8 lipca 2015

Rozdział 40

            Lot jak zwykle trwał za długo. W dodatku do tego niewielkiego miasteczka w Serbii, gdzie osiadła szukana przez nich lekarka, transport był mocno ograniczony i sprowadzał się do starych, rozklekotanych autobusów. Jechali właśnie jednym z takich pojazdów, już zmęczeni i niezbyt świeży, ale nie mieli wyboru. Nie udawali turystów, bo i nic do zwiedzania tutaj nie było. Po prostu, dopóki nikt ich nie zaczepiał, nie odzywali się. I starali się na tyle wtopić w otoczenie, żeby nikt nie pomyślała nawet o tym, żeby do nich zagadać. Między sobą też praktycznie nie rozmawiali, głównie dlatego, żeby nie prowokować językiem. Oboje ubrani w przybrudzone dżinsy, szare koszulki i równie bezkształtne kurtki, nie różnili się za bardzo od okolicznych mieszkańców. Co było o tyle dobre, że spokojnie mogli ukryć broń. Dodatkowo Olga wykorzystała obszerny szal, żeby zrobić z niego hidżab i jeszcze bardziej wtopić się w otoczenie. Kiedy wysiedli na rynku, oboje poczuli ulgę. Koszmarna podróż uległa zakończeniu, teraz pozostało znaleźć panią doktor i ją stąd zabrać. Kiedy tylko dojechali Max natychmiast wysłał sygnał do ich człowieka przy granicy, że już są. W odpowiedzi otrzymał adres hotelu oraz wskazówki dotyczące transportu i czasu wykonania zadania. Olga przez moment zastanawiała się jak można chcieć mieszkać w miejscu takim jak to, ale szybko zganiła się za takie myśli. Miejsce jak miejsce, żeby uciec od świata całkiem dobre. Jedyny hotel, na który zresztą dostali namiar, okazał się nieczynny, a raczej okazał się podupadłą ruiną rojąca się od szczurów i wszelkiego rodzaju robactwa. Na sugestię Maxa, że w zasadzie, czemu nie, Olga odrzekła ze wstrętem i stanowczo, że w żadnym wypadku nie postawi tam nawet czubka palca, nie mówiąc o bagażach i przespaniu się tam. Więc Max sięgnął do kieszeni i zapłaciwszy całkiem sporo stróżowi tego pobojowiska, zaprowadził ją do małej chatynki stojącej na uboczu hotelowego terenu. Chatynka okazała się nad wyraz czysta, najwyraźniej od czasu do czasu ktoś tam jednak nocował. I nawet miała miskę i butlę z wodą. Agenci błyskawicznie się odświeżyli i postanowili zrobić pierwszy zwiad. Nie tylko zlokalizować cel, ale także środek transportu, do którego kluczyki czekały u hotelowego stróża. Musieli mieć czym uciec, bo jako obcy będą pierwszymi podejrzanymi, w razie gdyby coś zaczęło się dziać. Adres pani doktor znaleźli bez trudu, miasteczko nie składało się w końcu z nieskończonej ilości ulic. Szereg starych, chylących się ku ziemi chałupek stanowił tutaj zwykły widok. W dodatku lekarka mieszkała tuż obok przychodni, o której informowała tabliczka z niebieskim krzyżem. Budynek starością przypominał wszystkie sąsiednie, więc szału nie było. Olga i Max zrobili sobie spacer wzdłuż ulicy, potem okrężną droga wrócili pod ośrodek zdrowia. Zaczynało się ściemniać, co raczej nie sprzyjało obserwacji, ale za to dzięki zapalonym światłom w oknach bez trudu dostrzegli postać pani doktor w jednym z gabinetów. Wciąż przyjmowała swoich pacjentów i wcale nie wyglądało, jakby miała kończyć. Olga westchnęła. Coś czuła, że ta sprawa ma drugie dno i była przekonana, że wcześniej, czy później je dostrzeże.
- Mamy dwanaście godzin, żeby załatwić sprawę – powiedział Max do Olgi, kiedy kupili sobie jakieś miejscowe żarcie i stanęli na uboczu. – Potem będzie problem z transportem…
- Przestań – skrzywiła się Olga, przełykając kęs bułki. – Nie mów o niej jak o bagażu.
- Jezu, Olga – jęknął, ale na widok jej miny westchnął. – Dobra, przepraszam. Ale i tak nie zmienia to faktu, że potem będziemy mieli problem, żeby się stąd szybko zmyć…
- Tu jest jakoś dziwnie – odpowiedziała mu, ignorując przeprosiny. – Ci wszyscy faceci… Zachowują się dziwnie. Nie widzę żadnych kobiet ani dzieciaków. Na pewno dobrze trafiliśmy?
- Widzieliśmy ją…
- I? – rzuciła mu znaczące spojrzenie.
- Co sugerujesz?
- Tylko, że coś tu jest nie tak – wzruszyła ramionami.
- Ładne mi tylko – prychnął, wyrzucając papierowe opakowanie do kosza. – Chodź, mały spacer sobie zrobimy…. – złapał ją za rękę i pociągnął z powrotem w stronę ośrodka zdrowia.

            Znów przystanęli kawałek od budynku i znów zapatrzyli się w rozświetlone, niczym nie zasłonięte okna przychodni. Nadal był tam ich cel, pani doktor wciąż pracowała, ale tym razem siedziała sama, przy biurku. Pacjentów nie było, przynajmniej do momentu, kiedy do jej gabinetu wszedł jakiś mężczyzna. Na jego widok kobieta wstała, przywitała się z nim, ale zamiast zacząć go badać, oboje pogrążyli się w dyskusji. To znaczy, na początku to była dyskusja, potem przerodziła się w kłótnię. Na tyle ostrą, że zakończyła się spoliczkowaniem lekarki. Olga i Max spojrzeli na siebie zdziwieni, nie takiego rozwoju sytuacji się spodziewali. Ale najwyraźniej nie był to pierwszy raz, kiedy w ten sposób para rozwiązywała swoje spory, bo po chwili znów rozmawiali i to najzupełniej normalnie. Uwagę agentów przyciągnęła kolejna zmiana scenografii w gabinecie. Do pomieszczenia weszło trzech mężczyzn, którzy krótko się przywitali i włączyli do dyskusji.
- Co to ma być? – mruknął do Olgi zaskoczony Max. – Zebranie lekarskie?
- Nie wyglądają na lekarzy – odmruknęła Olga. – Raczej na terrorystów.
- Chcesz powiedzieć, że trafiliśmy na obóz szkoleniowy? – Max spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Nie wiem – warknęła, bo coraz mniej jej się to wszystko podobało. – Niekoniecznie obóz. Raczej malutką komóreczkę.
- Ja pierdolę – syknął Doherty. – To miała być prosta robota.
- Jak zwykle – zakpiła w odpowiedzi. – Co robimy? Jak ją porwiemy, to te gostki pewnie się wkurzą…
- Pewnie tak – zgodził się z nią. – Ale coś mi się wydaje, że nasza pani doktor wcale taka święta nie jest.
- Nie jest – przytaknęła Olga, która cały czas obserwowała rozwój sytuacji w budynku. – Ten, który ją uderzył, chyba tym wszystkim rządzi. I pewnie to jest ten ktoś, o którym mówił nam Martom…
- Czyli dziewczyna szefa? – Max nie wyglądał na zbytnio przejętego. – Więc, żeby ją zabrać, jego musimy wykończyć w pierwszej kolejności.
- I jak chcesz to zrobić? – zirytowała się. Chyba wolałaby, żeby odpuścił.
- Nie będą tu nocować – wyjaśnił. – Muszą kiedyś iść do domu. I raczej nie będą mieli eskorty. Wtedy ich dorwiemy…
- W twoich ustach brzmi to nad wyraz prosto – sarknęła. – Szkoda tylko, że nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości…
- Nie kracz – fuknął. – Lepiej wymyśl jak ich podejść…
- Ja? – żachnęła się. – To twój pomysł, sam sobie wymyślaj… - rodzącą się sprzeczkę przerwało głośne trzaśnięcie drzwiami i z budynku przychodni wyszła trójka mężczyzn wciąż o czymś dyskutując. Olga i Max spojrzeli na siebie znacząco, po czym jeszcze bardziej przytulili się do ściany i ciemnego zaułka, gdzie znaleźli punkt obserwacyjny. Kiedy mężczyźni zniknęli w ciemnościach, agenci wychylili się ze swojej kryjówki i powoli oraz bardzo ostrożnie podeszli bliżej budynku. Był już wieczór, ciemne chmury przykryły księżyc, a w pobliżu albo nie było latarni, albo nie działały. Tylko przy końcu ulicy jedna paliła się mdłym blaskiem, który nic nie dawał. Olga skradała się, jednocześnie czujnie rozglądając się dookoła, czy aby przypadkiem nikt się nie pojawia. Nie miała ochoty na więcej trupów, niż to było konieczne, ani na przypadkowe ofiary. Jednak nie zdążyli dotrzeć pod sam budynek, bo pani doktor i jej kochaś byli szybsi. Wyszli znacznie ciszej niż ich kamraci i na widok uzbrojonej, skradającej się pary, zatrzymali się jak wryci.
- Kurwa – zaklął Max, podrywając się gwałtownie i ruszając w stronę ich celu. Olga wystartowała sekundę później, kilkoma susami pokonała odległość, jaka dzieliła ją od lekarki.
- Na glebę! – wywarczała agentka, celując do Lisy ze swojego SigSauer’a. Szczerze, nie spodziewała się oporu, dlatego atak kobiety nieco ją zaskoczył. Pani doktor okazała się lekarzem wojującym, a przynajmniej znającym podstawy sztuk walki. Nie padła spanikowana na ziemię, wręcz przeciwnie, zrobiła unik i uderzyła Olgę swoją torbą, trafiając ją w wyciągniętą dłoń i wytrącając z niej pistolet. Lenkov krzyknęła, bo dostała metalowym okuciem i wypuściła broń, która poleciała gdzieś w bok. A Crafton dołożyła kopnięcie w goleń, po którym agentka zachwiała się, po czym poprawiła drugim ciosem torbą, tym razem celując w głowę. Olga uchyliła się w ostatniej chwili, a metalowe okucie zamiast rozorać jej twarz tylko zahaczyło o ramię i bark, powodując niezły ból. Wściekła agentka poderwała się z klęku, do którego sprowadził ją ten cios, wyskoczyła gwałtownie i rzuciła się na lekarkę, przewracając się na ziemię razem z nią. Po czym walnęła ją na odlew w twarz, dołożyła uderzenie pięścią w podbródek i ze złością zacisnęła dłonie na szyi kobiety. Crafton szarpała się i wierzgała, ale Olga nie miała zamiaru odpuścić. Poza tym nie lubiła obrywać, a czuła, że spotkanie z wielką, lekarską torbą będzie miało swoje konsekwencje w postaci kolejnych siniaków. Agentka była tak zajęta, że wcale nie zwracała uwagi na poczynania swojego partnera, dopiero jego okrzyk bólu przywrócił ją do rzeczywistości. Nie przerywając podduszania Crafton, Olga uniosła wzrok i zobaczyła, że Max leży na ziemi, a kochanek pani doktor okłada go pięściami.
- Niech to szlag! – warknęła Olga, jeszcze raz zdzieliła lekarkę sprawiając, że ta ogłuszona znieruchomiała, po czym poderwała się na nogi, złapała kawałek krawężnika, który leżał przy resztce chodnika i walnęła faceta w głowę. Padł bez jęku, wprost na Maxa, który zaskoczony popatrzyła na swoją partnerkę. Stała nad nim, ciężko oddychając i dzierżąc w dłoni niezły kawał betonu. – Miałeś go załatwić, a nie się z nim cackać! – syknęła, odrzucając krawężnik i sięgając po leżącego w piasku Siga. Od razu poczuła się pewniej, kiedy pistolet znalazł się w jej ręku.
- Ja pierdolę – stęknął w odpowiedzi Doherty, zrzucając z siebie nieruchome ciało i podnosząc się do klęku. Pomacał faceta, sprawdzając mu puls. Żył, ale dość słabo, ale nie było czasu na dokańczanie. – Co za skurwiel – wypluł krew, która sączyła się z rozwalonej wargi. – Jak dziewczyna?

- Będzie żyła – Olga wyciągnęła z kieszeni plastikową opaskę, przewróciła kobietę na brzuch i związała jej ręce na plecach. Max podszedł do niej, pomógł jej poderwać Crafton na nogi i oboje powlekli ją za róg. W samą porę, bo ktoś właśnie zainteresował się leżącym na ziemi ciałem i wyszedł sprawdzić, co się dzieje. Za rogiem stała stara Skoda, Max otworzył bagażnik auta i błyskawicznie wepchnęli tam ich jeńca. Po czym wskoczyli na siedzenia, mężczyzna odpalił wóz i ruszył. Olga dziękowała tutejszej agenturze, że zadbała o środek transportu dla nich. Sami nie mogli porwać pani doktor bez ujawniania się i spalenia kryjówek. Dlatego właśnie Max i Olga zrobili to za nich. Teraz autko powoli toczyło się piaszczystą ulicą, kiedy przejeżdżali obok ośrodka zdrowia i leżącego faceta, Max zatrzymał się na moment, Olga pstryknęła gostkowi kilka fotek, po czym jednym strzałem załatwiła sprawę do końca. Potem odjechali, wzbudzając fontannę piasku, zanim ktokolwiek pojawił się na huk wystrzału.

1 komentarz:

  1. O proszę, lekareczka walcząca. Ciekawa jestem w co wdepnęli bo na pewno to grubsza sprawa niż nasi agenci wiedzą. I zapewne wywóz pani doktor nie będzie taki prosty jak się wydaje. Max, serio? Taki cienias z ciebie?! Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń