Max
jechał szybko, ale pewnie, chociaż droga była niezbyt ciekawa, pełna dziur i
kolein. Oczywiście, dopiero kiedy pojawił się asfalt w większej ilości, bo
wcześniej były tylko jakieś jego szczątki pokryte piachem. Wyjechali z
miasteczka i omijając główną drogę, skierowali się w stronę granicy z
Chorwacją, bo tam było najbliżej. I tam mieli zorganizowany punkt przerzutowy. Olga
nie zwracała uwagi na krajobraz za oknem samochodu. Połączyła się z firmową
bazą danych i wrzuciła zrobione zdjęcia. Czekając na wyniki wyszukiwania,
sprawdziła uderzone ramię, krzywiąc się na widok czerwonego stłuczenia.
- Mocno oberwałaś? – Max oderwał na
moment wzrok od drogi i spojrzał na jej wygibasy.
- Mniej niż ty – odparła, wzruszając
ramionami. – Musimy gdzieś na moment stanąć, nie możesz jechać taki
zakrwawiony…
- Jeszcze kawałek – odpowiedział. –
Potem się zamienimy… - skinęła tylko głową, wracając do wyszukiwarki. Bo ta
właśnie wypluła rezultat przeszukiwań.
- Facet nazywał się Pamir Vastros i
widnieje na liście podejrzanych o ostatni zamach na ONZ-towski konwój z pomocą
humanitarną – zaczęła, szybko przebiegając wzrokiem zebrane przez wywiad
informacje. – Nie było jednak twardych dowodów i szefostwo nie zgodziło się na
likwidację…
- Zrobiliśmy to za nich – prychnął Max.
– My nie potrzebujemy twardych dowodów.
- My tylko potrzebujemy tabliczki z
napisem „cel” – sarknęła, kręcąc głową, ale pod wpływem pełnego wyrzutu
spojrzenia partnera, westchnęła. – Dobra, przepraszam. Masz rację. Mamy z głowy
terrorystę. Jednego – podkreśliła. – Reszta tych gnojków pewnie nieźle się
wpieni, kiedy go znajdzie. Ktoś nas na pewno widział. Więc pewnie za nami
pojadą…
- Olga, na litość boską! – przerwał jej
stanowczo. – Zamknij się. I weź apteczkę – polecił, skręcając w boczną ścieżkę,
prowadzącą w głąb lasu, przez który właśnie jechali. Olga już bez słowa
znalazła apteczkę i sprawnie opatrzyła mężczyznę, pozbywając się z jego twarzy
najbardziej widocznych dowodów bójki. Kiedy skończyli doprowadzać się do
porządku, sprawdzili jeszcze co z lekarką, Max dał jej zastrzyk, żeby spała
jeszcze przez jakiś czas, po czym wrócili do auta. – Pojedziesz – Doherty zajął
siedzenie pasażera. – Ja muszę trochę odpocząć. GPS cię poprowadzi…
Następne
kilka godzin minęło Oldze na prowadzeniu auta, a Maxowi na drzemce. Agentka
jechała dokładnie według wskazań nawigacji, omijając wszelkie punkty, gdzie
mogli mieszkać ludzie. Do powrotu do cywilizacji skłoniła ją konieczność
zatankowania samochodu. Ale akurat ten przestój był dokładnie wyliczony i
zaplanowany. Olga wjechała na stację i zatrzymała Skodę obok dystrybutora.
Natychmiast pojawił się obok niej młody chłopak, więc poleciła mu zatankować do
pełna i poszła zapłacić. Załatwiła to szybko, bo byli jedynymi klientami,
dokupiła jeszcze kilka batoników i wróciła do samochodu. W momencie kiedy
otworzyła drzwiczki, żeby wsiąść za kierownicę rozległ się głuchy huk i pokrywa
bagażnika nieco się wygięła. Zaskoczony chłopak, który jeszcze mył szyby w
Skodzie, przerwał tą czynność i spojrzał na tył auta, bezbłędnie lokalizując
źródło hałasu. Olga zatrzymała się w pół kroku i też spojrzała na bagażnik, a
potem na Maxa, który wychylił się nieco przez szybę i tonem nie znoszącym
sprzeciwu rozkazał jej wsiadać. Zanim jednak zdążyła to zrobić w jej stronę
rzucił się pracownik stacji, z kijem w ręce, chcąc najwyraźniej ją zatrzymać.
Olga dostała z tego kija w ramię, dokładnie w to samo miejsce, gdzie wcześniej
walnęła ją pani doktor. Agentka krzyknęła, bo zabolało jak diabli, złapała kij,
wyrwała go chłopakowi z ręki i z całej siły przyrżnęła mu w głowę. Facet
poleciał na ziemię, zalewając się krwią, a agentka wskoczyła do auta i bez
namysłu odjechała z piskiem opon.
- Co to, kurwa, było?? – wydarła się,
kiedy wyjechali na drogę i dodała gazu. – Miała spać!
- Ma być żywa! – odwrzasnął Max. – Nie
mogę przesadzać!
- Jasna cholera! – Olga rzuciła okiem
na nawigację i skręciła z głównej drogi, znów w las. – Musimy ją uspokoić,
inaczej nie przejedziemy przez granicę…
- Wiem przecież! Zatrzymaj gdzieś!
- Szukam miejsca – warknęła. Dopiero po
chwili znalazła zjazd w głąb lasu, w który bez namysłu skręciła. Wóz kołysał
się na koleinach, ale uparcie jechała dalej. Z bagażnika dochodziły ich coraz
głośniejsze łomoty, najwyraźniej pani doktor odzyskała i przytomność, i siły.
Kiedy pojawiła się kolejna przesieka, agentka znów skręciła i po kilku minutach
zatrzymała się w naturalnej zatoczce. Oboje wyskoczyli z samochodu i od razu
skierowali się do bagażnika. Max podniósł klapę, po czym musiał gwałtownie
odskoczyć, bo w jego stronę wystrzeliła noga, najwyraźniej chcąc go kopnąć.
- No coś takiego… - wymamrotał,
zdumiony, przeczekał atak i wyciągnął kobietę na zewnątrz. Chciał ją postawić
na nogi, ale tak się wierzgała, że ostatecznie wylądowała na ziemi całym
ciałem. Olga cmoknęła niezadowolona i pomogła jej wstać. Lekarka patrzyła na
nich z furią i od razu przyjęła pozycję, jakby chciała się na nią rzucić. Nie
zwracała nawet uwagi na związane za plecami ręce.
- Uspokój się – poleciła jej agentka
zimno. Ta w odpowiedzi zaczęła coś mamrotać, bo zaklejone taśmą usta nie
pozwalały jej na inne wyrażenie swojego oburzenia. A raczej swojej wściekłości.
– Uspokój się – powtórzyła Olga. – Nie zabijemy cię. Jeśli się uspokoisz, pojedziesz
w środku, normalnie. Jeśli dalej będziesz się rzucać, to osobiście cię ogłuszę
i wepchnę z powrotem do bagażnika. Twój wybór. Więc? – spojrzała na lekarkę
pytająco, unosząc brew. W odpowiedzi Crafton wyskoczyła, jednym susem pokonując
dzielącą kobiety odległość i rzuciła się do przodu. Najpewniej chciała głową
walnąć agentkę wprost w żołądek, ale tym razem ta nie dała się zaskoczyć.
Zrobiła unik, podcięła atakującą lekarkę i silnym pchnięciem posłała na ziemię.
Pani doktor straciła równowagę i wylądowała twarzą w mchu. Olga przyskoczyła do
gramolącej się kobiety i silnym ciosem z pięści w szczękę, nieco ogłuszyła.
Potem poderwała ją na nogi, dołożyła jeszcze jedno uderzenie i usadziła na
glebie. Sama ukucnęła obok i popatrzyła kobiecie prosto w oczy.
- Ostrzegałam cię – wysyczała. – Nie
lubię, kiedy ludzie nie słuchają tego, co do nich mówię. Pojedziesz w
bagażniku. Max, zrób coś z nią – Olga wstała, odsuwając się nieco.
- Skarbie, co dzień mnie zaskakujesz –
odpowiedział jej partner z zachwytem w głosie. Przyniósł swoją torbę, bez
namysłu zapełnił strzykawkę bezbarwnym płynem i po chwili lekarka zaczęła się
chwiać. Narkotyk już zaczynał działać. Max przerzucił ją sobie przez ramię i
bez ceregieli wrzucił do bagażnika Skody. Trzasnęła klapa, a agent otrzepał
ręce i podszedł do swojej partnerki. Stanowczym gestem przyciągnął ją do siebie
i mocno pocałował. – Jesteś cudowna. Kocham cię.
- Lepiej już jedźmy – oddała pocałunek,
wcale nie zaskoczona jego zachowaniem. Max potrafił pokazać kobiecie jak na niego
działa i w jakich sytuacjach najbardziej. Właśnie w takich sytuacjach.
Zamienili się miejscami, Max odpalił samochód i powoli wyjechał z przecinki.
- Wiesz, że po tej bójce na stacji
pewnie już szuka nas tutejsza policja? – zapytała Olga jakiś czas później,
kiedy wyjechali na główną drogę prowadzącą do granicy. Zostało im pięć godzin
jazdy, potem mieli znaleźć się przy granicy i przekazać „przesyłkę” w ręce
kolejnego kuriera.
- Zdaję sobie z tego sprawę –
westchnął. – Nic nie poradzimy. Musimy się pospieszyć i tyle…
- Tylko nie przesadź z tą prędkością –
poradziła nieco jadowicie. Ta jego beztroska czasami doprowadzała ją do szału. A
jeszcze tego by brakowało, żeby wpadli przez głupie przekroczenie prędkości. Max
tylko przewrócił oczyma na tą uwagę, ale jechał zgodnie z przepisami. Przy
okazji urządzając jej wykład o konieczności zapoznania się z lokalnymi
przepisami i zwyczajami, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Olga słuchała go piąte
przez dziesiąte, bo wszystko co mówił wiedziała już dawno. Poza tym, to
logiczne, że jadąc do jakiegoś kraju i podróżując przez niego, trzeba wiedzieć
co i jak.
Do
granicy została im godzina, kiedy bagażnik znów się odezwał. Uderzenia nie były
mocne, ale zwracały uwagę, więc Max bez wahania znów skręcił w las, przy okazji
mamrocząc pod nosem przeróżne inwektywy. Kiedy auto się zatrzymało, Olga
wyskoczyła i od razu poszła otworzyć bagażnik. Tym razem obyło się bez kopnięć
i innych ataków, pani doktor poprzestała na wściekłym mamrotaniu i rzucaniu jej
nienawistnych spojrzeń. Agentka sięgnęła i bez ceregieli wywlokła ją na
zewnątrz, nie czekając na swojego partnera. Lekarka z hukiem upadła na ziemię i
tam została, przytrzymywana przez Olgę za pomocą jej solidnego buta.
- Kochanie, chyba musisz ją bardzo nie
lubić… - zauważył spokojnie Max, podchodząc bliżej.
- Nie lubię – przyznała Lenkov. –
Walnęła mnie torbą – dodała, jakby to miało wyjaśnić powody jej niechęci.
- Jest to jakiś argument – zaśmiał się
Doherty. – Słuchaj, Crafton – mężczyzna przykucnął obok leżącej lekarki. – Za
dwadzieścia kilometrów przekażemy cię specjalnym kurierom, który przewiozą cię
przez granicę – Olga na te słowa skinęła lekko głową, potwierdzając je tylko. –
Dlatego nie uśpię cię ponownie, bo to mogłoby im nabruździć. Mało tego, jeśli
obiecasz, że nie będziesz krzyczeć, zdejmę ci taśmę z ust. Obiecasz? –
popatrzył pytająco na leżącą kobietę. Ta przez chwilę mu się przypatrywała, po
czym kiwnęła głową na zgodę. – Grzeczna dziewczynka – Max uśmiechnął się lekko
i jednym ruchem zdarł jej taśmę z ust. Ta lekko się zachłysnęła i gwałtownie
nabrała powietrza, ale nie krzyknęła, chociaż zapewne musiało ją to zaboleć.
