pacjentów
gdzie i w jakich okolicznościach odnieśli swoje obrażenia. Nie obchodziło go
to, nie wnikał, po prostu ich leczył. Z Olgą było inaczej. Widział jej
cierpienie, widział ból w oczach, pomimo ciętych ripost i żartów, które mu
serwowała przy każdej wizycie. I chciał jej pomóc się z tym uporać. Chciał się
dowiedzieć, co lub kto, sprawiło, że zamiast radości, że żyje, widział w jej
wzroku jedynie ponurą determinację. Ale Olga nie zamierzała się zwierzać, a on
nie miał zamiaru pytać.
- I jak tam moja
ulubiona pacjentka? - jak co dzień rano doktor Stocky wszedł do pokoju Olgi,
żeby sprawdzić co się przez noc zmieniło. Olga nie odpowiedziała, jak zwykle
sarkastycznie, że chyba jest jego jedyną pacjentką, skoro spędza tu tyle czasu.
A jemu jeden rzut oka wystarczył, żeby stwierdzić, że jest źle. Kobieta miała
rozpaloną twarz, cała się trzęsła, a jej wzrok błyszczał, bynajmniej nie z
radości, że go widzi. - Cholera, Olga! - natychmiast przypadł do niej i dotknął
jej czoła. Było gorące, niczym piec. - Judy – zwrócił się do pielęgniarki,
która ruszyła z nim na obchód. - Lód, natychmiast! Okłady z lodu, krew na cito,
proszę wezwać technika z usg i przygotować antybiotyk o szerokim spektrum. Już!
- ryknął, chociaż pielęgniarka natychmiast wybiegła, żeby wezwać pomoc i
rozdzielić te wszystkie zadania. Pół minuty później w pokoju zaroiło się od
ludzi, Olga została obłożona woreczkami z lodem, żeby zbić temperaturę, pobrana
krew już wędrowała do laboratorium, a technik z mobilnym usg już toczył swój
wózek korytarzami szpitala. Kiedy tylko wszedł do sali i ustawił aparat, Teo
niemal wyrwał mu głowicę z rąk, podwinął koszulkę Olgi i natychmiast zabrał się
za badanie. Nie wygłupiał się ze sprawdzaniem pozostałych ran, goiły się doskonale,
tylko ta na brzuchu sprawiała problemy. Wycisnął żel i przytknął koniec głowicy
do mokrej od potu skóry. Olga zatrzęsła się jeszcze bardziej i wymamrotała coś,
czego nie zrozumiał i czym nie zawracał sobie głowy. Przesuwał śliską kulką po
odsłoniętym fragmencie, wpatrując się z napięciem w czarno-szary obraz na
niewielkim monitorze. Po kilkunastu sekundach dostrzegł coś i aż syknął.
- Jasna kurwa!
Zgorzel! Dlaczego nie zauważyliśmy wcześniej?? - dopiero teraz dotarł do niego
charakterystyczny, nikły jeszcze, zapach. Ropa. - Niech to szlag! Dzwońcie na
blok, niech szykują stół. Zabieramy ją! - na te słowa wszystkie postacie
poderwały się i o ile można było jeszcze bardziej przyspieszyć, to
przyspieszyły, po czym sprawnie przygotowały kobietę do transportu na blok
chirurgiczny. Już po chwili łóżko sunęło korytarzem, razem z pielęgniarkami
pilnującymi lodu i kroplówek. Teo niemal biegł tuż obok, wydając jeszcze po
drodze polecenia i jednocześnie rozmawiając z drugim lekarzem.