23 lipca 2015

Rozdział 42

            Dwadzieścia kilometrów to była naprawdę niewielka odległość, więc autko pokonało ją naprawdę szybko. Olga uważnie obserwowała siedzącą obok lekarkę, czy przypadkiem nie zacznie wariować i próbować uciekać, gotowa położyć kres jej szaleństwom jednym strzałem lub ciosem. Ale nie. Pani doktor siedziała grzecznie i cicho, nieobecnym spojrzeniem wpatrując się w krajobraz za oknem. Musiała nad czymś intensywnie myśleć, bo siedziała praktycznie bez ruchu. A może po prostu cierpiała po stracie ukochanego i to cierpienie tak ją obezwładniło. Generalnie Olgę mało to obchodziło, chociaż nawet była w stanie ją zrozumieć. Zrozumieć, ale niekoniecznie współczuć.
Max zjechał na leśny parking, gdzie w najdalszym jego rogu czekało jakieś auto. Czarny SUV z przyciemnianymi szybami. Doherty zaparkował tuż obok i dopiero wtedy szyba po jego stronie powoli opadła.
- Macie przesyłkę? – z wnętrza doszedł ich nieco przytłumiony męski głos.
- Tak – padła krótka odpowiedź ze strony Maxa.
- Przytomna?
- Jak najbardziej.
- Świetnie. Jakieś problemy po drodze?
- Mała scysja na stacji benzynowej…
- Granicę przekroczycie bez problemu, czy mamy to jakoś załatwić?
- Damy radę – Max wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru uzależniać swojego wyjazdu od faceta, którego nawet dobrze nie widział.
- Lubię ludzi samowystarczalnych – z wozu dobiegł ich cichy śmiech. – Dajcie ją i znikamy – na te słowa Max wysiadł ze Skody, otworzył tylne drzwiczki i wyciągnął lekarkę na zewnątrz. Nie opierała się, dała się wywlec i wepchnąć do SUV’a, niczym bezwolna lalka. Olga patrzyła na to z mieszanymi uczuciami. Jej instynkt mówił jej, że kobieta raczej nie będzie zachwycona tym, co usłyszy. Ale z drugiej strony, sama była sobie winna. Nie trzeba było zadawać się z terrorystami.

            Kiedy SUV odjechał, wcale nie z piskiem opon, tylko zwyczajnie, Olga przesiadła się do przodu i popatrzyła na swojego partnera.
- Już? – zapytała. – Koniec zadania?
- Jesteś zawiedzona? – max uniósł nieco brwi. To zazwyczaj on miał niedosyt wrażeń podczas misji, a nie Olga. Ona chciała wszystko szybko kończyć, bez zbędnych komplikacji i utrudnień.
- W sumie to nie – odpowiedziała po sekundzie namysłu. – Raczej zaskoczona, że tak szybko poszło…
- Nie mów, bo wykraczesz – przerwał jej, odpalając wóz i ruszając.
- Nic nie wykraczę – potrząsnęła głową. – Zobaczysz, teraz już wszystko pójdzie dobrze – dodała z pełnym przekonaniem.
- Wiesz, zdrzemnij się – poradził jej, włączając się do ruchu. – Bo ta twoja wiara zaczyna mnie przerażać. W tej pracy nic nigdy nie idzie aż tak zgodnie z planem jak byśmy chcieli…
- Pesymista – pokazała mu język.
- Raczej realista – sprostował. – Śpij…

            Max podjechał pod przejście graniczne i ustawił się w kolejce do szlabanu. Nie była długa, może dlatego, że nie była to pora wakacyjna i hordy wczasowiczów nie urządzały sobie wycieczek.
- Masz w ogóle jakiś plan? – Olga obudziła się już jakiś czas temu, ale odezwała się dopiero teraz. Wcześniej dochodziła do siebie. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że jest aż tak zmęczona.
- Po prostu przejedziemy granicę, potem zmienimy auto i pojedziemy dalej – odpowiedział spokojnie.
- Aha – skwitowała krótko. – To twój cały plan? Dość… szczątkowy – zadrwiła.
- Masz lepszy? – spojrzał na nią przeciągle. – Nie krępuj się i się podziel – zaproponował ironicznie.
- Czasami zachowujesz się jak dupek – prychnęła ze złością. Naprawdę ją wkurzał.
- Tylko czasami? A tak się staram – zakpił, wciąż z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
- Jesteś bezczelny! I mam ochotę ci walnąć! – wyciągnęła w jego stronę oskarżycielsko palec. W odpowiedzi Max złapał ją za nadgarstek, przyciągnął gwałtownie do siebie i mocno pocałował. Zaskoczona Olga najpierw do odepchnęła, ale sekundę później złapała za koszulkę i przyciągnęła do siebie. – Ty draniu – wyszeptała, całując go równie mocno. – Nienawidzę, kiedy taki jesteś!
- Czyli? – zapytał, pomiędzy jednym pocałunkiem, a drugim.
- Ironiczny, złośliwy i wredny – wyjaśniła. – Powiedz, że postarasz się być milszy…
- Oczywiście, kochanie – odpowiedział potulnie, ale oboje wiedzieli, że kłamie. Max łgarstwo miał zakodowane głęboko, kto wie, czy nie wyssał go z mlekiem matki. Taki był i nawet Olga, kobieta, którą kochał, nie potrafiłaby go zmienić. Całowali się dłuższą chwilę, kiedy nagle coś im przerwało. Ktoś otworzył drzwi samochodu, złapał agentów za karki i szarpnął do tyłu, odrywając ich od siebie. Zaskoczona Olga dała się wywlec z wozu i rzucić na ziemię. Na nic więcej napastnikowi nie pozwoliła, włączył jej się instynkt obronny i sama zaatakowała. Nie widziała, co dzieje się z Maxem, do jej uszu docierały tylko jakieś odgłosy walki i krzyki. Miała nadzieję, że to jej partner tak walczy, a te ciosy to zadaje on, a nie jemu. Sama też stawiała czynny opór, wymierzając precyzyjne uderzenia atakującym ją ludziom. Nie mieli mundurów, byli ubrani w jakieś bure bluzy i spodnie, mieli broń, ale z niej nie korzystali. Najwyraźniej chcieli ich pojmać żywych. Właśnie kolejny rzucił się na nią, ale powstrzymała go silnym kopnięciem i dodatkowym ciosem w szczękę. Facet zgiął się i uklęknął, ale nie miała już czasu, żeby dokończyć i znokautować go całkiem, bo ruszył na nią kolejny. Temu też nieźle walnęła, aż się cofnął, wykorzystała, że przez sekundę nikt się na nią rzucał i ustawiła się tak, żeby nie mieć nikogo za plecami. Tylko auto. Broni pozbyli się w lesie, więc nie mogła nikogo zastrzelić. Szkoda, bo bez Sig’a nie czuła się zbyt komfortowo. Może dlatego, że miała niezłe oko i trafiała tam, gdzie chciała. Teraz musiała zdać się tylko i wyłącznie na swoją znajomość sztuk walki oraz na wyszkolenie. Odpierając kolejne ciosy dziękowała sobie w myślach, że nie zaprzestała treningów. Atakujący ją mężczyźni nie byli zbyt wielkiej postury, ale do ułomków też nie należeli. Olga była drobna, ale zwinna i wygimnastykowana, jednak mimo wszystko miała mniej siły od nich. Dlatego kolejny cios sprawił, że się zachwiała, następny, że uklękła, a ten ostatni powalił ją na ziemię. Oszołomiona agentka usiłowała się podnieść, ale jej nieporadne gramolenie zostało szybko przerwane. Jeden z napastników brutalnie wykręcił jej ręce do tyłu, błyskawicznie związał, po czym inny zarzucił worek na głowę. Zapadła ciemność i w tej ciemności kobieta poczuła tylko, że się unosi, a po chwili ląduje gdzieś, uderzając przy okazji głową w twardą podłogę. Odgłos zatrzaskiwanej klapy uświadomił ją, że to bagażnik samochodu. Przerażona, zaczęła gwałtownie łapać powietrze, ale worek na głowie skutecznie uniemożliwiał jej nabranie większej porcji powietrza. Była przerażona, bo nie wiedziała, z kim mają do czynienia, mogła się tylko domyślać. Była przerażona, bo trafiła do bagażnika i jechała w nieznanym jej kierunku. Była przerażona, bo nie wiedziała, co z Maxem. Była przerażona, bo nikt nie zareagował widząc napaść na nich. Była przerażona, bo z całą brutalnością uświadomiła sobie, jak skończy. To było najgorsze. Nie chciała umierać. Szarpnęła się gwałtownie, uderzając stopami w pokrywę bagażnika. Raz, drugi, trzeci, aż głuchy łomot rozniósł się po całym aucie. Chwilę później wóz się zatrzymał, Olga usłyszała, że wieko otwiera się ze zgrzytem, potem poczuła ból w skroni i zapadła w niebyt.

            Olga ocknęła się w jakimś nieznanym jej pomieszczeniu. Podniosła powieki dość gwałtownie, co okazało się błędem, bo jasne słoneczne światło natychmiast zakłuło ją w oczy. W dodatku ostry, pulsujący ból w skroni przeszkadzał w jakimkolwiek myśleniu. Dlatego przez dłuższą chwilę po prostu leżała w bezruchu, tępym wzrokiem wpatrując się w przeciwległą ścianę. Dopiero po kilku minutach zaczynało docierać do niej, że jeszcze żyje. Oraz, że oprócz niej, nikogo tu więcej nie ma. Co już było znacznie gorszą wiadomością. Olga jęknęła i bardzo powoli podniosła się do pozycji klęczącej. Jej głowa natychmiast zaprotestowała sprawiając, że pomieszczenie zawirowało. Kobieta poczuła, że zawartość jej żołądka gwałtownie unosi się, nie dała rady się powstrzymać i po prostu zwymiotowała. Dopiero wtedy poczuła się nieznacznie lepiej. Wyprostowała się, przysiadając na piętach i ostrożnie się rozejrzała. Ostrożnie, bo głowa wciąż ją bolała i wolała nie ryzykować kolejnych torsji ani zawirowań. Pokój, w którym się znalazła, nie był duży. Miał około trzy na trzy metry i duże okno pod sufitem, przez które wpadało popołudniowe słońce. Olga odruchowo spojrzała na zegarek, ale na nadgarstku go nie było. Więc nie była w stanie sprawdzić, ile czasu minęło od ataku na nich. Poza tym w pomieszczeniu nie było nic. Gołe ściany, betonowa posadzka. Kobieta powoli przesunęła się pod ścianę, opierając się o nią plecami. Pomacała się po głowie, znajdując na niej sporego guza i lekkie rozcięcia. Już nie krwawiły, ale wyczuła pod palcami strupy. Pięknie! Sarknęła w myślach. Po prostu, kurwa, pięknie! Olga ukryła twarz w dłoniach i usiłowała pomyśleć. Nawet jeśli nie konstruktywnie, to przynajmniej jakkolwiek! Ale za cholerę nie mogła się skupić. Bała się. Nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o Maxa. Domyślała się, że ludzie, którzy ich porwali to ci cholerni terroryści, których szefa załatwili. Czyli wpadli w niezłe gówno.

            Olga siedziała pod ścianą, starając się z całych sił pokonać ten upierdliwy ból głowy, jednocześnie uważnie nasłuchując odgłosów otoczenia. Które były dość nikłe, najwyraźniej ich porywacze siedzieli cicho. Może odpoczywali, może spali, a może po prostu przygotowywali się do czegoś większego, co wymagało skupienia. Na przykład uzbrajanie ładunków wybuchowych wymagało spokoju. Kobieta już zdążyła się przekonać, że im ktoś jest cichszy, tym groźniejszy. Chciało jej się pić, wciąż w ustach miała posmak zawartości własnego żołądka. Chociaż na myśl o jedzeniu robiło jej się niedobrze. Co zapewne spowodowane było kwaśnym odorem wymiocin unoszącym się w powietrzu. Agentka straciła rachubę czasu, siedząc w bezruchu i czekając nie wiadomo na co. Bo nie wiedziała, czego może się spodziewać. Ale czuła, że już wkrótce się przekona i że będzie to bolesne doświadczenie. Starała się wypchnąć te myśli z głowy, starała się w ogóle nie myśleć. Wpadła przez to w jakiś dziwny stan odrętwienia, w którym niemoc i chęć poddania walczyła w niej ze strachem i wściekłością. Dziwna mieszanka…

            Dlatego też, kiedy drzwi nagle się otworzyły z głośnym zgrzytem, Olga nawet nie drgnęła. Co prawda, kosztowało ją to sporo wysiłku, żeby nie poderwać się na równe nogi z dzikim wrzaskiem, ale udało jej się tego dokonać. Ba, nawet nie spojrzała w tamtą stronę. Dopiero, kiedy jakaś postać stanęła tuż przed nią, a jej sylwetka zasłoniła poblask zachodzącego już słońca, uniosła wzrok. Mężczyzna był ubrany w burą koszulkę i spodnie bojówki koloru khaki. Miał ciemną karnację i ciemne włosy, a jego oczy patrzyły na nią beznamiętnie. Skrzyżował ręce na piersi i przypatrywał jej się przez dłuższą chwilę. Odwzajemniła spojrzenie starając się z całych sił, żeby w jej wzroku nie było strachu, czy paniki. Tylko raczej ironia. Chyba jej się udało, bo facet zmarszczył brwi, nieco zaskoczony jej postawą.

- Wstawaj – warknął, cofając się o pół kroku. Olga uniosła brwi, słysząc to polecenie i nawet nie drgnęła. Nie miała zamiaru słuchać gościa i wykonywać jakichkolwiek jego poleceń. Przynajmniej nie z własnej woli. – Powiedziałem: wstawaj! – ponieważ znów nie zareagowała, wykonał gwałtowny zamach i zdzielił ją otwartą dłonią w twarz. Olga zachłysnęła się pod wpływem tego ciosu, a jej głowa poleciała w bok i uderzyła w ścianę. Kolejna fala bólu przepłynęła przez jej czaszkę sprawiając, że miała ochotę się rozpłakać. Powstrzymała się z trudem. Odruchowo pomacała się po uderzonym policzku, ale mężczyzna nie dał jej więcej czasu na jakąkolwiek inną reakcję. Złapał ją za ramię i szarpnął do góry. Agentka stanęła chwiejnie na nogach, mając wrażenie, że cały świat wiruje i ściany zaraz na nią runą. Ale nie miała czasu, żeby dalej kontemplować to niezwykłe zjawisko, bo złapał ją za kark, ścisnął boleśnie i zaczął wywlekać z pomieszczenia. 

16 lipca 2015

Rozdział 41

            Max jechał szybko, ale pewnie, chociaż droga była niezbyt ciekawa, pełna dziur i kolein. Oczywiście, dopiero kiedy pojawił się asfalt w większej ilości, bo wcześniej były tylko jakieś jego szczątki pokryte piachem. Wyjechali z miasteczka i omijając główną drogę, skierowali się w stronę granicy z Chorwacją, bo tam było najbliżej. I tam mieli zorganizowany punkt przerzutowy. Olga nie zwracała uwagi na krajobraz za oknem samochodu. Połączyła się z firmową bazą danych i wrzuciła zrobione zdjęcia. Czekając na wyniki wyszukiwania, sprawdziła uderzone ramię, krzywiąc się na widok czerwonego stłuczenia.
- Mocno oberwałaś? – Max oderwał na moment wzrok od drogi i spojrzał na jej wygibasy.
- Mniej niż ty – odparła, wzruszając ramionami. – Musimy gdzieś na moment stanąć, nie możesz jechać taki zakrwawiony…
- Jeszcze kawałek – odpowiedział. – Potem się zamienimy… - skinęła tylko głową, wracając do wyszukiwarki. Bo ta właśnie wypluła rezultat przeszukiwań.
- Facet nazywał się Pamir Vastros i widnieje na liście podejrzanych o ostatni zamach na ONZ-towski konwój z pomocą humanitarną – zaczęła, szybko przebiegając wzrokiem zebrane przez wywiad informacje. – Nie było jednak twardych dowodów i szefostwo nie zgodziło się na likwidację…
- Zrobiliśmy to za nich – prychnął Max. – My nie potrzebujemy twardych dowodów.
- My tylko potrzebujemy tabliczki z napisem „cel” – sarknęła, kręcąc głową, ale pod wpływem pełnego wyrzutu spojrzenia partnera, westchnęła. – Dobra, przepraszam. Masz rację. Mamy z głowy terrorystę. Jednego – podkreśliła. – Reszta tych gnojków pewnie nieźle się wpieni, kiedy go znajdzie. Ktoś nas na pewno widział. Więc pewnie za nami pojadą…
- Olga, na litość boską! – przerwał jej stanowczo. – Zamknij się. I weź apteczkę – polecił, skręcając w boczną ścieżkę, prowadzącą w głąb lasu, przez który właśnie jechali. Olga już bez słowa znalazła apteczkę i sprawnie opatrzyła mężczyznę, pozbywając się z jego twarzy najbardziej widocznych dowodów bójki. Kiedy skończyli doprowadzać się do porządku, sprawdzili jeszcze co z lekarką, Max dał jej zastrzyk, żeby spała jeszcze przez jakiś czas, po czym wrócili do auta. – Pojedziesz – Doherty zajął siedzenie pasażera. – Ja muszę trochę odpocząć. GPS cię poprowadzi…

            Następne kilka godzin minęło Oldze na prowadzeniu auta, a Maxowi na drzemce. Agentka jechała dokładnie według wskazań nawigacji, omijając wszelkie punkty, gdzie mogli mieszkać ludzie. Do powrotu do cywilizacji skłoniła ją konieczność zatankowania samochodu. Ale akurat ten przestój był dokładnie wyliczony i zaplanowany. Olga wjechała na stację i zatrzymała Skodę obok dystrybutora. Natychmiast pojawił się obok niej młody chłopak, więc poleciła mu zatankować do pełna i poszła zapłacić. Załatwiła to szybko, bo byli jedynymi klientami, dokupiła jeszcze kilka batoników i wróciła do samochodu. W momencie kiedy otworzyła drzwiczki, żeby wsiąść za kierownicę rozległ się głuchy huk i pokrywa bagażnika nieco się wygięła. Zaskoczony chłopak, który jeszcze mył szyby w Skodzie, przerwał tą czynność i spojrzał na tył auta, bezbłędnie lokalizując źródło hałasu. Olga zatrzymała się w pół kroku i też spojrzała na bagażnik, a potem na Maxa, który wychylił się nieco przez szybę i tonem nie znoszącym sprzeciwu rozkazał jej wsiadać. Zanim jednak zdążyła to zrobić w jej stronę rzucił się pracownik stacji, z kijem w ręce, chcąc najwyraźniej ją zatrzymać. Olga dostała z tego kija w ramię, dokładnie w to samo miejsce, gdzie wcześniej walnęła ją pani doktor. Agentka krzyknęła, bo zabolało jak diabli, złapała kij, wyrwała go chłopakowi z ręki i z całej siły przyrżnęła mu w głowę. Facet poleciał na ziemię, zalewając się krwią, a agentka wskoczyła do auta i bez namysłu odjechała z piskiem opon.
- Co to, kurwa, było?? – wydarła się, kiedy wyjechali na drogę i dodała gazu. – Miała spać!
- Ma być żywa! – odwrzasnął Max. – Nie mogę przesadzać!
- Jasna cholera! – Olga rzuciła okiem na nawigację i skręciła z głównej drogi, znów w las. – Musimy ją uspokoić, inaczej nie przejedziemy przez granicę…
- Wiem przecież! Zatrzymaj gdzieś!
- Szukam miejsca – warknęła. Dopiero po chwili znalazła zjazd w głąb lasu, w który bez namysłu skręciła. Wóz kołysał się na koleinach, ale uparcie jechała dalej. Z bagażnika dochodziły ich coraz głośniejsze łomoty, najwyraźniej pani doktor odzyskała i przytomność, i siły. Kiedy pojawiła się kolejna przesieka, agentka znów skręciła i po kilku minutach zatrzymała się w naturalnej zatoczce. Oboje wyskoczyli z samochodu i od razu skierowali się do bagażnika. Max podniósł klapę, po czym musiał gwałtownie odskoczyć, bo w jego stronę wystrzeliła noga, najwyraźniej chcąc go kopnąć.
- No coś takiego… - wymamrotał, zdumiony, przeczekał atak i wyciągnął kobietę na zewnątrz. Chciał ją postawić na nogi, ale tak się wierzgała, że ostatecznie wylądowała na ziemi całym ciałem. Olga cmoknęła niezadowolona i pomogła jej wstać. Lekarka patrzyła na nich z furią i od razu przyjęła pozycję, jakby chciała się na nią rzucić. Nie zwracała nawet uwagi na związane za plecami ręce.
- Uspokój się – poleciła jej agentka zimno. Ta w odpowiedzi zaczęła coś mamrotać, bo zaklejone taśmą usta nie pozwalały jej na inne wyrażenie swojego oburzenia. A raczej swojej wściekłości. – Uspokój się – powtórzyła Olga. – Nie zabijemy cię. Jeśli się uspokoisz, pojedziesz w środku, normalnie. Jeśli dalej będziesz się rzucać, to osobiście cię ogłuszę i wepchnę z powrotem do bagażnika. Twój wybór. Więc? – spojrzała na lekarkę pytająco, unosząc brew. W odpowiedzi Crafton wyskoczyła, jednym susem pokonując dzielącą kobiety odległość i rzuciła się do przodu. Najpewniej chciała głową walnąć agentkę wprost w żołądek, ale tym razem ta nie dała się zaskoczyć. Zrobiła unik, podcięła atakującą lekarkę i silnym pchnięciem posłała na ziemię. Pani doktor straciła równowagę i wylądowała twarzą w mchu. Olga przyskoczyła do gramolącej się kobiety i silnym ciosem z pięści w szczękę, nieco ogłuszyła. Potem poderwała ją na nogi, dołożyła jeszcze jedno uderzenie i usadziła na glebie. Sama ukucnęła obok i popatrzyła kobiecie prosto w oczy.
- Ostrzegałam cię – wysyczała. – Nie lubię, kiedy ludzie nie słuchają tego, co do nich mówię. Pojedziesz w bagażniku. Max, zrób coś z nią – Olga wstała, odsuwając się nieco.
- Skarbie, co dzień mnie zaskakujesz – odpowiedział jej partner z zachwytem w głosie. Przyniósł swoją torbę, bez namysłu zapełnił strzykawkę bezbarwnym płynem i po chwili lekarka zaczęła się chwiać. Narkotyk już zaczynał działać. Max przerzucił ją sobie przez ramię i bez ceregieli wrzucił do bagażnika Skody. Trzasnęła klapa, a agent otrzepał ręce i podszedł do swojej partnerki. Stanowczym gestem przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował. – Jesteś cudowna. Kocham cię.
- Lepiej już jedźmy – oddała pocałunek, wcale nie zaskoczona jego zachowaniem. Max potrafił pokazać kobiecie jak na niego działa i w jakich sytuacjach najbardziej. Właśnie w takich sytuacjach. Zamienili się miejscami, Max odpalił samochód i powoli wyjechał z przecinki.

- Wiesz, że po tej bójce na stacji pewnie już szuka nas tutejsza policja? – zapytała Olga jakiś czas później, kiedy wyjechali na główną drogę prowadzącą do granicy. Zostało im pięć godzin jazdy, potem mieli znaleźć się przy granicy i przekazać „przesyłkę” w ręce kolejnego kuriera.
- Zdaję sobie z tego sprawę – westchnął. – Nic nie poradzimy. Musimy się pospieszyć i tyle…
- Tylko nie przesadź z tą prędkością – poradziła nieco jadowicie. Ta jego beztroska czasami doprowadzała ją do szału. A jeszcze tego by brakowało, żeby wpadli przez głupie przekroczenie prędkości. Max tylko przewrócił oczyma na tą uwagę, ale jechał zgodnie z przepisami. Przy okazji urządzając jej wykład o konieczności zapoznania się z lokalnymi przepisami i zwyczajami, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Olga słuchała go piąte przez dziesiąte, bo wszystko co mówił wiedziała już dawno. Poza tym, to logiczne, że jadąc do jakiegoś kraju i podróżując przez niego, trzeba wiedzieć co i jak.

            Do granicy została im godzina, kiedy bagażnik znów się odezwał. Uderzenia nie były mocne, ale zwracały uwagę, więc Max bez wahania znów skręcił w las, przy okazji mamrocząc pod nosem przeróżne inwektywy. Kiedy auto się zatrzymało, Olga wyskoczyła i od razu poszła otworzyć bagażnik. Tym razem obyło się bez kopnięć i innych ataków, pani doktor poprzestała na wściekłym mamrotaniu i rzucaniu jej nienawistnych spojrzeń. Agentka sięgnęła i bez ceregieli wywlokła ją na zewnątrz, nie czekając na swojego partnera. Lekarka z hukiem upadła na ziemię i tam została, przytrzymywana przez Olgę za pomocą jej solidnego buta.
- Kochanie, chyba musisz ją bardzo nie lubić… - zauważył spokojnie Max, podchodząc bliżej.
- Nie lubię – przyznała Lenkov. – Walnęła mnie torbą – dodała, jakby to miało wyjaśnić powody jej niechęci.
- Jest to jakiś argument – zaśmiał się Doherty. – Słuchaj, Crafton – mężczyzna przykucnął obok leżącej lekarki. – Za dwadzieścia kilometrów przekażemy cię specjalnym kurierom, który przewiozą cię przez granicę – Olga na te słowa skinęła lekko głową, potwierdzając je tylko. – Dlatego nie uśpię cię ponownie, bo to mogłoby im nabruździć. Mało tego, jeśli obiecasz, że nie będziesz krzyczeć, zdejmę ci taśmę z ust. Obiecasz? – popatrzył pytająco na leżącą kobietę. Ta przez chwilę mu się przypatrywała, po czym kiwnęła głową na zgodę. – Grzeczna dziewczynka – Max uśmiechnął się lekko i jednym ruchem zdarł jej taśmę z ust. Ta lekko się zachłysnęła i gwałtownie nabrała powietrza, ale nie krzyknęła, chociaż zapewne musiało ją to zaboleć.
- Pamir was znajdzie i zabije – odezwała się za to po chwili z nienawiścią w głosie. Olga aż się lekko wzdrygnęła, słysząc ten ton. Najwyraźniej babsko było nieźle nawiedzone. Albo miało wyprany mózg. Albo jedno i drugie.
- Nie sądzę – odpowiedziała jej Olga nieco ironicznie, zabierając w końcu swój but z mostka lekarki.
- Gwarantuję to wam – wycedziła w odpowiedzi Crafton. Udało jej się usiąść i teraz usiłowała pozbyć się więzów. Ale plastikowe opaski były mocne i nie miała szans. – Wy cuchnące, tępe…
- Pamir nie żyje – przerwała jej bezceremonialnie agentka, chociaż była nawet ciekawa, jakimi inwektywami ich obrzuci. Ludzie mieli ogromną wyobraźnię jeśli chodzi o wyklinanie i wyzywanie innych. Pani doktor zamilkła i z niedowierzaniem spoglądała na zmianę to na Olgę, to na Maxa.
- Nie… - wymamrotała. – To niemożliwe… On żyje, na pewno. I zaraz się tu zjawi i mnie uwolni…
- On nie żyje – powtórzyła Olga twardo. – Nie zjawi się i cię nie uwolni. Za to ty możesz uwolnić się od tych psychopatów. Nie wiem, co ci zrobili i jak cię przekonali, żebyś zaczęła pracować dla terrorystów. Ale teraz masz szansę wszystko naprawić – tłumaczyła dość cierpliwie jak na nią. Co można było uznać za cud, biorąc pod uwagę jej brak sympatii dla Crafton. – Zabierzemy cię stąd, z tego kraju. Zabierzemy cię do domu i będziesz mogła naprawić to, co zepsułaś…
- Nic nie rozumiesz – wyszeptała Lisa. – Oni mnie do niczego nie zmuszali. Kocham Pamira i robiłam to wszystko dla niego…
- Jego już nie ma – warknęła Lenkov. Chyba właśnie straciła tę cierpliwość. – I nie wciskaj mi tu głodnych gadek o wielkiej miłości. Przyjmij do wiadomości, że teraz została ci tylko opcja powrotu do Stanów. Bo nie sądzę, żeby jego przyjaciele przyjęli cię w otwartymi ramionami.

- Nie mamy czasu – Max spojrzał na zegarek i postanowił się wtrącić w dyskusję. – Liso, rozwiążemy cię i pojedziesz normalnie, ale tylko pod warunkiem, że nie będziesz próbowała zwiać – poczekał na jej reakcję, a kiedy skinęła głową, sięgnął po nóż i jednym ruchem przeciął opaskę. Lekarka siedziała jeszcze chwilę, rozcierając nadgarstki, dopiero po chwili zaczęła się gramolić i wstała. Bez protestów dała się zaprowadzić do auta i wepchnąć na tylne siedzenie. Olga wsunęła się tam zaraz za nią i nie wypuszczając Sig’a z dłoni, przysunęła się na tyle blisko, żeby lufa pistoletu dotykała brzucha kobiety. Max zajął miejsce za kierownicą i powoli ruszył. Kilka minut później znaleźli się na głównej drodze i pomknęli na miejsce przekazania. 

8 lipca 2015

Rozdział 40

            Lot jak zwykle trwał za długo. W dodatku do tego niewielkiego miasteczka w Serbii, gdzie osiadła szukana przez nich lekarka, transport był mocno ograniczony i sprowadzał się do starych, rozklekotanych autobusów. Jechali właśnie jednym z takich pojazdów, już zmęczeni i niezbyt świeży, ale nie mieli wyboru. Nie udawali turystów, bo i nic do zwiedzania tutaj nie było. Po prostu, dopóki nikt ich nie zaczepiał, nie odzywali się. I starali się na tyle wtopić w otoczenie, żeby nikt nie pomyślała nawet o tym, żeby do nich zagadać. Między sobą też praktycznie nie rozmawiali, głównie dlatego, żeby nie prowokować językiem. Oboje ubrani w przybrudzone dżinsy, szare koszulki i równie bezkształtne kurtki, nie różnili się za bardzo od okolicznych mieszkańców. Co było o tyle dobre, że spokojnie mogli ukryć broń. Dodatkowo Olga wykorzystała obszerny szal, żeby zrobić z niego hidżab i jeszcze bardziej wtopić się w otoczenie. Kiedy wysiedli na rynku, oboje poczuli ulgę. Koszmarna podróż uległa zakończeniu, teraz pozostało znaleźć panią doktor i ją stąd zabrać. Kiedy tylko dojechali Max natychmiast wysłał sygnał do ich człowieka przy granicy, że już są. W odpowiedzi otrzymał adres hotelu oraz wskazówki dotyczące transportu i czasu wykonania zadania. Olga przez moment zastanawiała się jak można chcieć mieszkać w miejscu takim jak to, ale szybko zganiła się za takie myśli. Miejsce jak miejsce, żeby uciec od świata całkiem dobre. Jedyny hotel, na który zresztą dostali namiar, okazał się nieczynny, a raczej okazał się podupadłą ruiną rojąca się od szczurów i wszelkiego rodzaju robactwa. Na sugestię Maxa, że w zasadzie, czemu nie, Olga odrzekła ze wstrętem i stanowczo, że w żadnym wypadku nie postawi tam nawet czubka palca, nie mówiąc o bagażach i przespaniu się tam. Więc Max sięgnął do kieszeni i zapłaciwszy całkiem sporo stróżowi tego pobojowiska, zaprowadził ją do małej chatynki stojącej na uboczu hotelowego terenu. Chatynka okazała się nad wyraz czysta, najwyraźniej od czasu do czasu ktoś tam jednak nocował. I nawet miała miskę i butlę z wodą. Agenci błyskawicznie się odświeżyli i postanowili zrobić pierwszy zwiad. Nie tylko zlokalizować cel, ale także środek transportu, do którego kluczyki czekały u hotelowego stróża. Musieli mieć czym uciec, bo jako obcy będą pierwszymi podejrzanymi, w razie gdyby coś zaczęło się dziać. Adres pani doktor znaleźli bez trudu, miasteczko nie składało się w końcu z nieskończonej ilości ulic. Szereg starych, chylących się ku ziemi chałupek stanowił tutaj zwykły widok. W dodatku lekarka mieszkała tuż obok przychodni, o której informowała tabliczka z niebieskim krzyżem. Budynek starością przypominał wszystkie sąsiednie, więc szału nie było. Olga i Max zrobili sobie spacer wzdłuż ulicy, potem okrężną droga wrócili pod ośrodek zdrowia. Zaczynało się ściemniać, co raczej nie sprzyjało obserwacji, ale za to dzięki zapalonym światłom w oknach bez trudu dostrzegli postać pani doktor w jednym z gabinetów. Wciąż przyjmowała swoich pacjentów i wcale nie wyglądało, jakby miała kończyć. Olga westchnęła. Coś czuła, że ta sprawa ma drugie dno i była przekonana, że wcześniej, czy później je dostrzeże.
- Mamy dwanaście godzin, żeby załatwić sprawę – powiedział Max do Olgi, kiedy kupili sobie jakieś miejscowe żarcie i stanęli na uboczu. – Potem będzie problem z transportem…
- Przestań – skrzywiła się Olga, przełykając kęs bułki. – Nie mów o niej jak o bagażu.
- Jezu, Olga – jęknął, ale na widok jej miny westchnął. – Dobra, przepraszam. Ale i tak nie zmienia to faktu, że potem będziemy mieli problem, żeby się stąd szybko zmyć…
- Tu jest jakoś dziwnie – odpowiedziała mu, ignorując przeprosiny. – Ci wszyscy faceci… Zachowują się dziwnie. Nie widzę żadnych kobiet ani dzieciaków. Na pewno dobrze trafiliśmy?
- Widzieliśmy ją…
- I? – rzuciła mu znaczące spojrzenie.
- Co sugerujesz?
- Tylko, że coś tu jest nie tak – wzruszyła ramionami.
- Ładne mi tylko – prychnął, wyrzucając papierowe opakowanie do kosza. – Chodź, mały spacer sobie zrobimy…. – złapał ją za rękę i pociągnął z powrotem w stronę ośrodka zdrowia.

            Znów przystanęli kawałek od budynku i znów zapatrzyli się w rozświetlone, niczym nie zasłonięte okna przychodni. Nadal był tam ich cel, pani doktor wciąż pracowała, ale tym razem siedziała sama, przy biurku. Pacjentów nie było, przynajmniej do momentu, kiedy do jej gabinetu wszedł jakiś mężczyzna. Na jego widok kobieta wstała, przywitała się z nim, ale zamiast zacząć go badać, oboje pogrążyli się w dyskusji. To znaczy, na początku to była dyskusja, potem przerodziła się w kłótnię. Na tyle ostrą, że zakończyła się spoliczkowaniem lekarki. Olga i Max spojrzeli na siebie zdziwieni, nie takiego rozwoju sytuacji się spodziewali. Ale najwyraźniej nie był to pierwszy raz, kiedy w ten sposób para rozwiązywała swoje spory, bo po chwili znów rozmawiali i to najzupełniej normalnie. Uwagę agentów przyciągnęła kolejna zmiana scenografii w gabinecie. Do pomieszczenia weszło trzech mężczyzn, którzy krótko się przywitali i włączyli do dyskusji.
- Co to ma być? – mruknął do Olgi zaskoczony Max. – Zebranie lekarskie?
- Nie wyglądają na lekarzy – odmruknęła Olga. – Raczej na terrorystów.
- Chcesz powiedzieć, że trafiliśmy na obóz szkoleniowy? – Max spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Nie wiem – warknęła, bo coraz mniej jej się to wszystko podobało. – Niekoniecznie obóz. Raczej malutką komóreczkę.
- Ja pierdolę – syknął Doherty. – To miała być prosta robota.
- Jak zwykle – zakpiła w odpowiedzi. – Co robimy? Jak ją porwiemy, to te gostki pewnie się wkurzą…
- Pewnie tak – zgodził się z nią. – Ale coś mi się wydaje, że nasza pani doktor wcale taka święta nie jest.
- Nie jest – przytaknęła Olga, która cały czas obserwowała rozwój sytuacji w budynku. – Ten, który ją uderzył, chyba tym wszystkim rządzi. I pewnie to jest ten ktoś, o którym mówił nam Martom…
- Czyli dziewczyna szefa? – Max nie wyglądał na zbytnio przejętego. – Więc, żeby ją zabrać, jego musimy wykończyć w pierwszej kolejności.
- I jak chcesz to zrobić? – zirytowała się. Chyba wolałaby, żeby odpuścił.
- Nie będą tu nocować – wyjaśnił. – Muszą kiedyś iść do domu. I raczej nie będą mieli eskorty. Wtedy ich dorwiemy…
- W twoich ustach brzmi to nad wyraz prosto – sarknęła. – Szkoda tylko, że nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości…
- Nie kracz – fuknął. – Lepiej wymyśl jak ich podejść…
- Ja? – żachnęła się. – To twój pomysł, sam sobie wymyślaj… - rodzącą się sprzeczkę przerwało głośne trzaśnięcie drzwiami i z budynku przychodni wyszła trójka mężczyzn wciąż o czymś dyskutując. Olga i Max spojrzeli na siebie znacząco, po czym jeszcze bardziej przytulili się do ściany i ciemnego zaułka, gdzie znaleźli punkt obserwacyjny. Kiedy mężczyźni zniknęli w ciemnościach, agenci wychylili się ze swojej kryjówki i powoli oraz bardzo ostrożnie podeszli bliżej budynku. Był już wieczór, ciemne chmury przykryły księżyc, a w pobliżu albo nie było latarni, albo nie działały. Tylko przy końcu ulicy jedna paliła się mdłym blaskiem, który nic nie dawał. Olga skradała się, jednocześnie czujnie rozglądając się dookoła, czy aby przypadkiem nikt się nie pojawia. Nie miała ochoty na więcej trupów, niż to było konieczne, ani na przypadkowe ofiary. Jednak nie zdążyli dotrzeć pod sam budynek, bo pani doktor i jej kochaś byli szybsi. Wyszli znacznie ciszej niż ich kamraci i na widok uzbrojonej, skradającej się pary, zatrzymali się jak wryci.
- Kurwa – zaklął Max, podrywając się gwałtownie i ruszając w stronę ich celu. Olga wystartowała sekundę później, kilkoma susami pokonała odległość, jaka dzieliła ją od lekarki.
- Na glebę! – wywarczała agentka, celując do Lisy ze swojego SigSauer’a. Szczerze, nie spodziewała się oporu, dlatego atak kobiety nieco ją zaskoczył. Pani doktor okazała się lekarzem wojującym, a przynajmniej znającym podstawy sztuk walki. Nie padła spanikowana na ziemię, wręcz przeciwnie, zrobiła unik i uderzyła Olgę swoją torbą, trafiając ją w wyciągniętą dłoń i wytrącając z niej pistolet. Lenkov krzyknęła, bo dostała metalowym okuciem i wypuściła broń, która poleciała gdzieś w bok. A Crafton dołożyła kopnięcie w goleń, po którym agentka zachwiała się, po czym poprawiła drugim ciosem torbą, tym razem celując w głowę. Olga uchyliła się w ostatniej chwili, a metalowe okucie zamiast rozorać jej twarz tylko zahaczyło o ramię i bark, powodując niezły ból. Wściekła agentka poderwała się z klęku, do którego sprowadził ją ten cios, wyskoczyła gwałtownie i rzuciła się na lekarkę, przewracając się na ziemię razem z nią. Po czym walnęła ją na odlew w twarz, dołożyła uderzenie pięścią w podbródek i ze złością zacisnęła dłonie na szyi kobiety. Crafton szarpała się i wierzgała, ale Olga nie miała zamiaru odpuścić. Poza tym nie lubiła obrywać, a czuła, że spotkanie z wielką, lekarską torbą będzie miało swoje konsekwencje w postaci kolejnych siniaków. Agentka była tak zajęta, że wcale nie zwracała uwagi na poczynania swojego partnera, dopiero jego okrzyk bólu przywrócił ją do rzeczywistości. Nie przerywając podduszania Crafton, Olga uniosła wzrok i zobaczyła, że Max leży na ziemi, a kochanek pani doktor okłada go pięściami.
- Niech to szlag! – warknęła Olga, jeszcze raz zdzieliła lekarkę sprawiając, że ta ogłuszona znieruchomiała, po czym poderwała się na nogi, złapała kawałek krawężnika, który leżał przy resztce chodnika i walnęła faceta w głowę. Padł bez jęku, wprost na Maxa, który zaskoczony popatrzyła na swoją partnerkę. Stała nad nim, ciężko oddychając i dzierżąc w dłoni niezły kawał betonu. – Miałeś go załatwić, a nie się z nim cackać! – syknęła, odrzucając krawężnik i sięgając po leżącego w piasku Siga. Od razu poczuła się pewniej, kiedy pistolet znalazł się w jej ręku.
- Ja pierdolę – stęknął w odpowiedzi Doherty, zrzucając z siebie nieruchome ciało i podnosząc się do klęku. Pomacał faceta, sprawdzając mu puls. Żył, ale dość słabo, ale nie było czasu na dokańczanie. – Co za skurwiel – wypluł krew, która sączyła się z rozwalonej wargi. – Jak dziewczyna?

- Będzie żyła – Olga wyciągnęła z kieszeni plastikową opaskę, przewróciła kobietę na brzuch i związała jej ręce na plecach. Max podszedł do niej, pomógł jej poderwać Crafton na nogi i oboje powlekli ją za róg. W samą porę, bo ktoś właśnie zainteresował się leżącym na ziemi ciałem i wyszedł sprawdzić, co się dzieje. Za rogiem stała stara Skoda, Max otworzył bagażnik auta i błyskawicznie wepchnęli tam ich jeńca. Po czym wskoczyli na siedzenia, mężczyzna odpalił wóz i ruszył. Olga dziękowała tutejszej agenturze, że zadbała o środek transportu dla nich. Sami nie mogli porwać pani doktor bez ujawniania się i spalenia kryjówek. Dlatego właśnie Max i Olga zrobili to za nich. Teraz autko powoli toczyło się piaszczystą ulicą, kiedy przejeżdżali obok ośrodka zdrowia i leżącego faceta, Max zatrzymał się na moment, Olga pstryknęła gostkowi kilka fotek, po czym jednym strzałem załatwiła sprawę do końca. Potem odjechali, wzbudzając fontannę piasku, zanim ktokolwiek pojawił się na huk wystrzału.