- Pamir was znajdzie i zabije –
odezwała się za to po chwili z nienawiścią w głosie. Olga aż się lekko
wzdrygnęła, słysząc ten ton. Najwyraźniej babsko było nieźle nawiedzone. Albo
miało wyprany mózg. Albo jedno i drugie.
- Nie sądzę – odpowiedziała jej Olga
nieco ironicznie, zabierając w końcu swój but z mostka lekarki.
- Gwarantuję to wam – wycedziła w
odpowiedzi Crafton. Udało jej się usiąść i teraz usiłowała pozbyć się więzów.
Ale plastikowe opaski były mocne i nie miała szans. – Wy cuchnące, tępe…
- Pamir nie żyje – przerwała jej
bezceremonialnie agentka, chociaż była nawet ciekawa, jakimi inwektywami ich
obrzuci. Ludzie mieli ogromną wyobraźnię jeśli chodzi o wyklinanie i wyzywanie
innych. Pani doktor zamilkła i z niedowierzaniem spoglądała na zmianę to na
Olgę, to na Maxa.
- Nie… - wymamrotała. – To niemożliwe…
On żyje, na pewno. I zaraz się tu zjawi i mnie uwolni…
- On nie żyje – powtórzyła Olga twardo.
– Nie zjawi się i cię nie uwolni. Za to ty możesz uwolnić się od tych
psychopatów. Nie wiem, co ci zrobili i jak cię przekonali, żebyś zaczęła
pracować dla terrorystów. Ale teraz masz szansę wszystko naprawić – tłumaczyła dość
cierpliwie jak na nią. Co można było uznać za cud, biorąc pod uwagę jej brak
sympatii dla Crafton. – Zabierzemy cię stąd, z tego kraju. Zabierzemy cię do
domu i będziesz mogła naprawić to, co zepsułaś…
- Nic nie rozumiesz – wyszeptała Lisa.
– Oni mnie do niczego nie zmuszali. Kocham Pamira i robiłam to wszystko dla
niego…
- Jego już nie ma – warknęła Lenkov. Chyba
właśnie straciła tę cierpliwość. – I nie wciskaj mi tu głodnych gadek o
wielkiej miłości. Przyjmij do wiadomości, że teraz została ci tylko opcja
powrotu do Stanów. Bo nie sądzę, żeby jego przyjaciele przyjęli cię w otwartymi
ramionami.
- Nie mamy czasu – Max spojrzał na
zegarek i postanowił się wtrącić w dyskusję. – Liso, rozwiążemy cię i
pojedziesz normalnie, ale tylko pod warunkiem, że nie będziesz próbowała zwiać
– poczekał na jej reakcję, a kiedy skinęła głową, sięgnął po nóż i jednym
ruchem przeciął opaskę. Lekarka siedziała jeszcze chwilę, rozcierając
nadgarstki, dopiero po chwili zaczęła się gramolić i wstała. Bez protestów dała
się zaprowadzić do auta i wepchnąć na tylne siedzenie. Olga wsunęła się tam
zaraz za nią i nie wypuszczając Sig’a z dłoni, przysunęła się na tyle blisko,
żeby lufa pistoletu dotykała brzucha kobiety. Max zajął miejsce za kierownicą i
powoli ruszył. Kilka minut później znaleźli się na głównej drodze i pomknęli na
miejsce przekazania.
Wielka miłość niestety może zaślepić i to bardzo a jak jest toksyczna to jeszcze bardziej. Ciekawe czy uda im się bezpiecznie dojechać do miejsca wymiany czy napotkają kolejne problemy. Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuń